Wydawnictwo: Świat książki
Liczba stron: 320
Mój egzemplarz powieści
Tishani Doshi zapewne dalej zalegałby w szafie (tak, to jest ten moment, kiedy
książki upycham już w każdym możliwym zakątku pokoju) wśród sterty innych
nieprzeczytanych lektur, gdyby nie wyzwanie Book-Trotter i
nakaz zmierzenia się w sierpniu z literaturą indyjską. Po poznaniu wytycznych
na ten miesiąc od razu pomyślałam o Poszukiwaczach
szczęścia i pełna zapału zabrałam się za czytanie, mimo że nie pamiętałam,
o czym ta książka opowiada i z jakiego powodu w ogóle ją kupiłam. Jednak was
nie będę trzymać w niepewności i zdradzę, że historia rozpoczyna się w 1968
roku, kiedy to dwudziestojednoletni Babo Patel wyjeżdża z Madrasu w
południowych Indiach do Londynu, by tam kontynuować naukę, a później powrócić
do domu z dyplomem i przejąć rodzinną firmę. Mężczyzna szybko aklimatyzuje się
w nowym miejscu, w czym niewątpliwie pomaga mu urocza i piękna Siân Jones. Dziewczyna
staje się całym światem Babo, który ani myśli o powrocie do Indii po tym jak
poznał, czym są wolność od rodzicielskich nakazów i zakazów, seks, alkohol, a
przede wszystkim gwałtowna, niespodziewana miłość. Ale nic nie trwa wiecznie,
więc i nowe, ekscytujące doświadczenia Babo zostają przerwane, gdy rodzina
dowiaduje się o jego cudzoziemskiej dziewczynie i podstępem sprowadza go do
domu. W końcu Prem Kumar i Trishala zgadzają się na ślub syna z Walijką, ale
tylko pod warunkiem, że młodzi pierwsze dwa lata spędzą w Madrasie. Babo i Siân
przystają na ten wymóg i tak rozpoczyna się ich wspólne życie w Indiach.
Poszukiwacze
szczęścia spodobają się czytelnikom lubiącym wszelkie sagi
rodzinne, w których poszczególni bohaterowie naprzemiennie przeżywają swoje
wzloty i upadki. Na początku wydawało mi się, że opowieść koncentruje się
głównie na losach Babo i Siân, ale później okazało się, że pisarka poświęca
sporo miejsca także innym postaciom należącym do rodziny Patel. Kilkadziesiąt
pierwszych stron pozwoliło mi nabrać przekonania, że będę świadkiem trudnej
aklimatyzacji Siân w Indiach, wynikającej z różnic kulturowych, uprzedzeń
rodziny męża, odmiennego klimatu i mnóstwa innych drobiazgów sprawiających, że
człowiek nie czuje się w danym miejscu dobrze. Ale pierwsze wrażenie było
mylne, ponieważ Tishani Doshi skupiła się bardziej na opisaniu codziennej
rutyny przełamywanej od czas do czasu przez jakieś ważniejsze, bardziej
doniosłe wydarzenie w życiu bohaterów niż na ukazaniu rozterek i tęsknot Siân.
Na szczęście to, co określiłam mianem rutyny w niczym nie przypomina codzienności,
jaką zapewne teraz większość z was ma na myśli, dlatego że Doshi przybliża te
egzotyczne i nieznane nam doświadczenia, takie jak pływanie w oceanie,
obserwowanie gekonów, zajadanie się lokalnymi przysmakami czy słuchanie
historii o indyjskich bogach, zjawach i demonach.
Z przyjemnością
czytałam o tym jak wygląda życie w Madrasie, chociaż mam świadomość, że pisarka
nieco ten obraz wyidealizowała. Rodzina Patel nie musi martwić się ani o
finanse, ani o sytuację polityczną w kraju. W kilku miejscach Doshi wspomina o
trzeciej wojnie indyjsko-pakistańskiej czy też o śmierci Indiry Gandhi, ale
bohaterów w żaden sposób te zdarzenia nie dotyczą. Parokrotnie pojawia się też
wzmianka o ubogich lub niepełnosprawnych ludziach koczujących na ulicach miasta
i wyciągających ręce po jałmużnę, ale ten wątek również nie został szczególnie
rozwinięty. Najpierw pomyślałam, że brak wspomnianych elementów powinnam uznać za
minus, ale później zmieniłam zdanie, bo czy w każdej sadze bohaterowie muszą
być uwikłani w politykę i zmuszeni do borykania się z tymi samymi problemami?
Moim zdaniem nie, dlatego ostatecznie jestem zadowolona, że pisarka wyłamała
się ze schematu. Przeszkadzał mi natomiast sposób opisywania najważniejszych
wydarzeń, takich jak na przykład podjęcie przez Siân decyzji o przeprowadzce do
Indii. Wyglądało to tak jakby dziewczyna rzuciła wszystko, co znajome bez
specjalnych wątpliwości. Może ja mam jakieś mylne wyobrażenie o robieniu
milowych kroków w życiu, ale nawet w dzisiejszych czasach, przy powszechnym
dostępie do telefonu, Skype’a, tanich linii lotniczych itd., mocno zastanowiłabym
się nad wyjazdem do tak odległego zakątka. A co dopiero u progu lat 70. XX
wieku, kiedy ludzie zdani byli głównie na kontakt listowy. Ponadto miałam
czasami wrażenie, że pisarka chce jak najszybciej uporać się z pewnymi zdarzeniami,
dlatego wszelkie rewolucje w życiu bohaterów dokonują się nagle. Tishani Doshi
wystarcza zaledwie kilkanaście stron by niespodziewanie uśmiercić protagonistę
lub przeciwnie – obdarzyć go dwójką dzieci. Nie do końca przypadł mi do gustu
taki zabieg, dysproporcja między pędzącą akcją, a leniwym opowiadaniem historii
składającej się z codzienności bohaterów wydała mi się zbyt duża.
Skłamałabym, gdybym
napisała, że Poszukiwacze szczęścia to
nietrafiona, rozczarowująca lektura, ale niestety nie jest to też powieść,
którą bez wahania mogłabym polecić. Na pewno na jej korzyść przemawiają
egzotyczne miejsce akcji oraz poetycki styl pisania Doshi, nadający fabule
nieco magii i tajemniczości. Autorka czasami pozwala swoim postaciom na niezbyt
wiarygodne zachowania, ale w gruncie rzeczy bohaterowie są całkiem nieźle
scharakteryzowani, więc zaangażowanie się w ich losy nie powinno wymagać
wysiłku. Jednak pojawiły się także elementy niedopracowane, a przez to
irytujące, więc każdy z osobna musi zdecydować czy opowieść o mieszkającej w
Madrasie rodzinie Patel, jest na tyle interesująca, że warto ją poznać.
Ocena: 4 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwań Book-Trotter oraz Z półki.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz