Powieść Christiny Sweeney-Baird powstała krótko przed wybuchem pandemii koronawirusa i niektórzy uważają, że autorka niejako przewidziała przyszłość. Byłabym ostrożna z takimi wnioskami, ale stawiając się na miejscu pisarki, pewnie poczułabym się nieswojo na myśl, że jeszcze trzy lata temu rzeczywistość, przynajmniej w pewnym stopniu, przypominała moją fikcję. Autorka bowiem napisała o przerażająco śmiertelnej zarazie dziesiątkującej mężczyzn. Wszystko zaczyna się w Szkocji w roku 2025, kiedy doktor Amanda MacLean orientuje się, że zaskakująco wielu pacjentów umiera tuż po przyjęciu do szpitala. Z niewyjaśnionych przyczyn mężczyźni w różnym wieku nagle doświadczają objawów przypominających grypę, a po kilku dniach umierają. Wszyscy. Lekarka reaguje błyskawicznie, powiadamiając odpowiednie służby, ale zostaje zlekceważona. Wkrótce zachorowania odnotowuje się na całym świecie i w ciągu paru miesięcy znika świat jaki znamy. Populacja mężczyzn kurczy się w zastraszającym tempie, gdyż niewielu szczęśliwców okazuje się naturalnie odpornych. Pogrążone w żałobie kobiety muszą poradzić sobie nie tylko ze stratą bliskich, ale też koniecznością zmiany pracy oraz utrzymania struktur społecznych, by poszczególne kraje nie pogrążyły się w anarchii i chaosie.
Autorka oddaje głos wielu bohaterkom i ten zabieg paradoksalnie jest sporą zaletą, ale też największą wadą tej książki. Z jednej strony czytelnik ma wgląd w życie przeróżnych kobiet, które nagle zostają postawione w tragicznej sytuacji. Może więc obserwować jak rozpada się ich życie i jak próbują je krok po kroku odbudować, odnajdując się w nowej rzeczywistości. Nie wszystkie sobie poradzą, nie wszystkie strata dotknie tak samo mocno, ale każda z nich będzie musiała się dopasować, zmienić system wartości, odnaleźć nowy cel, jeśli chce przetrwać. Jednak patrząc na konstrukcję powieści, widać, że ta poszatkowana narracja nie posłużyła całości. Bardzo krótkie rozdziały, które oddają głos kilku lub nawet kilkunastu bohaterkom sprawiły, że żadna nie wybija się na pierwszy plan. Najwięcej emocji wzbudziła we mnie postać antropolożki Catherine, obawiającej się o życie ukochanego męża i malutkiego synka. Z nią zżyłam się najsilniej i jej kibicowałam, natomiast losy innych kobiet były mi raczej obojętne. Sądzę, że to spory problem, kiedy powieść o takiej tematyce nie przeraża tak mocno jak powinna i nie sprawia, że czytelnik w napięciu śledzi kolejne wydarzenia.
Nie chcę żebyście odnieśli wrażenie, że nie warto sięgać po tę książkę, bo uważam, że pisarka miała ciekawy pomysł na przedstawienie pandemii śmiercionośnego wirusa. Na dodatek sami dopiero co doświadczyliśmy podobnego zjawiska, więc porównanie wizji autorki z tym, co działo się naprawdę, jest wartościowym doświadczeniem. Christina Sweeney-Baird zadaje szereg pytań i pokazuje jak według jej wizji wyglądałby świat, w którym zaraza pochłonęła miliony istnień. Jak państwa mogą funkcjonować skoro nagle zabrakło pracowników w niemalże każdej branży? Jakie prawa ustanowić, żeby ochronić przed chrobą dzieci płci męskiej? Czy możliwy jest powrót do normalności w takiej sytuacji? Jak kobiety radzą sobie z żałobą? Jak zapewnić ciągłość gatunku skoro wdowieństwo stało się najpowszechniejszym stanem cywilnym? Wszystkie te zagadnienia zostały przez pisarkę zasygnalizowane i sądzę, że dla samego eksperymentu myślowego warto po tę powieść sięgnąć. Niemniej nie będę ukrywać, że w niektórych momentach brakowało mi większego pochylenia się nad emocjami bohaterek. Prawie wszystkie postaci zajmują ważne stanowiska, bo mamy głównie lekarki, polityczki, naukowczynie, przedsiębiorczynie twardo negocjujące kontrakty i niemalże wszystkie radzą sobie z bólem i stratą w jeden sposób, czyli rzucają się w wir pracy. Wierzę, że taka strategia może zadziałać na niektórych i pomóc uporać się z żałobą, ale gdzie są te wszystkie kobiety przytłoczone pandemią? Żadna nie odczuwa bezsensu istnienia? Nie pogrąża się w depresji? Nie popełnia samobójstwa? Autorka pokazała silne i niezależne kobiety, które odważnie stawiają czoła przeciwnościom, ale w moim odczuciu zapomniała nieco o sferze emocjonalnej.
Sądzę, że z tego powodu Koniec mężczyzn nie jest tak przerażającą powieścią jak np. Ostatnia na imprezie. Wymowa tych książek jest zupełnie inna, ale obie podejmują tematykę pandemii, a główną postacią jest kobieta zmagająca się z nową rzeczywistością, więc pozwalam sobie porównać te tytuły. W tej powieści zabrakło mi większej dawki emocji, ludzkich reakcji, a także perspektywy osób mniej uprzywilejowanych. Jak już wspomniałam autorka oddaje głos głównie wykształconym kobietom z określoną pozycją zawodową, które mają jakąś sprawczość. Odniosłam wrażenie, że rzucają się w wir pracy, bo mogą zrobić coś wielkiego, np. opracować szczepionkę, ocalić społeczeństwo od głodu i anarchii, ustanowić nowe prawo, napisać artykuł naukowy na temat wykształcenia się nowego modelu rodziny itd. A co z całą resztą? Autorka wprawdzie wspomina o Rosjance, która dzięki zarazie wyzwala się spod kontroli męża alkoholika oraz pewnej opiekunce wychowującej dzieci zamożnych Azjatów, ale to tylko drobne wstawki. W gruncie rzeczy nie wiadomo jak wygląda życie przeciętnej rodziny w trakcie i po pandemii.
Koniec mężczyzn nie jest książka, którą ośmieliłabym się polecać bez wahania, ponieważ ma kila wad, a na dodatek okazała się nieco inną historią niż się spodziewałam. Moim zdaniem warto po nią sięgnąć, ale lepiej żeby to była przemyślana decyzja. Myślę, że przed lekturą warto wiedzieć jakiego rodzaju opowieść prezentuje Christina Sweeney-Baird, żeby ustrzec się przed rozczarowaniem.
Ocena: 4 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz