Wydawnictwo: Albatros
Liczba stron: 480
Rok pierwszego wydania: 1990
Rok polskiej premiery: 1991
W zeszłym tygodniu na fanpage’u bloga Śniący za dnia zobaczyłam informację, że 9 lipca Dean Koontz obchodzi urodziny i przypomniałam sobie, że już dawno temu obiecałam sobie wrócić do poznawania jego twórczości. Jako nastolatka czytałam jedynie Przepowiednię i chociaż powieść przypadła mi do gustu, to później jakoś nie miałam okazji, żeby sięgnąć po inne dzieła pisarza nazywanego największym rywalem Stephena Kinga. Szybko przejrzałam swoje zbiory i okazało się, że posiadam Złe miejsce oraz Oczy ciemności Koontza. Jak wiadomo zdecydowałam się na lekturę pierwszego tytułu, ale niestety nie mogę uznać tego wyboru za wyjątkowo trafny, ponieważ historia mężczyzny, który w niewyjaśnionych okolicznościach każdej nocy dosłownie znika z własnego domu, a po powrocie niczego nie pamięta, nie zainteresowała mnie tak bardzo, jak się spodziewałam.
Pierwsze rozdziały wyraźnie sugerują, że głównym bohaterem jest Frank Pollard, czyli wspomniany już mężczyzna cierpiący na niezwykłą przypadłość, objawiającą się sennymi wędrówkami nie tylko umysłu, ale też ciała. Niemal każdego rana Frank budzi się w innymi miejscu niż zasypiał i nie może przypomnieć sobie niczego poza własnym nazwiskiem. Ma jednak silne przeczucie, że jego tajemnicze podróże związane są z jakąś złowrogą, ścigającą go siłą. Gdy pewnego poranka odkrywa, że cały pokryty jest zakrzepłą krwią, a obok leży torba pełna pieniędzy nieznanego pochodzenia, postanawia szukać pomocy u prywatnych detektywów Bobby’ego i Julie Dakotów. Zanim jednak do tego spotkania dojdzie, Koontz zmusza czytelnika do śledzenia innych wydarzeń oraz bohaterów, co moim zdaniem niepotrzebnie wydłuża tę historię i dodaje kilka mało istotnych wątków. Z czasem okazuje się też, że to wcale nie Frank jest najważniejszą postacią, ponieważ na pierwszy plan wysuwają się przygody detektywistycznego małżeństwa. Oczywiście perypetie Dakotów związane są ze sprawą nocnego znikania ich klienta, ale mimo wszystko oczekiwałam większej koncentracji na osobie pogrążonego w amnezji mężczyzny.
Zazwyczaj lubię jak powieść podzielona jest na krótkie, dynamizujące akcję rozdziały, jednakże w przypadku Złego miejsca takie rozwiązanie nie sprawdziło się, zwłaszcza na samym początku. Otóż zanim jeszcze zdążyłam na dobre zainteresować się Pollardem i jego niecodzienną, lecz intrygującą przypadłością, autor przeniósł mnie w sam środek innego wątku, w którą główną rolę odgrywają Julie i Bobby. Wprawdzie następnie naprzemiennie poznawałam losy postaci, ale jak dla mnie cała ta początkowa akcja z Dakotami niczego interesującego nie wnosi. Spokojnie mogliby pojawić się dopiero w momencie spotkania Franka, co oszczędziłoby mi śledzenia ich nudnych rozmów oraz przesadzonych, bohaterskich scen, w których zwyczajna parka prywatnych detektywów zachowuje się niczym świetnie wyszkoleni członkowie jednostek specjalnych. Na szczęście później (czyli po jakichś stu stronach) robi się znacznie ciekawiej i wreszcie powieść zaangażowała mnie na tyle, że przestałam patrzeć ile stron zostało jeszcze do końca.
Na portalu Biblionetka książka Koontza została przypisana do gatunku grozy i słusznie, ponieważ pojawia się postać obdarzona nadprzyrodzonymi zdolnościami, która ściga biednego Franka, są sceny gore, a od czasu do czasu wyczuwałam również napięcie i atmosferę zagrożenia, ale znów miałam wrażenie, że autor niepotrzebnie rozdrabnia się na mało znaczące fragmenty i przegaduje najważniejszy wątek, wskutek czego elementy horroru gdzieś nikną. Niby dużo się dzieje w tej historii i na nudę nie można narzekać, a jednak Złe miejsce ma kilka drażniących momentów przestoju, kiedy spada zainteresowanie losami bohaterów. Oczywiście powieść nie jest też pozbawiona zalet, z których za najważniejszą uważam intrygujące przedstawienie poczynań pewnej zdeprawowanej rodziny. Nie chcę psuć frajdy przyszłym czytelnikom, więc nie mogę zdradzić, czym konkretnie charakteryzują się te postaci, ale uwierzcie mi na słowo, że ich praktyki są wynaturzone, obrzydliwe i przerażające. Niemniej właśnie dzięki tej rodzince fabuła jest emocjonująca i zaskakująca, bo trudno przewidzieć krok bohaterów kierujących się w życiu przedziwnym kodeksem moralnym oraz ulegających najokrutniejszym zwierzęcym instynktom.
Podobało mi się także wprowadzenie do historii bohatera cierpiącego na zespół Downa i pokazanie go nie wyłącznie jako niepełnosprawnego, ale jako postać cechującą się szczególnym darem, który dla zdrowych ludzi jest zazwyczaj niedostępny. Koontzowi udało się także zilustrować jak osoby dotknięte taką wadą postrzegają rzeczywistość, jak odbierają różne bodźce i jak reagują na otoczenie. Nie spodziewałam się, że w powieści znajdzie się miejsce na taką treść i siłą rzeczy wątek Thomasa nie jest rozbudowany, ale mimo wszystko autor zgrabnie połączył motywy nadprzyrodzone z ważnym tematem pozwalającym czytelnikowi lepiej zrozumieć świat osób dotkniętych zespołem Downa. Złe miejsce zostało napisane w 1990 roku i w niektórych momentach jest to odczuwalne, ponieważ autor przelotnie wspomina o sprawach będących wówczas czymś stosunkowo nowym i jednocześnie niepokojącym lub fascynującym. Pojawia się na przykład swoisty technooptymizm wprowadzony dzięki postaci informatyka, dla którego cyberprzestrzeń nie ma żadnych tajemnic ani ograniczeń. Podobnych wstawek jest zbyt mało, żeby można było mówić o przedstawieniu atmosfery lat 90., niemniej kilka „przebłysków” ówczesnej rzeczywistości można wyłapać.
Na koniec muszę wspomnieć, że w książce nie brak także wzmianek o genetyce i anomaliach powstających w pewnych okolicznościach, ale ten temat należy chyba potraktować z przymrużeniem oka, bowiem sytuacje opisane przez Koontza raczej nie mogłyby wydarzyć się w rzeczywistości. Złe miejsce uważam za przeciętną powieść, która raczej nie zapadnie mi w pamięć na dłużej. Zapowiadała się ciekawie, ale słaby początek i niespodziewana marginalizacja wątku Franka Pollarda trochę zniechęciły mnie do tej historii. Niemniej autor postarał się o stworzenie kilku interesujących postaci oraz dodanie atmosfery grozy w niektórych momentach, co poczytuję za spory plus. Moim zdaniem można przeczytać, ale na pewno nie jest to lektura obowiązkowa.
Ocena: 3 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Czytam literaturę sprzed XXI wieku.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz