Mam spore zaległości w poznawaniu kryminałów autorstwa polskich pisarzy. Wiele nazwisk kojarzę, często również tytuły książek są mi znajome, ale jakoś tak się składa, że rzadko sięgam po te pozycje. Chciałabym w tym roku trochę nadgonić, bo skoro uważam się za fankę gatunku to powinnam też lepiej orientować się w polskich opowieściach o morderstwie. Kierowana tą motywacją przejrzałam swoje książkowe zbiory i wybrałam powieść Małgorzaty i Michała Kuźmińskich, będącą pierwszym tomem kryminalnej serii. Historia rozpoczyna się w momencie, gdy młoda antropolożka kultury Anna Serafin wyjeżdża na urlop w Tatry. Kobieta nie jest specjalnie zadowolona ze swojego życia, więc liczy, że odpoczynek w okolicy, w której jako dziecko spędzała każde wakacje, pozwoli złapać oddech i spojrzeć na problemy z innej perspektywy. Anna zatrzymuje się w pensjonacie należącym do jej rodziny, a następnego dnia wyrusza na krótką wycieczkę w góry, by jak najszybciej zwiedzić stare kąty. Niestety zamiast pięknych widoków i urokliwej przyrody bohaterka odnajduje zwłoki starszego mężczyzny. Widok porzuconego ciała, które na dodatek zostało poszarpane przez dzikie zwierzęta zupełnie wytrąca Annę z równowagi. Jakby tego było mało o sprawie dowiaduje się wścibski dziennikarz, który za wszelką cenę chce jako pierwszy zdobyć wszystkie sensacyjne informacje. Kiedy policja ustala, że mężczyzna został zamordowany, mieszkańcy wioski nabierają wody w usta. Anna zaczyna podejrzewać, że tajemnica śmierci starego Ślebody ma swój początek w skrzętnie ukrywanej przeszłości górali z Murzasichla.
Na szczęście w powieści pojawia się też charakterystyka tej prawdziwej góralskiej kultury i tożsamości uosabianej przez postać Babońki. Staruszka wiedzie proste życie, bliskie realiom sprzed dekad, a na dodatek jest skarbnicą opowieści o dawnych czasach. Bardzo podobał mi się sposób w jaki bohaterka została wykreowana – spokojna, stateczna kobieta, która niewiele mówi, ale bacznie obserwuje rzeczywistość i doskonale wie, komu można ufać, a od kogo lepiej stronić. Autorzy często też wspominają konkretne miejsca w Murzasichlu i okolicach, więc miałam wrażenie, że góry mnie otaczają i naprawdę czuć, że akcja rozgrywa się na Podhalu. Dużym plusem jest też wspomniany już wątek historyczny. Nie chcę zdradzić zbyt wiele, ale Kuźmińscy podejmują temat nieco wstydliwy, niechlubny i niepasujący do powszechnej narracji o zachowaniu Polaków w czasie drugiej wojny światowej. Co ważne udaje im się nikogo jednoznacznie nie oceniać, bo przecież to były bardzo trudne czasy i tyle wiemy na ile nas sprawdzono.
Niestety dużo gorzej wypadają główni bohaterowie, a rozwiązanie intrygi pozostawia wiele do życzenia. Przede wszystkim postaci, za wyjątkiem Babońki, są przerysowane i kompletnie niewiarygodne. Anna Serafin została przedstawiona jako zarozumiała antropolożka, która przy prawie każdej okazji wytyka miejscowym pogoń za pieniędzmi i sprzedawanie swojego dziedzictwa. Już pomijam fakt, że to bardzo niegrzeczne zachowanie, ale też przepełnione hipokryzją, bo kobieta kilka razy narzeka na swoją pracę, niską pensję i uczelnianie realia. Miałam więc wątpliwość czy Anna strofuje kuzyna, bo naprawdę zależy jej na pielęgnowaniu lokalnej kultury, czy po prostu zazdrości mu przedsiębiorczości. Rozbawiło mnie też to, że gdy protagonistka poznaje nową osobę, przedstawia się jako „pani doktor”. Nie wydaje mi się to powszechne, przynajmniej mnie nigdy nie przyszło do głowy, żeby poza kontekstem zawodowym legitymować się stopniem naukowym. Poza tym Anna niby chce spokoju i odpoczynku, a jednak jakimś cudem zdradza wścibskiemu dziennikarzowi ważne informacje, a potem wikła się w tworzenie hipotez na temat tożsamości mordercy. Sebastian Strzygoń to jeszcze bardziej irytujący i papierowy bohater. Mężczyzna pisze dla tabloidu teksty niewiele mające wspólnego z rzetelnym przekazywaniem informacji, ale w redakcji traktowany jest jak król dziennikarstwa śledczego. Strzygoń czaruje, uwodzi, podpytuje, szpanuje kasą, ale jest przy tym absolutnie niewiarygodny. Domyślam się, że Kuźmińcy celowo stworzyli takich protagonistów, jednak mnie ta konwencja zupełnie nie przekonała.
Odniosłam wrażenie, że momentami autorzy starali się aż za bardzo i stąd to przejaskrawienie bohaterów. Jak pojawia się antropolożka z uniwersytetu to trzeba podkreślać, że jest to pani doktor, która od zawsze siedziała z nosem w książkach. Jeśli na pierwszy plan wysuwa się pismak z brukowca, należy koniecznie obdarować go całym wachlarzem paskudnych cech i sprawić, by w każdej sytuacji zachowywał się jak człowiek zupełnie pozbawiony uczuć. Do tego dołączają jeszcze podkomisarz Chowaniec, który wodzi za Anką maślanymi oczami, bo jego żona „roztyła się po ciąży” (sic!), zgorzkniała kuzynka Kaśka, pazerny kuzyn Józek oraz galeria miejscowych bogaczy i polityków niższego szczebla robiących ciemne interesy. Moim zdaniem bohaterowie Ślebody są po prostu bardzo stereotypowo nakreśleni i naprawdę trudno było mi sympatyzować z kimkolwiek oprócz wspomnianej już starszej pani. Ambiwalentne uczucia mam również do zastosowanej w powieści gwary. Oczywiście nie jestem w stanie zweryfikować jej poprawności, więc absolutnie nie podważam wiedzy autorów. Wierzę, że Kuźmińscy zrobili rzetelny research i dokładnie odwzorowali brzmienie i zapis słów w gwarze podhalańskiej. Muszę przyznać, że fragmenty, w których Babońka opowiada historie lub z kimś rozmawia są przepiękne. Mimo że nie znam znaczenia poszczególnych słów napisanych gwarą, musze przyznać, że opowieści snute takim językiem mają duży urok i te fragmenty zasługują na docenienie.
Szkoda tylko, że autorzy poszli o krok za daleko, ponieważ wszyscy miejscowi mówią gwarą. Nieważne ile bohaterowie mają lat i w jakich sytuacjach czytelnik ich poznaje. O ile bez mrugnięcia okiem przyjmuję, że staruszki na targu będą w ten sposób ze sobą rozmawiać, o tyle trudno mi uwierzyć, że gwarą posługują się młodzi policjanci podczas prowadzenia śledztwa. Wydało mi się to znowu nienaturalne, jakby autorzy nieustannie chcieli podkreślać, że akcja dzieje się w małej wiosce na Podhalu. Naprawdę nie trzeba do prawie każdej wypowiedzi podkomisarza dodawać „kruca fuks”, żeby czytelnik zapamiętał gdzie toczy się opowieść. Oczywiście biorę pod uwagę możliwość, że to ja się nie znam i bezpodstawnie czepiam autorów, bo gwara jest wciąż w powszechnym użyciu przez mieszkańców Murzasichla i okolic. Jeśli ktoś coś wie na ten temat, będę wdzięczna za wyjaśnienie 😀.
Na koniec muszę też dodać, że bardzo rozczarowało mnie zakończenie. Rozwiązanie zagadki morderstwa tytułowego Ślebody jest wyjęte jak z pierwszego lepszego filmu akcji. Najpierw Kuźmińscy dają nadzieję na ciekawą intrygę z wątkiem historycznym w tle, a potem zupełnie się z tego wycofują. Żałuję, że wytłumaczenie zbrodni ma taki, a nie inny kontekst, ponieważ brak w nim oryginalności i tej intrygującej tajemnicy, która nęci czytelnika na początku powieści. Ostatecznie nie polecam, ale też nie odradzam lektury. Przejrzałam opinie zamieszczone w serwisie lubimy czytać, z których wynika, że wielu osobom ta książka przypadła do gustu. Powtarzały się również pochwały pod adresem lektora czytającego audiobook. Może właśnie lepiej tej historii słuchać niż czytać? Tego już nie sprawdzę, ale wiem, że raczej nieprędko, jeśli w ogóle, wrócę do tej serii. Jak zawsze jestem ciekawa waszego zdania, więc dajcie znać czy czytaliście Ślebodę. A może ktoś ma już cały cykl za sobą? Czekam na komentarze 😉.
Ocena: 3 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz