14 kwietnia 2022

Całopalenie - Robert Marasco

 

Wydawnictwo: Vesper
Liczba stron: 320
Pierwsze wydanie: 1973
Polska premiera: 2020

Marian i Ben Rolfe postanawiają wynająć na lato dom, dzięki któremu będą mogli opuścić ciasne, duszne mieszkanie znajdujące się w kamienicy pełnej uciążliwych sąsiadów. Perspektywa wyjechania na całe dwa miesiące z zatłoczonego, hałaśliwego miasta wydaje się na tyle kusząca, że pomimo niewielkiego budżetu Rolfe’owie rozglądają się za jakimś przytulnym wiejskim domkiem. Los zdaje się im sprzyjać, ponieważ trafiają na świetną okazję. Oto piękna, stara rezydencja położona wśród malowniczej zieleni, z dostępem do prywatnej plaży i basenu, jest do wynajęcia na cały sezon za jedyne 900 dolarów. Właściciele wyjeżdżają w długą podróż i bardzo zależy im na tym, by na czas ich nieobecności domem zajmowali się odpowiedni ludzie. Co to znaczy? Nie do końca wiadomo, ale małżeństwo zakłada, że chodzi o spokojnych, odpowiedzialnych lokatorów, którzy zadbają o posiadłość tak jakby była ich własnym majątkiem. Jest jednak jeden szkopuł. W domu mieszka staruszka, która nie wybiera się w żadną podróż. Kobieta nie opuszcza swojego pokoju, więc nie będzie nikogo nagabywać, ale trzy razy dziennie trzeba przygotować jej posiłek i zostawić tacę pod drzwiami. Ta nieoczekiwana informacja znacznie zmniejsza entuzjazm Bena, jednak Marian zakochała się w rezydencji od pierwszego wejrzenia. Ostatecznie małżonkowie akceptują wszystkie warunki i pierwszego lipca wraz z ośmioletnim synem oraz ciocią Elizabeth stają na progu zachwycającej rezydencji. Wymarzone wakacje właśnie się zaczynają, a mimo tego bohaterowie nie mogą pozbyć się wrażenia, że z tym domem coś jest nie tak. Wkrótce cała rodzina będzie musiała zapłacić naprawdę wysoką cenę za letni odpoczynek. 
 
Całopalenie to powieść, która szalenie pozytywnie mnie zaskoczyła! Zabrałam się za lekturę bez większych oczekiwań, ponieważ czytałam kilka recenzji, w których podkreślano, że w tej książce niewiele się dzieje. Na dodatek przedstawioną historię porównywano do Nawiedzonego domu na wzgórzu Shirley Jackson, który zupełnie, ale to zupełnie nie przypadł mi do gustu, więc wyszłam z założenia, że sięgam po ten utwór tylko dlatego, że jest włączany do klasyki literatury grozy. Chciałam po prostu odhaczyć ten tytuł i mieć go z głowy, a okazało się, że książka nie tylko bardzo mnie wciągnęła, ale też zapewniła solidny dreszcz niepokoju. Robert Marasco straszy czytelnika w dość subtelny sposób, ponieważ w jego powieści nie ma żadnych zjaw, demonów, duchów, potworów, które wyskakiwałyby z kąta w najmniej spodziewanym momencie. Bohaterowie nie są fizycznie atakowani, nie leje się krew. Nic z tych rzeczy. Autor do końca nie precyzuje jaka mroczna siła włada starym domostwem, ale tworzy atmosferę grozy, która udzieliła mi się od momentu, kiedy bohaterowie zostali w rezydencji sami.

Teoretycznie wszystko jest w porządku. Rodzina spędza miło chwile, ciesząc się piękną pogodą i wolnym czasem. Marian zajmuje się głównie odkrywaniem skarbów jakie kryje podupadająca rezydencja. Antyki, piękne naczynia, bogate zdobienia na ścianach, wspaniałe lustra i fotografie zupełnie pochłaniają jej uwagę. Kobieta jest zachwycona tym przepychem, a jednocześnie zasmucona, że właściciele tak zaniedbali zarówno dom, jak i przyległy teren. Ben bawi się z synem, uczy go pływać, wyraźnie odpoczywa od pracy, czując że lada moment będzie gotowy do zmierzenia się z kursami podnoszącymi kwalifikacje zawodowe. Ciotka Elizabeth, pomimo ponad siedemdziesięciu wiosen na karku, jest pełna energii. Spaceruje, utrwala piękno okolicy na płótnie, ciesząc się, że może spędzić aż dwa miesiące z ukochanym Benem i jego rodziną. W praktyce jednak każdy z bohaterów zaczyna odczuwać, a potem też zauważać pewne niepokojące zmiany. Nie mogę zdradzić o co dokładnie chodzi, ale początkowo są to subtelne, ledwo dostrzegalne rzeczy, które łatwo zrzucić na karb stresu, przepracowania czy zbyt długiego przebywania na słońcu. Z czasem jednak sytuacja eskaluje, ale wtedy protagoniści są już w takim stanie, że trudno im szczerze porozmawiać o tym, co dzieje się dokoła.

Zdaję sobie sprawę, że enigmatycznie piszę o tym, co spotyka Rolfe’ów, ale naprawdę nie chcę nikomu psuć wrażeń. Całopalenie to w mojej ocenie horror psychologiczny, gdyż najwięcej grozy i napięcia odczuwałam właśnie wtedy, gdy miałam wątpliwości czy bohaterowie postradali zmysły, czy rzeczywiście wynajęta posiadłość nie jest zwykłym budynkiem. Z przerażeniem obserwowałam również jak zmieniają się ich relacje. Ze zgranej, sympatycznej rodziny nie zostaje wiele, kiedy poszczególni jej członkowie nagle obojętnieją na bliskich. Jakby zapomnieli, co jeszcze kilka tygodni wcześniej było dla nich najważniejsze w życiu. Jak dotąd tylko chwalę powieść Marasco, ale oczywiście nie jest to dzieło bez wad. Uważam, że pisarz używa trochę zbyt oszczędnego języka. Myślę, że nie zaszkodziłoby, gdyby pewne fragmenty zostały uzupełnione o dokładniejszy opis. Również pierwsze spotkanie bohaterów z właścicielami domu jest moim zdaniem chaotycznie napisane i pozbawione wyrazu. Na podstawie tej sceny w życiu nie powiedziałabym, że Całopalenie to intrygująca powieść. Nie miałabym też nic przeciwko, żeby zakończenie było bardziej rozbudowane, chociaż w tym przypadku brak wyjaśnienia nie odebrał mi przyjemności z lektury i uważam, że taki finał ma swoje uzasadnienie. 

Na koniec muszę też wspomnieć o tym, że czasami w trakcie lektury czułam, że książka powstała w nieco innych czasach. O ile wątki ucieczki z miasta latem czy zmagania się z problemami finansowymi są jak najbardziej aktualne, tak pewne spostrzeżenia oraz rozwiązania raczej nie przystają do obecnych realiów. Mam na myśli głównie fakt, że Marian niby wyjechała na wakacje, ale jednak cały czas zajmuje się sprzątaniem, porządkowaniem lub przyrządzaniem jedzenia. Kobieta ewidentnie wpisuje się w rolę tradycyjnej żony i matki, która dba o rodzinę, a dla rozrywki poleruje srebra lub pielęgnuje rośliny zamiast wylegiwać się nad basenem. Zaskoczył mnie też pewien dialog między małżonkami. Otóż kiedy Ben przymila się do żony, ale ta ignoruje jego zaloty, mężczyzna dziwi się, że Marian nie ma ochoty na amory, a przecież „jeszcze dwa lata do jej klimakterium”. W ogóle nie wiem o co chodzi w tej „błyskotliwej” uwadze, bo bohaterka ma trzydzieści kilka lat, więc do menopauzy jej daleko. Ponadto przekroczenie konkretnego wieku nie oznacza, że ludzie automatycznie przestają interesować się erotyczną sferą życia, ale zakładam, że w 1973 roku myślano nieco inaczej.

Ostatecznie Całopalenie oceniam jako intrygującą i niepokojącą historię, która słusznie znajduje się w kanonie literatury grozy. Bardzo lubię motyw przerażającego domostwa i wszystkich osobliwości spotykających jego nowych mieszkańców, więc cieszę się, że sięgnęłam po tę książkę. Jednocześnie rozumiem, że dla kogoś to może być nużąca opowieść, dlatego zachęcam do wyrobienia sobie własnej opinii. 

 Ocena: 4.5 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz