Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 416
Pierwsze wydanie: 1992
Polska premiera: 1992
Majówkę spędziłam z książką
jednego z moich ulubionych pisarzy, ale nie będę owijać w bawełnę i przyznam od
razu, że jestem nią lekko rozczarowana. Sięgając po Grę Geralda miałam bardzo nikłe pojęcie o fabule, ponieważ unikam
czytania opisów na okładkach. Jakimś
cudem udało mi się nie złapać żadnych spoilerów, więc rozpoczynając lekturę
wiedziałam tylko, że historia dotyczy kobiety, która zostaje przykuta do łóżka
kajdankami i musi stoczyć prawdziwą walkę o przetrwanie. Na tej podstawie
wyobrażałam sobie, że powieść będzie przypominać Misery – doskonały, fenomenalnie napisany horror psychologiczny, w
którym najbardziej przerażającym potworem jest człowiek owładnięty obsesją.
Niestety Gra Geralda to zupełnie inna
opowieść, mimo że również mamy do czynienia z ograniczoną liczbą bohaterów i
wnikliwym portretem psychologicznym protagonistki.
Akcja zawiązuje się w momencie,
gdy przykuta kajdankami do łóżka Jessie Burlingame rozmyśla o tym, co za chwilę
ma nastąpić. Kobieta jest rozzłoszczona zachowaniem męża, który nie zauważa, że
erotyczna zabawa przestała się jej podobać. Myśli o swoim małżeństwie,
przypomina sobie jak pewnego dnia rozemocjonowany Gerald wpadł do domu z
policyjnymi kajdankami w rękach i zaczął mówić o dodaniu ich związkowi
pikanterii. Jessie zwraca uwagę na łysinę, nadwagę i spoconą, zaczerwienioną
twarz swojego męża, orientując się, że od dawna nie uważa go za atrakcyjnego
mężczyznę. Protestuje więc przed dalszym rozwojem wypadków, żądając rozpięcia
kajdanek, ale Gerald nie przyjmuje tego do wiadomości. Rozochocony nie zważa na
jej odmowę i wówczas dzieje się coś zupełnie niespodziewanego. Gerald pada
nieprzytomny na podłogę, a Jessie zostaje w leśnej chatce sama. Nie może się
uwolnić, nie może zadzwonić po pomoc, jest zdana tylko na własną pomysłowość i
łut szczęścia.
Z trudem wgryzałam się w tę
opowieść, ponieważ chaos w głowie bohaterki jest początkowo tak duży, że miałam problem z zaangażowaniem
się w historię. Kiedy Jessie rozmyśla o swoim małżeństwie, wspomina przeszłość
czy analizuje obecne położenie, towarzyszy jej kilka „głosów” odzwierciedlających
różne części osobowości kobiety. Bohaterka słucha między innymi podszeptów
Dobrej Żony Burlingame, która reprezentuje tę spokojną, grzeczną i ułożoną
Jessie. Ale do głosu dochodzi także Ruth, czyli zdecydowanie bardziej zadziorna
oraz buntownicza część osobowości, sprawiająca, że protagonistka zaczyna
przewartościowywać swoje życie. Z czasem przywykłam do tego w jaki sposób
bohaterka prowadzi monologi wewnętrzne, ale początek nie był zbyt zachęcający.
Uważam również, że Gra Geralda jest
też nieco przegadana, a akcja niepotrzebnie rozciągnięta. Wprawdzie King to
King i magia jego gawędziarstwa zadziałała nawet tutaj, kiedy w napięciu
śledziłam relację z tego jak skrępowana Jessie próbuje podnieść słoiczek kremu
lub chwycić szklankę z wodą. Ale nie miałabym nic przeciwko, żeby tempo rozwoju
wydarzeń było szybsze, zwłaszcza pod koniec, gdy wiadomo już czy kobiecie uda
się ocalić życie, czy jednak umrze przykuta do łóżka.
Oczywiście powieść ma też zalety.
Największe uznanie należy się Kingowi za pogłębioną charakterystykę
protagonistki, dzięki której czytelnik rozumie skąd biorą się jej emocje,
wątpliwości i mroczne doświadczenia z przeszłości. Nie będę zdradzać
szczegółów, ale retrospektywne rozdziały odsyłające do lata 1963 roku, kiedy
Jessie jako mała dziewczynka doświadczyła czegoś okropnego, patologicznego
wręcz, stanowią naprawdę wymagające fragmenty. Musiałam robić przerwy w
lekturze, bo nie byłam w stanie czytać o pewnych wydarzeniach. Jestem
przekonana, że to właśnie sposób pisania Kinga sprawił, że całą scenę miałam
przed oczami, niemalże jakbym podglądała to, co dzieje, a widok był na tyle
odstręczający, że musiałam odwrócić wzrok. W tej książce nie ma potworów o
nadprzyrodzonych zdolnościach i grozy z jaką pisarz jest kojarzony. To raczej
studium ludzkich zachowań, opowieść o przepracowaniu traumy i kobiecie, która
odkrywa kim jest oraz czego pragnie. Gra
Geralda nie wywarła na mnie spodziewanego wrażenia również z powodu
dziwacznego finału. Pisarz niepotrzebnie wszystko wytłumaczył na końcu, nie
pozostawiając miejsca na domysły czy Jessie rzeczywiście widziała kogoś w
chatce, czy to tylko jej wyobraźnia w połączeniu z fizycznym wyczerpaniem
wykreowała obraz przerażającego mężczyzny czającego się w kącie pokoju.
Ocena: 4 / 6
Przeczytane książki Stephena Kinga:
Cmętarz zwieżąt
Lśnienie
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz