Wydawnictwo: Insignis Media
Liczba stron: 328
Sądzę, że Uniwersum Metro 2033 jest już tak popularne,
że każdy miłośnik słowa pisanego przynajmniej słyszał o powieściach, których
fabuła koncentruje się na niełatwej egzystencji ludzi ocalałych z nuklearnej
katastrofy. Pomysłodawcą uniwersum jest Dmitry Glukhovsky, ale w projekt włączają
się również inni pisarze, więc historii osadzonych w niezwykle niegościnnym dla
człowieka świecie, sukcesywnie przybywa. Czytałam dwie książki Glukhovsky’ego, obie
bardzo mi się podobały i przez długi czas obawiałam się sięgać po historie
stworzone przez innych autorów, wychodząc z założenia, że nikt Glukhovsky’emu
nie dorówna. W końcu jednak ciekawość zwyciężyła i postanowiłam przeczytać
powieść Do światła Andrieja Diakowa.
Od czasu wojny Ziemia
stała się miejscem niezwykle niebezpiecznym dla człowieka. Wysoki poziom
promieniowania zmienił znane gatunki zwierząt oraz roślin w dziwne, zmutowane
stwory, które polują na każdego, kto ośmieli się wyjść na powierzchnie. Życie w
metrze jest nieporównywalnie bezpieczniejsze i spokojniejsze od tego, co dzieje
się w tętniącym niegdyś energią mieście, ale nie zmienia to faktu, że uwięzieni
w podziemnych tunelach ludzie, marzą o znalezieniu skrawka nieskażonego lądu.
Gdy do stacji petersburskiego metra dociera informacja o tajemniczym świetle
ukazującym się w okolicach Kronsztadu, grupa Stalkerów wyrusza w drogę, by
dowiedzieć się czegoś więcej na ten temat. Przewodnikiem oddziału jest
doświadczony Taran, który z sobie tylko znanych powodów, wziął na pomocnika
dwunastoletniego chłopca. Wśród Stalkerów znalazł się też duchowny nowej
religii, przekonany o tym, że światło zwiastuje rychłe wybawienie dla
mieszkańców podziemi. Czy rzeczywiście za pomocą sygnałów świetlnych ktoś
próbuje się skontaktować z ocalałymi? Żeby poznać odpowiedź na to pytanie,
bohaterowie będą musieli stawić czoła morderczej wędrówce przez zgliszcza cywilizacji.
Do książki Diakowa
podeszłam dość nieufnie, ale już po przeczytaniu kilku pierwszych rozdziałów,
nabrałam pewności, że nie będę żałować czasu spędzonego z tą lekturą. Wprawdzie
Do światła nie jest powieścią tak
dopracowaną jak dzieła Glukhovsky’ego, ale i w niej znalazłam elementy, dzięki
którym stałam się fanką Metra 2033. Niemal
cała akcja rozgrywa się na opanowanej przez mutanty powierzchni, co uważam za
bardzo trafny zabieg, ponieważ właśnie charakterystyki świata zewnętrznego
brakowało mi w książkach inicjatora projektu. Opisy zdewastowanego,
zawładniętego przez dziwaczne istoty miasta, przyprawiały mnie o gęsią skórkę.
Moja wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, gdy czytałam o wielkich
ptaszyskach krążących nad miastem lub o nienaturalnych rozmiarów nietoperzach
czy kretach, które po prostu polowały na ludzi. Bohaterowie muszą zachowywać
czujność przez cały czas, ponieważ utrata koncentracji prawie zawsze równa się
stratą kogoś z załogi. Przez to, że poczucie zagrożenia ogarniało mnie na
każdej stronie, nie przyszło mi go głowy, by narzekać na nudę czy monotonię.
Andriej Diakow doskonale wie jak podkręcić emocje i nie pozwolić odbiorcy na
obojętne prześlizgiwanie się wzrokiem po tekście.
Oprócz tego, że
kibicowałam wyprawie i przeżywałam każde spotkanie postaci z napromieniowanymi
zwierzętami, to zastanawiałam się też, co czeka Stalkerów na końcu wędrówki. Rozsądek
podpowiadał mi, że światło okaże się jedynie złudzeniem, ale serce kazało
wierzyć, że nadzieje członków ekspedycji nie będą płonne. Oczywiście nie
zdradzę, co wydarzyło się w finale, ale autorowi udało się wprowadzić element
zaskoczenia, dzięki czemu powieść zyskała w moich oczach kolejny plus. Do światła to także opowieść o
przywiązaniu jakie narodziło się między twardym, pozornie pozbawionym uczuć
Taranem, a jego młodym kompanem, dwunastoletnim Glebem. Relacje między tymi
bohaterami na początku pozbawione były jakiegokolwiek ciepła czy zrozumienia,
jednak trudy wędrówki i liczne niebezpieczne przygody zbliżyły do siebie
sierotę i doświadczonego Stalkera. Andriej Diakow duży nacisk położył na
dynamiczny rozwój wydarzeń, ale niestety ucierpiały na tym charakterystyki
bohaterów. Właściwie niewiele wiadomo o każdej z postaci. Czytelnik poznaje jedynie
historię Gleba oraz kaznodziei, pozostali tworzą raczej niezbyt ciekawe tło. A
szkoda, bo uważam, że dodatkowe wątki w niczym by nie zaszkodziły. Mam szczerą
nadzieję, że chociaż Taran doczekał się porządnej charakterystyki w kolejnej
części noszącej tytuł W mrok.
Poza tym nie ma się, do
czego przyczepić. Książka została utrzymana w tej samej przerażająco-intrygującej
atmosferze, co pierwsze powieści z cyklu Metro
2033. Postapokaliptyczna rzeczywistość przedstawiona w tym uniwersum jest
wyjątkowo niepokojąca. Strachem napawa mnie myśl, że w jednej chwili człowiek
może zniszczyć wszystko i wszystkich dokoła. Andriej Diakow nie pozostawia
czytelnikom złudzeń. Ludzie potrafią przystosować się niemal do każdych, nawet
najgorszych warunków, ale płacą za to bardzo wysoką cenę. Do światła zawiera kilka mocnych fragmentów, obrazujących, do czego
zdolny jest nasz gatunek, gdy stawką jest przetrwanie. Pisarz posiada też
zdolność budowania napięcia. W wielu momentach odczuwałam naglącą potrzebę
poznania dalszych wydarzeń, ponieważ bohaterowie często znajdują się
teoretycznie w sytuacji bez wyjścia i tylko od ich sprytu, odwagi oraz
umiejętności fizycznych zależy czy uda im się przeżyć. Najbardziej przypadła mi
do gustu scena, w której Gleb zamiast stać na czatach, postanowił zrobić sobie
wycieczkę po obiekcie i wpadł w ogromne kłopoty. Na długo zapamiętam opis
klaustrofobicznego pomieszczenia, do którego chłopak trafił oraz makabrycznego
odkrycia, jakiego tam dokonał. Do światła
to kawał dobrej historii, w której najważniejszymi elementami są dynamiczna
akcja i dokładnie przedstawiony świat. Książka Diakowa nie zawiera wyszukanego
stylu czy rozbudowanych wątków psychologicznych, ale sprawdza się jako
zajmująca uwagę oraz wzbudzająca silne emocje rozrywkowa powieść.
Ocena: 4,5 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Book-Trotter
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz