W listopadzie sprawdziła się stara prawda, że im więcej mam obowiązków, tym lepiej się organizuję, ponieważ mimo trudnego czasu w pracy, przeczytałam aż sześć książek, czyli o połowę więcej niż zazwyczaj. Co ciekawe tylko jedna z nich była papierowa, a reszta to ebooki! Ciągle nie dowierzam, że tak szybko przestawiłam się na książki elektroniczne i już nie zawalają mnie stosy tradycyjnych egzemplarzy. W zeszłym miesiącu testowałam też aplikację Empik Go i przy niej zostanę. Wykupiłam podstawowy abonament na dwie książki w miesiącu i myślę, że na razie to wystarczy😊. Żadna z przeczytanych w listopadzie pozycji mnie nie zachwyciła, większość była po prostu okej, chociaż wyróżnienie należy się publikacji Co nas (nie zabije). Największe plagi w historii ludzkości Jennifer Wright. Natomiast ogromnym rozczarowaniem okazała się Zadziorna baronówna Urszuli Gajdowskiej, ponieważ to niesamowicie niedopracowana, a na dodatek nudna historia. Napisałam już recenzję, więc wkrótce pojawi się osobny post o tej powieści. W każdym razie mój książkowy listopad prezentuje się następująco:
📕 Susza – Neal Shusterman, Jarrod Shusterman
📕 Też tak mam – Magdalena Kostyszyn
📕 We mgle – Lisa Gray (recenzja wkrótce)
📕 Co nas (nie) zabije. Największe plagi w historii ludzkości – Jennifer Wright (recenzja wkrótce)
📕 Zadziorna baronówna – Urszula Gajdowska (recenzja wkrótce)
📕 Żona – Shalini Boland (recenzja wkrótce)
Seriale
W listopadzie oglądałam też sporo seriali. Miesiąc rozpoczęłam obejrzeniem Wielkiej wody i jestem ogromnie zaskoczona jak dobra jest to produkcja. Polskich filmów oraz seriali nie oglądam prawie wcale, ale cieszę się, że dałam się namówić na poznanie tego tytułu, bo naprawdę jest dopracowany, angażujący i pozostający w głowie na dłużej.
Obejrzałam również drugi sezon The Office PL i znowu muszę napisać, że jestem pozytywnie zaskoczona! Pierwsza odsłona polskiej wersji była dużo bardziej zachowawcza i jakby przywiązana do oryginału. Natomiast teraz odniosłam wrażenie, że i twórcy, i aktorzy wyluzowali, przez co wreszcie zaczęli czuć te postaci. Efekt jest naprawdę fajny. Mamy absurdalny humor; zamierzony efekt „ciar żenady” wywoływanych przez pewne sytuacje lub dialogi, ale też konsekwentnie rozwijanych bohaterów z wyrazistym charakterem. Piotr Polak jako Michał Holc – niekonwencjonalny i absolutnie niekompetentny szef, radzi sobie świetnie, podobnie jak Vanessa Aleksander w roli Patrycji Kowalskiej, czyli córki prezesa chcącej zaistnieć w biznesie i wybić się na tyle, by ojciec zaczął traktować ją poważnie. Uwielbiam również drugoplanowych bohaterów, zwłaszcza Dariusza Wasiaka (w tej roli Adam Woronowicz) i Bożenkę (Milena Lisiecka). W tym sezonie do obsady dołączyła Daria Widawska i jej postać również zapowiada się interesująco. W wersji amerykańskiej Jim i Pam byli moimi ulubionymi bohaterami, dlatego kibicowałam ich związkowi od samego początku, ale w rodzimym The Office jakoś nie mogę się przekonać do relacji łączącej Asię (Kornelia Strzelecka) z kolejnymi stażystami. Nie wiem czy chodzi o to, że w drugim sezonie znowu powtórzono ten motyw z zatrudnianiem nowej osoby, która ewidentnie jest zainteresowana Asią, czy po prostu ten wątek jakoś się wyczerpał, ale w ogóle mnie on nie interesuje. Jednak w ogólnym rozrachunku polecam dać szansę polskiemu The Office, a sama czekam już na trzeci sezon.
Zmęczyłam również pierwszy sezon Rodu smoka i jestem zawiedziona tym serialem. Pierwsza połowa podobała mi się dużo bardziej, natomiast to, co dostajemy w momencie kiedy Rhaenyra dorasta, woła o pomstę do nieba. Mam duże zastrzeżenia co do zmiany obsady, bo twórcy wykazali się wyjątkową niekonsekwencją, żeby nie powiedzieć seksizmem, kiedy wymienili aktorki, a aktorów zostawili bez zmian. Rozumiem, że kiedy Rhaenyra i Alicent dorastają to jednocześnie czas zatrzymuje się dla Daemona, Otto Hightowera czy Cristona Cole’a? Z postaci męskich jedynie król Viserys wygląda starzej, ale pewnie tylko z powodu postępującej choroby. Bardzo mnie to raziło w trakcie oglądania, zwłaszcza że rzekomo dorosła Alicent (Olivia Cooke) pod koniec wygląda jak siostra swoich własnych synów.
Twórcy powinni zaangażować dużo
starsze aktorki do roli matek dorosłych dzieci, żeby to wyglądało wiarygodnie.
W przeciwnym razie dostajemy to, co w Rodzie smoka, czyli dwudziestoośmiolatka
gra dojrzałą matronę. Nie podoba mi się też zmiana charakteru księżniczki
Rhaenyry, ponieważ jako nastolatka jest przebojowa, niezależna, nie boi się
przeciwstawić ojcu, zarzeka się, że nie będzie kobietą wyciskającą z łona
kolejne dzieci. A w drugiej części serialu cały ten jej pazur gdzieś znika.
Nagle okazuje się, że nie była na dworze królewskim 10 lat, mimo że wcześniej
nie wyobrażała sobie wyjechać na dłużej. Na dodatek posiada dość liczne
potomstwo, a przecież miała zupełnie inną wizję swojego przyszłego panowania.
Na koniec dodam tylko, że liczba, naturalistyczne przedstawionych, porodów
zupełnie mnie pokonała. Odnoszę wrażenie, że Ród smoka powiela te same wątki,
co Gra o tron. Rhaenyra i Deamon przypominają Cersei i Jaimego, mamy znowu
wątek dzieci z nieprawego łoża i szukania prawowitego króla. Nie mogę się oprzeć,
że już to wszystko widziałam i Ród smoka to odcinanie kuponów od sukcesu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz