Sięgnęłam po książkę Urszuli Gajdowskiej tylko dlatego, że natknęłam się na wiele pozytywnych recenzji, chwalących, że to lekki, sympatyczny romans historyczny z zagadką detektywistyczną w tle. Zadziorna baronówna miała być idealną lekturą na odstresowanie i relaks, więc ochoczo zabrałam się za czytanie. Główną bohaterką jest Sabina Ostrowska – kobieta, która zdecydowanie wyprzedza swoją epokę. Jej ambicje i marzenia wykraczają poza plan rychłego zamążpójścia oraz wychowania gromadki dzieci, co dla rodziny stanowi przyczynę ogromnej zgryzoty. W końcu dwudziestopięcioletnia szlachcianka nie powinna odprawiać wszystkich adoratorów, deklarując, że nie zamierza oddawać się pod opiekę męża ani dbać o domowe ognisko. Sabina odznacza się ekscentrycznym charakterem, a także ciętym językiem, z powodu którego w towarzystwie plotkuje się o zdziwaczałej baronównie Ostrowskiej, która niechybnie zostanie starą panną. Kiedy kobiecie udaje się uprosić ojca, by zaangażował ją w jedno ze swoich kryminalnych śledztw prowadzonych wśród członków arystokracji, los na jej drodze stawia przystojnego Wiktora Godlewskiego. Ona uważa go za nadętego i nazbyt poważnego. On sądzi, że Sabina jest rozpieszczoną awanturnicą. Mimo wzajemnej niechęci para musi ze sobą współpracować, usiłując rozwikłać zagadkę pewnego obrazu oraz umykając przed niebezpieczeństwem ze strony wynajętych bandytów.
Nie będę ukrywać, że ogromnie mnie ta powieść wymęczyła i wynudziła. Nie było mowy o relaksie w trakcie lektury, ponieważ na przemian albo ziewałam, albo wywracałam oczami z powodu oczywistych błędów i nadużyć ze strony pisarki. Jestem ogromnie zawiedziona, że w tej historii w ogóle nie czuć ducha epoki. Akcja rozgrywa się w 1815 roku, więc byłam przekonana, że tło historyczne zostanie jakkolwiek zarysowane. W końcu jaki jest sens osadzenia fabuły w przeszłości, jeśli pisarz wcale nie chce wykorzystać tego faktu i przybliżyć czytelnikom realiów tamtego okresu? Oczywiście nie oczekuję rozprawy naukowej na ten temat, a sięgając po fikcję literacką, zdaję sobie sprawę, że mogą wkraść się uproszczenia czy nawet drobne błędy. Niestety w przypadku tej książki mamy do czynienia z wieloma niedociągnięciami sugerującymi, że ani autorka, ani redaktorzy z wydawnictwa nie zrobili porządnego researchu.
Już w pierwszym rozdziale pojawia się wzmianka o dziedziczeniu w genach, kiedy Sabina i jej ojciec rozmawiają o zaangażowaniu kobiety w śledztwo. Ponad dwieście lat temu nikt nie mógł użyć tego sformułowania, bo nie istniała jeszcze koncepcja nowożytnej genetyki. Jasne, ludzie wiedzieli, że pewne cechy wyglądu czy charakteru przechodzą z pokolenia na pokolenie, ale pojęcie genu nie było im znane. To razi tym bardziej, że kilkadziesiąt stron później autorka serwuje opis przyjęcia, na którym goście rozmawiają o nowym medycznym wynalazku jakim jest stetoskop. Rozumiem, że ta wzmianka miała podbudować realia pierwszej połowy XIX wieku, ale zupełnie nie spełniła zadania w kontraście do wcześniejszego „dziedziczenia w genach”. Skąd te nieszczęsne geny skoro dopiero co wynaleziono stetoskop? Pomyłka wkradła się także w uszczegółowieniu miejsca akcji. W pewnym momencie czytamy, że akcja rozgrywa się w województwie łomżyńskim. Niestety w 1815 roku to było województwo augustowskie, a łomżyński mógł być co najwyżej obwód. Można oczywiście przymknąć oko na te błędy, uznając, że nie mają znaczenia dla rozwoju poszczególnych wątków, ale mnie taka niechlujność zirytowała. Podobnie zresztą potraktowano warstwę językową. Autorka niby stylizuje dialogi, a także wspomina o jakichś wymyślnych częściach garderoby czy elementach wyposażenia domu, ale za chwilę jakby zupełnie o tym zapomina, pisząc, że Sabina „robi się na bóstwo”. Z pewnością tak wyrażały się damy przeszło dwieście lat temu.
Również relacja pomiędzy bohaterami oraz rozwój intrygi nie przypadły mi do gustu. Nie będę ukrywać, że cała opowieść jest koszmarnie nudna oraz przewidywalna. Rozumiem, że romans rządzi się swoimi prawami i wiadomo, że bohaterowie początkowo będą na siebie wrogo patrzeć, by potem zmienić nastawienie, a w finale żyć długo i szczęśliwie, ale sądzę, że nawet schemat można jakoś ubarwić, opisując tak, by czytelnik był zaintrygowany. W przypadku Zadziornej baronówny nie ma mowy o zaciekawieniu, gdyż bohaterowie są płascy, nijacy, a na dodatek autorka ciągle nam opowiada o pewnych ich cechach, zamiast po prostu je pokazać. Co chwilę czytamy, że Sabina ma ostry, cięty język, a na dodatek jest śmiała i ekscentryczna. Moim zdaniem tak średnio ta charakterystyka wybrzmiewa, bo kobieta w większości toczy słowne przekomarzanki z Wiktorem i tyle z jej ekscentryczności. Na dodatek dialogi między tą parą są szalenie schematyczne. Odniosłam wrażenie, że autorka wymyśliła jeden sposób na prezentowanie relacji i uparcie się go trzymała przez całą książkę. Zatem Sabina jest tą rzekomą awanturnicą oraz pyskatą starą panną, a Wiktor zgorzkniałym ponurakiem. Oboje deklarują, że nie znoszą przebywać w swoim towarzystwie, a jednak ciągle na siebie wpadają. Tajemnicze „coś” przyciąga ich do siebie, ale nie ma mowy o normalnej rozmowie, bo albo jedno, albo drugie wyrazi się niejasno i już kłótnia gotowa. Dla mnie śledzenie rozwoju ich relacji było męczące i absolutnie niesatysfakcjonujące.
Na koniec muszę też wspomnieć o wątku kryminalnym, chociaż z góry uprzedzam, że określenie „kryminalny” to wielkie nadużycie w tym przypadku. Otóż sprawa dotyczy włamania do posiadłości Ostrowskich oraz próby kradzieży pewnego obrazu. W teorii być może brzmi to dość ciekawie, ale w praktyce niestety takie nie jest. Autorka nie poradziła sobie z kreowaniem scen akcji i wymyślaniem wiarygodnych sposobów na wyjście z opałów. Sabina i Wiktor są nieustannie atakowani przez bandytów, ale w tych fragmentach w ogóle nie ma napięcia. Ot, ktoś się pojawia, strzela, wyszarpuje torebkę pannie Ostrowskiej. Na ratunek pędzi Wiktor, który zawsze przebywa w pobliżu i bandyci zostają przegonieni. Do następnego razu. Naprawdę dawno nie czytałam tak nudnych scen akcji, które na dodatek pisane były w ten sam sposób. Z przykrością stwierdzam, że nie znajduję powodów, by komukolwiek polecać Zadziorną baronównę. Romans jest sztampowy, koloryt epoki nie istnieje, a potencjał wątku kryminalno-przygodowego został zmarnowany już na samym początku.
Ocena: 2 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz