30 września 2015

Misery - Stephen King + film


Wydawnictwo: Prószyński i S-ka
Liczba stron: 366
Rok pierwszego wydania: 1987
Rok polskiej premiery: 1991

Dzięki autorce bloga Kącik z Książką 21 września odbył się pierwszy ogólnopolski dzień czytania dzieł Stephena Kinga, a cały miesiąc został ogłoszony swego rodzaju festiwalem twórczości mistrza literackiego horroru. Jako fanka wykreowanych przez niego historii bez wahania wzięłam udział w akcji, choć ubolewam nad tym, że udało mi się przeczytać zaledwie jedną powieść. Spośród kilku tytułów zgromadzonych w mojej biblioteczce spontanicznie wybrałam Misery, decydując się na spotkanie z nieco innym Kingiem niż znany mi dotychczas. Nie sięgnęłam więc po kolejną opowieść grozy, ale zabrałam się za thriller psychologiczny, budzący w czytelniku strach bez uciekania się do scen z udziałem nadprzyrodzonych mocy czy innych fantastycznych elementów. Zamiast nich pojawia się bowiem ludzkie szaleństwo w najczystszej i najgroźniejszej postaci, a zetknięcie się z nim jest nie mniej przerażające niż nocne spotkanie z krwiożerczą bestią w samym sercu gęstego lasu.

Głównym bohaterem jest pisarz Paul Sheldon, który zasłynął jako autor poczytnego, lecz niezbyt wymagającego intelektualnie cyklu romansów o Misery Chastain. Mężczyzna dorobił się sławy dzięki tym tworzonym niemal taśmowo historyjkom, ale w końcu poczuł, że nastał czas na wykonanie kroku naprzód i zajęcie się bardziej ambitną literaturą. W ostatniej powieści uśmiercił więc kochaną przez tysiące fanów Misery i z zapałem oddał się pisaniu zupełnie innej historii. Na kilka dni przed premierą ostatniego romansu Paul uległ poważnemu wypadkowi. Burza śnieżna w połączeniu ze zlodowaciałą nawierzchnią oraz alkoholem płynącym w żyłach kierowcy spowodowała, że Sheldon stracił panowanie nad samochodem, co omal nie kosztowało go życia. Ciężko ranny mężczyzna stracił przytomność, a gdy się ocknął, okazało się, że nie znajduje się w szpitalu, ale w zupełnie obcym domu. Początkowa radość z ocalenia szybko ustąpiła miejsca panice, kiedy Paul zorientował się, że jego wybawicielka i gospodyni Annie Wilkes ma własne plany co do jego osoby. Otóż kobieta jest wielką fanką Sheldona i wprost uwielbia cykl o Misery. Niestety jest też kompletnie niezrównoważona psychicznie, więc nic dziwnego, że źle przyjęła informację o śmierci ukochanej bohaterki.

Na pierwszy rzut oka ta książka jest zupełnie nie w stylu Stephena Kinga i nie chodzi jedynie o brak nadnaturalnych elementów, ale także koncentrację wyłącznie na dwóch postaciach zamiast rozbudowanej galerii różnorodnych protagonistów oraz nieco mniej gawędziarski sposób opisywania zdarzeń. Niemniej po kilkudziesięciu stronach można wyczuć ten charakterystyczny, „kingowski” rys tylko w nieco innym, na szczęście równie udanym, wydaniu. Autor niemal natychmiast przeniósł mnie do świata Paula Sheldona i zmusił, żebym z rosnącym niepokojem czytała o mrożących krew w żyłach zmaganiach z szaloną, ale jednocześnie niezwykle przebiegłą Annie. Pobudził moją wyobraźnię, dzięki czemu bez najmniejszego trudu mogłam „zobaczyć” każdą scenę, wczuć się w dramatyczną sytuację bohatera, a co najważniejsze poczuć jego desperację, cierpienie oraz powoli zatruwające umysł poczucie beznadziei i zbliżającego się końca. Czasem miałam wrażenie, że to ja sama stoję oko w oko z nieobliczalną kobietą, która w jednej chwili przynosi mi leki, a w następnej wściekle miota się po pokoju, grożąc śmiercią lub torturami. Duże wrażenie zrobiły na mnie także sugestywne opisy przejmującego bólu, z jakim nieustannie zmaga się Sheldon. Mężczyzna naprawdę poważnie ucierpiał w wypadku i każdy ruch czy zmiana pozycji to dla niego męczarnia, która w pewien sposób wypływa z kart powieści i przenosi się na czytelnika.

Spodziewałam się, że w Misery znajdę dopracowane w najdrobniejszym szczególe portrety psychologiczne postaci i muszę przyznać, że nie myliłam się. Zarówno charakter Paula, jak i Annie został drobiazgowo nakreślony, przez co oboje wydają się ludźmi z krwi i kości, a nie bohaterami stworzonymi na potrzeby powieści. Najwięcej emocji budzi niezrównoważona panna Wilkes, której zachowanie znacząco odbiega od normy. Kobieta zupełnie inaczej pojmuje rzeczywistość niż większość osób, co całkowicie uniemożliwia prowadzenie z nią racjonalnego dialogu, więc Sheldon nieustannie musi uciekać się do prób przewidzenia jej reakcji, by kupić sobie jeszcze trochę czasu, jeszcze kilka dni życia. Potyczki między tymi postaciami to fascynujący spektakl, w którym szaleństwo ściera się z wolą przetrwania. Ich dialogi wywołują ogromne napięcie, wprowadzając czytelnika w stan niepokoju i oczekiwania aż stanie się coś złego.

Oczywiście na makabryczne sceny nie trzeba długo czekać. Niektóre są naprawdę mocne oraz szokujące, ale mimo tego nie sposób oderwać się od książki. Misery nie nudzi ani przez moment. Od początku zastanawiałam się czy Paul ma szansę wydostać się ze swojego więzienia i nie mogłam zdecydować, którą wersje wydarzeń uznać za bardziej prawdopodobną. Czasem wydawało mi się, że protagonista jest na tyle sprytny, że przechytrzy Annie i jakimś cudem ucieknie z położnego na kompletnym odludziu domostwa, ale za chwilę nachodziła mnie myśl, że nikt nie może wygrać z kimś takim jak Wilkes. King funduje czytelnikowi emocjonalną huśtawkę i nieustannie podsyca jego ciekawość, sprawiając, że dzieło ograniczone do jednego miejsca akcji oraz dwóch postaci, intryguje i przykuwa uwagę niczym najbardziej rozbudowana, epicka historia.

W kontekście tej publikacji warto także poruszyć kwestię związaną z pisaniem książek oraz procesem twórczym w ogóle. Trudno nie szukać analogii pomiędzy samym Stephenem Kingiem, a wymyślonym przez niego bohaterem skoro obaj żyją z pisania. Nie wiem ile Kinga jest w Sheldonie, ale zdecydowanie Misery to także opowieść o wymyślaniu historii, o szukaniu pomysłów, o nagłym wpadaniu na genialne rozwiązania lub mozolnym obracaniu w głowie wciąż tego samego elementu, by dopasować go do reszty. Akt tworzenia został ukazany jako ucieczka od rzeczywistości, ale też problem zatruwający życie pisarza, jeśli dniami lub tygodniami nie może on ruszyć z miejsca. Po przeczytaniu tej książki nasunęła mi się taka myśl, że może King w pewien sposób pisze o sobie, o zaszufladkowaniu jako autor konkretnego typu literatury i związanych z tym próbach oderwania etykiety. Moim zdaniem Misery stanowi dowód na to, że Król horroru jest wszechstronnym pisarzem, dlatego polecam ten tytuł zarówno fanom Kinga, jak i sceptykom, którzy nie do końca odnajdują się w powieściach grozy. 

Ocena 5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam literaturę sprzed XXI wieku.

Inne przeczytane powieści Stephena Kinga:

Cmętarz zwieżąt
Lśnienie
Sklepik z marzeniami
Miasteczko Salem
Blaze



Reżyseria: Rob Reiner
Scenariusz: William Goldman 
Rok produkcji: 1990
Obsada: Kathy Bates, James Caan, Richard Farnsworth

Ostatnio chętnie oglądam ekranizacje i adaptacje niedawno przeczytanych powieści, po to, by pewne wątki zobaczyć w innym świetle, a także poznać odmienne rozwiązania niż te zastosowane przez autora książki. Nie oczekuję wiernego przeniesienia wydarzeń na ekran, wręcz przeciwnie, lubię, kiedy filmowa wersja nieco różni się od literackiej. W przypadku Misery trzon historii pozostaje zgodny z dziełem Kinga. Słynny pisarz Paul Sheldon ulega wypadkowi samochodowemu i udaje mu się przeżyć tylko dlatego, że zostaje odnaleziony przez Annie Wilkes, która natychmiast rozpoznaje swojego idola i postanawia się nim zaopiekować. Oczywiście kobieta jest niezrównoważona psychicznie, więc przebywanie w jej domu jest dla bohatera prawdziwą torturą. Wyraźnie widać, że Rob Reiner starał się w swoim filmie w miarę wiernie oddać ważniejsze i bardziej znaczące fragmenty powieści, ale niestety nie ustrzegł się przed spłaszczeniem pewnych kwestii.

Krajobraz piękny, ale pogoda zdradliwa.

Jak już wspomniałam nie mam nic przeciwko różnicom pomiędzy książką, a jej ekranizacją, więc nie czepiam się tego, że twórcy filmu poczynili pewne zmiany, wprowadzając do historii nowych bohaterów czy też zmieniając przebieg niektórych zdarzeń. Jednak nie spodobał mi się sposób w jaki przedstawiono relację łączącą Paula i Annie.
Lepiej, żeby Paul szybko znalazł wenę.
Moim zdaniem w filmowej wersji bohaterowie są znacznie mniej ciekawi, prawdziwi i szokujący. King niemal powołał te postaci do życia, a na ekranie tego wcale nie widać. Sheldon zgubił gdzieś cały swój pazur, czyli tę wolę walki, objawiającą się nawet pomimo ogromnego cierpienia oraz świadomości, że tylko pisanie może uchronić go od obłędu. W grze Jamesa Caana nie widziałam ani determinacji protagonisty, ani bólu wywołanego przez pogruchotane kości nóg, ani zmagań z szeregiem słabości, zarówno tych psychicznych jak i fizycznych. Widać, że aktor bardzo się stara, jednak uważam, że nie udało mu się oddać potencjału kryjącego się w postaci Paula Sheldona.

Kathy Bates w roli szalonej Annie Wilkes wypada znacznie lepiej. Na jej twarzy maluje się cała gama emocji, idealnie oddających zmienne nastroje opiekunki rannego pisarza. Aktorka bez trudu przechodzi od euforii do zaskoczenia czy rozczarowania oraz od wesołego stanu podekscytowania do depresji i myśli samobójczych.
Zachowania Annie nie sposób przewidzieć.
Uważam, że w pełni zasłużenie Bates otrzymała za tę kreację Oscara, ale mimo tego sądzę, że twórcy mogliby jeszcze bardziej podkreślić szaleństwo tego wyjątkowo czarnego charakteru. Momentami Annie budziła moje współczucie, a nawet coś na kształt zrozumienia dla jej postepowania, a wolałabym widzieć w niej głównie potwora. Wprawdzie całkiem inteligentnego i cwanego, ale nadal tylko potwora, niezdolnego do współodczuwania czy prowadzenia zwyczajnych rozmów. Wydaje mi się, że w filmie ta postać została nieco złagodzona, ponieważ kobieta nie wydaje się tak przerażająca i okrutna jak książkowa Annie.

Nie ukrywam, że ekranizacja raczej nie przypadła mi do gustu. Moim zdaniem historia opowiedziana przez Roba Reinera jest znacznie uboższa o emocje. Niby najważniejsze sceny zostały pokazane, ale w takcie oglądania nie mogłam pozbyć się wrażenia, że gdzieś zniknęła ta duszna, niepokojąca atmosfera. Może to wina dodania wątku poszukiwań głównego bohatera przez policję, pojawiającego się w zasadzie od samego początku filmu. Przez to widz nie jest skupiony jedynie na sytuacji Sheldona, ale od czasu do czasu przenosi uwagę na miejscowego szeryfa, drążącego sprawę zaginionego pisarza. W każdym razie Misery na ekranie nie robi takiego wrażenia jak dzieło Kinga, dlatego nie oczekujcie spektakularnych wrażeń zwłaszcza, jeśli lekturę książki macie już za sobą.

Ocena: 5 / 10



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz