Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 448
Czarna ospa, nazywana
też ospą prawdziwą to jedyna choroba ludzka, jaką Światowa Organizacja Zdrowia
uznała za całkowicie wyeliminowaną. Od 1980 roku oficjalnie mówi się o tym, że
wirus zbierający przez stulecia krwawe żniwo, został opanowany i pokonany,
przez co światu nie zagrażają kolejne epidemie. Nie należy jednak zapominać, że
w wielu laboratoriach próbki ospy nadal są przechowywane do celów naukowych i
zdarzały się już przypadki, że wirus wydostał się z nieodpowiednio
zabezpieczonych miejsc. Co by się jednak stało, gdyby ktoś postanowił
wykorzystać czarną ospę jako broń biologiczną? Czy mielibyśmy jakiekolwiek
szanse na przeżycie, czy też większość populacji po raz kolejny zostałaby
zdziesiątkowana przez tę chorobę? Mam nadzieję, że te kwestie nigdy nie wyjdą
poza czysto teoretyczne rozważania, chociaż ostatnie doniesienia o sytuacji w
Afryce Zachodniej skutecznie burzą poczucie bezpieczeństwa i przekonanie, że
medycyna XXI wieku wie jak walczyć z chorobami zakaźnymi. Stephen
Miller, poprzez wydarzenia opisane w powieści, przekonuje, że epidemia na skalę
światowa jest możliwa i ja mu niestety wierzę.
Daria Vermiglio od
dzieciństwa zna swoje przeznaczenie. Wie, że jej zadaniem jest prowadzenie
świętej wojny z bezbożnym, plugawym i opętanym przez zło Zachodem. Dziewczyna
chce, żeby inni ludzie cierpieli tak jak ona, gdy utraciła bliskich, dom,
poczucie bezpieczeństwa. W końcu nadchodzi dzień, w którym bohaterka ma stać
się „strzałą” przenoszącą śmiercionośny wirus ospy do Europy i Stanów
Zjednoczonych. Kobieta wyrusza do Berlina, a stamtąd leci do Nowego Jorku –
serca zdegenerowanego, zepsutego świata. Każda rzecz dotknięta przez Darię
natychmiast zostaje zainfekowana wirusem. Nikt nie jest bezpieczny, bo
dziewczyna starannie wybiera miejsca i pojawia się wszędzie tam, gdzie tłum
ludzi nigdy nie maleje. Służby bezpieczeństwa szybko zostają postawione w stan
gotowości, ale czy to wystarczy, żeby zatrzymać epidemię?
Na naszym rynku powieść
Stephena Millera ukazała się stosunkowo niedawno, ale już zdążyła
zebrać kilkanaście pochlebnych opinii w blogosferze. Czytając kolejne pozytywne
recenzje Wysłanniczki, wyobrażałam
sobie, że czeka na mnie książka niezwykle emocjonująca, dobrze napisana i
zawierająca galerię barwnych, dopracowanych postaci. Jednak coś poszło nie tak,
bo teraz zamiast zachwycać się dziełem Millera, mogę jedynie stwierdzić, że to
całkiem niezła powieść. Niezła, ale w gruncie rzeczy przeciętna, bo zasługująca
na uwagę tylko z jednego powodu. Także zanim przejdę do narzekania i marudzenia
na poszczególne elementy, musze odnotować jeden wielki plus tej historii, jakim
jest realistyczne przedstawienie wydarzeń prowadzących do ponownego
uaktywnienia wirusa ospy. Uważam, że jeśli kiedykolwiek dojdzie do sytuacji
podobnej do wypadków opisanych w książce, to wszystko będzie przebiegało
zgodnie z wyobrażeniem Stephena Millera. Pisarz ustrzegł się efekciarstwa, więc
w Wysłanniczce nie poczytacie o
szalonych pościgach za terrorystami czy o tajnych naradach wszelkich możliwych
służb specjalnych. Nie będziecie również zmuszeni do śledzenia męczących
wynurzeń na temat amoralności Zachodu i konieczności prowadzenia zdecydowanej i
wymagającej poświęceń wojny z tą amerykańsko-europejską „bestią”. Zamiast tego
wszystkiego, czeka was oddziałujący na wyobraźnię opis tego, co krok po kroku
dzieje się na świecie w momencie ataku terrorystycznego przy użyciu broni
biologicznej. Żadnych wybuchów, strzałów, porwanych samolotów i płonących wież.
To jest w ogóle niepotrzebne, wystarczy śmiertelna choroba, niosąca ze sobą
przerażenie, chaos, stres i rosnącą z każdą minutą świadomość ogromu zniszczeń,
żeby zachwiać całym naszym światem. Autor zasługuje na pochwałę za rozmach w
kreowaniu tej budzącej grozę wizji przy jednoczesnej rezygnacji z dosłowności i
elementów przywodzących na myśl kino akcji klasy B.
Na tym zalety Wysłanniczki właściwie się kończą, bo
nie zachwyciłam się ani kreacją bohaterów, ani jednowątkowością, a na dodatek
miałam wrażenie, że niektóre fragmenty zostały dodane trochę na siłę, jako
wypełniacze pomiędzy jednym istotnym zdarzeniem a drugim. Niestety tak
chwalonej przeze mnie wiarygodności w opisywaniu przebiegu epidemii na skalę światową,
zabrakło w tworzeniu portretów psychologicznych postaci. Jestem w stanie
zrozumieć, że Daria Vermiglio działa jak automat i bez zastanowienia skazuje
tysiące, jeśli nie miliony ludzi na śmierć, bo do tego została przygotowana.
Nie pojmuje jednak, jakim cudem mnóstwo innych, pobocznych postaci po prostu
ułatwiło dziewczynie zadanie, obdarzając ją ogromnym zaufaniem. Gdziekolwiek
Daria się tylko pojawia, od razu na jej drodze staje sympatyczny współpasażer,
który za wszelką cenę stara się jej pomóc, a to poprzez załatwienie noclegu, a
to opatrzenie ran bez zadawania niewygodnych pytań itp. Naprawdę, naiwność i
niewiarygodność aż biją z takich zachowań. Nie podobały mi się także fragmenty,
w których akcja skupia się wokół doktora Samuela Wattermana. Moim zdaniem to
kompletnie zbędna postać, ponieważ ma ona niemal zerowy wpływ na wydarzenia.
Watterman został zatrudniony przez służby specjalne na stanowisku konsultanta i
doradcy mogącego służyć wiedzą oraz doświadczeniem w prowadzeniu badań nad
chorobami zakaźnymi. Spodziewałam się więc, że mężczyzna będzie brał czynny
udział w wielu zdarzeniach, a nie siedział bezczynnie w chronionym kompleksie
i tylko od czasu do czasu włączał się do rozmów.
Zakończenie niczym mnie
nie zaskoczyło. Spodziewałam się, że właśnie taki będzie finał, chociaż po
cichu liczyłam, że wydarzy się jeszcze coś znaczącego. Na okładce napisano, że
„Wysłanniczka to trzymający w
napięciu thriller, a także historia zagubionej dziewczyny szukającej odpowiedzi
na najtrudniejsze życiowe pytania”. Jestem w stanie zgodzić się z pierwszą
częścią tego zdania, ale drugą uważam za czysto marketingowe zagranie. Owszem,
parokrotnie Darii robi się żal dobrych ludzi, którzy przez nią zginą, ale dziewczyna
nie wątpi w słuszność swojej misji, więc sformułowanie sugerujące rozterki i
dylematy moralne tej postaci uważam za przesadę. Stephen Miller skutecznie
przeraził mnie opisem ataku terrorystycznego przy użyciu wirusa czarnej ospy,
ale poza tym z jego książki niewiele zapamiętam.
Ocena: 3 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Grunt to okładka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz