Wakacyjną lekturą jest dla mnie zazwyczaj thriller, kryminał albo horror, ale od czasu do czasu mam ochotę sięgnąć po nieco inną historię, mimo że nie jestem wielką fanką romansów czy tzw. lekkich obyczajówek. Powieść Emily Henry wybrałam z dość prozaicznych powodów. Po pierwsze, ostatnio wszędzie pełno książek tej autorki, a bookstagram puchnie od poleceń, a po drugie, była promocja na ebook, więc uznałam to za dobry znak. Nie czytałam opisu fabuły w obawie przed spoilerami, uznając, że tytuł jest wystarczająco wymowny. Okazało się jednak, że hasło z okładki wprowadza w błąd. Emily Henry w zasadzie nie pisze o ludziach, których spotykamy na wakacjach, gdyż całą jej uwagę pochłania para głównych bohaterów.
Poppy i Alex znają się od pierwszego dnia studiów. Zdaje się, że nic ich nie łączy, ponieważ ona jest roztrzepana, hałaśliwa i ma tysiąc pomysłów na minutę, a on wpisuje się w obraz odpowiedzialnego, statecznego faceta, dla którego szczytem szaleństwa jest zerwanie się z wykładu. Jednak jakimś cudem ta dwójka zaprzyjaźnia się ze sobą, a najważniejszym elementem ich relacji staje się wspólny wyjazd na wakacje. Niestety dwa lata temu wydarzyło się coś, co położyło kres tej tradycji. Poppy i Alex przestali ze sobą rozmawiać, a ich przyjaźń przerodziła się w zdawkowy kontakt nawiązywany z okazji świąt lub urodzin. Tegoroczne wakacje mają być ostatnią szansą na uratowanie tej relacji. Z inicjatywy Poppy bohaterowie ponownie wybierają się we wspólną podróż. Kobieta stara się by wszystko było tak jak dawniej, ale wydarzenia sprzed dwóch lat nie dają o sobie zapomnieć.
Autorka zdecydowała się przedstawić historię Poppy i Aleksa w dwóch płaszczyznach czasowych. Teraźniejszość to oczywiście wszystkie wydarzenia związane z aktualnym wyjazdem, a rozdziały retrospektywne koncentrują się na tym, co działo się na wakacjach od pierwszego roku studiów do feralnej chorwackiej przygody. Pomysł na konstrukcje książki uważam za dobry, ale zawiodło wykonanie. Byłam przekonana, że rozdziały odsyłające czytelnika do bliższej lub dalszej przeszłości będą intrygujące, emocjonujące i to właśnie one pokażą jakie znajomości bohaterowie nawiązali w trakcie swoich wojaży. Niestety nic z tych rzeczy. Pisarka poświęciła te fragmenty głównie Aleksowi i Poppy, pokazując jak tych dwoje przekomarza się ze sobą, odwiedza muzea i galerie sztuki, pije tanie piwo lub próbuje lokalnej kuchni, a czasami wybiera się na jakąś szaloną wycieczkę. Zawsze chodzi o beztroską Poppy i poważnego Aleksa, a raczej ich wzajemną relację. Nie trzeba być fanem romansów, żeby od razu domyślić się, w którą stronę to wszystko zmierza. Śledziłam jak między gołąbeczkami z roku na rok iskrzy coraz bardziej, zachodząc w głowę, dlaczego oboje tłumią uczucia zamiast po prostu szczerze ze sobą nie porozmawiają. Oczywiście w wątku teraźniejszym mamy tę samą sytuację, czyli Poppy i Aleksa na wczasach tylko dodatkowo stremowanych, bo obarczonych wspólną przeszłością.
Muszę oddać pisarce sprawiedliwość, bo oszczędziła czytelnikom jakichś wielkich, rozdmuchanych dram i konfliktów wyssanych z palca. Niestety dopuściła do tego, że w książce momentami wieje nudą. Polubiłam głównych bohaterów, ale mimo wszystko czułam się znużona, kiedy widziałam, że przede mną jeszcze 200 stron, a ja już wiem jak się cała historia zakończy. Złapałam się na tym, że czasami sięgałam po książkę, bo chciałam jak najszybciej ją przeczytać i wziąć się za inny tytuł, a nie dlatego, że tak wciągnęły mnie losy dziennikarki podróżniczej i nauczyciela literatury angielskiej. Jak w prawie każdym romansie, który czytałam, tak i tutaj problemy zakochanych biorą się z braku komunikacji. Gdyby nie sztucznie podtrzymywane nieporozumienia to już dawno bohaterowie wiedzieliby na czym stoją. Przyczepię się też do podkreślania rzekomo głębokiej przyjaźni łączącej Aleksa i Poppy. Może na studiach rzeczywiście ich relacja była bliska, ale później rozmawiali ze sobą raz na kilka tygodni, a widywali się w zasadzie wyłącznie na wakacjach, więc gdzie ta wielka przyjaźń? Nie mówiąc już o tym, że przez ostatnie dwa lata prawie w ogóle nie mieli kontaktu. Kiedy w końcu wyjaśniło się co takiego wydarzyło się w Chorwacji, tym bardziej byłam zdziwiona tym jak „przyjaciele” się wzajemnie potraktowali.
Na plus dodaję tej książce konstrukcję scen erotycznych. Emily Henry umie pisać o zbliżeniach kochanków bez popadania w patos i przesadę. Jest słodko, uroczo, ale też namiętnie i z uczuciem. Na koniec muszę ponarzekać jeszcze na brak innych wątków, mimo że autorka otwiera sporo tematów do wykorzystania. Mamy problemy z zaufaniem, traumy związane z wczesną śmiercią rodzica oraz prześladowaniami przez rówieśników, a także konserwatywne wychowanie i wynikające z tego trudności w przystosowaniu. Niestety żaden wątek nie zostaje rozwinięty. Autorka parę razy sygnalizuje temat, gdzieś tam wspomina też o terapii, ale w moim odczuciu to zdecydowanie za mało. Myślę, że Ludzie, których spotykamy na wakacjach może się spodobać fanom gatunku. Jeśli lubicie romanse, motyw friends to lovers oraz wiarę w to, że wszystko można jeśli tylko bardzo się tego chce, nie będę odradzać. Natomiast jeśli o mnie chodzi, nie mogę stwierdzić, że jakoś niesamowicie ubogaciła mnie ta lektura, ale przynajmniej poznałam pisarstwo Emily Henry.
Ocena: 3.5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz