26 marca 2013

Mężczyzna, który się uśmiechał - Henning Mankell


Wydawnictwo: W.A.B.
Liczba stron: 384




Mężczyzna, który się uśmiechał to czwarta część kryminalnego cyklu z komisarzem Kurtem Wallanderem w roli głównej. Recenzując wcześniejszą książkę napisałam, że Mankell tworzy coraz lepsze i bardziej zajmujące intrygi, co sprawia, że coraz większą sympatią darzę jego twórczość. Chciałabym teraz móc podtrzymać to zdanie i stwierdzić, że przeczytana powieść wywołała we mnie burze emocji i sprawiła, że myślałam o fabule nawet po przerwaniu lektury. Niestety, nic z tego. Tym razem pisarz niczym mnie nie zachwycił ani nie zaskoczył. Skonstruował historię spójną i logiczną, którą czyta się dobrze, ale od niego wymagam czegoś więcej. Nie satysfakcjonuje mnie poprawność, ponieważ autor świetnej Białej lwicy pokazał już, że stać go na poruszającą i podejmującą ważne tematy historię kryminalną. Nie oznacza to, że Mężczyzna, który się uśmiecha to książka niewarta poznania, absolutnie nie to mam na myśli. Po prostu nie jest to dzieło na miarę Henninga Mankella.


Do przebywającego w Danii Kurta Wallandera zgłasza się znajomy prawnik Sten Torstensson, który twierdzi, że śmierć jego ojca nie nastąpiła, jak twierdzi policja, w wyniku wypadku samochodowego. Mężczyzna nie potrafi dokładnie określić z jakiego powodu ma wątpliwości, ale jest przekonany, że za tym zgonem kryje się coś niewyjaśnionego i dlatego prosi Kurta o pomoc. Komisarz odmawia, ponieważ po ostatnich, traumatycznych doświadczeniach od ponad roku jest na zwolnieniu i rozważa odejście z policji. Pierwszego dnia po powrocie do Szwecji, Wallander zauważa w miejscowej gazecie artykuł informujący o zabójstwie Stena Torstenssona. Wstrząśnięty komisarz w jednej chwili podejmuje decyzje o powrocie do pracy i zobowiązuje się do rozwikłania tej sprawy.


Od samego początku wiadomo, kto stoi za morderstwem Stena i jego ojca, co moim zdaniem odebrało tej powieści całe napięcie. Nie przepadam za kryminałami, w których czytelnik wie więcej od głównego bohatera na kluczowy temat, ale jeśli pisarz dawkuje emocje i nie wykłada wszystkich kart na stół, to nawet wówczas można śledzić akcję z zainteresowaniem. Mankell taki sam zabieg wprowadził w przywoływanej już Białej lwicy i tam udało mu się obronić i utrzymać moją uwagę, mimo że tożsamość mordercy była znana. W przypadku tej książki niestety takiego efektu już nie ma. Teoretycznie nie powinnam narzekać, bo pisarz jak zwykle dokładnie scharakteryzował metody pracy szwedzkiej policji na początku lat 90., pokazał również jak różni się podejście do zawodu starszych funkcjonariuszy i świeżo upieczonych policjantów. Oprócz tego, dołożył garść przemyśleń na temat zmieniającego się szwedzkiego społeczeństwa, co objawia się falą niezwykle brutalnych przestępstw, która nie omija nawet prowincjonalnego Ystad. W praktyce jednak poczułam się zawiedziona, gdy zorientowałam się, że właściwie cała historia nie wzbudza we mnie szczególnych emocji. Wiedziałam, kto jest czarnym charakterem, domyślałam się, że Wallander i jego koledzy nie od razy wpadną na dobry trop, a kiedy już to nastąpi, to będą musieli zmierzyć się z biurokracją, niewyrozumiałym przełożonym oraz niefortunnymi zbiegami okoliczności. Pozostawało mi jedynie śledzenie jak krok po krok zespół komisarza poznaje motywy zabójstwa. Od czasu do czasu Mankell podrzuca pewne tropy, które mają sprawić, że intryga wyda się bardziej skomplikowana, a przez to nieprzewidywalna, ale to tylko marginalne wątki, które nie dają pożądanego efektu.



W kreacji głównego bohatera na szczęście nie zaszły znaczące zmiany. Kurt Wallander nadal jest zwyczajnym policjantem, który odczuwa strach, zmęczenie i zniechęcenie. Ponadto ma świadomość swoich ograniczeń fizycznych czy też nieco melancholijnej i depresyjnej natury, która często izoluje go od współpracowników. Wallander woli większość rzeczy załatwiać w pojedynkę, co nie zawsze wychodzi mu na dobre. Nieco męczące były jedynie wstawki poświęcone poznanej w Rydze kobiecie. Kurt wiele razy przywoływał w myślach Baibę Liepę, rozważając czy powinien napisać do niej listy lub zastanawiając się czy podczas pobytu w Rydze mógł zrobić coś, co zbliżyłoby go do niej. Nie podoba mi się ten niby miłosny wątek, ale zakończenie nie pozwala mieć nadziei na przerwanie tej osobliwej relacji. W powieści pojawiła się również nowa postać – niedoświadczona, ale bystra policjantka Ann-Brit Höglund, która wnosi powiew świeżości do zespołu śledczego, stanowiąc zapowiedź nadchodzących w policji zmian. Mężczyzna, który się uśmiechał nie jest najlepszą powieścią w dorobku Henninga Mankella, ale mimo tego warto się nią zainteresować. Jeśli ktoś nie wymaga od tego pisarza tego, co ja, to prawdopodobnie wykreowany historia bardziej przypadnie mu do gustu.

Ocena: 4 / 6