Kornelia nie ma ostatnio dobrej passy w życiu. Właśnie burzliwie rozstała się z facetem, posyłając w diabły czteroletni, poważny związek. Na dodatek kobieta wyprowadza się z dotychczasowego mieszkania i przenosi do małej górskiej chatki położonej niemalże na kompletnym odludziu. A jakby tego wszystkiego było jeszcze mało, mierzy się z blokadą twórczą, przez którą od miesięcy nie jest w stanie dokończyć swojej bestsellerowej sagi. Czytelnik śledzi perypetie Kornelii, która pomimo przeciwności losu, zachowuje optymizm, licząc na to, że w końcu i do niej uśmiechnie się szczęście. Kto wie, może te wszystkie zmiany wyjdą bohaterce na dobre?
Chyba powinnam pogodzić się z tym, że książkowe komedie mnie po prostu nie bawią i raz na zawsze dać sobie spokój z lekturami pokroju It’s snowtime. Skusiłam się na debiut Anity Chrząszcz, ponieważ miałam nadzieję na historię wprowadzającą w atmosferę świąt, a napis na okładce głoszący „zimowa, rozgrzewająca komedia” obudził skojarzenia z nieco naiwnymi, ale uroczymi opowieściami o grudniowej magii, dzięki której bohaterowie odnajdą miłość, pojednają się z rodziną albo po prostu zrozumieją, co jest dla nich w życiu najważniejsze. Tutaj tej zimowej magii zdecydowanie zabrakło i nie udało mi się zaangażować w perypetie roztrzepanej pisarki, która rzuciła wszystko i przeprowadziła się do maleńkiej wioski w górach. Nie wiem czy można traktować to w kategorii zarzutu w stosunku do powieści, bo zakładam, że autorka taki efekt chciała uzyskać, ale ta historia jest szalenie prosta i jednowątkowa. Dla mnie okazała się też mało emocjonująca i nie będę ukrywać, że mam poczucie straconego czasu, bo ani mnie nie wzruszyły losy bohaterów, ani nie rozbawiły przygody Kornelii. Ot, przeczytałam i tyle, książka absolutnie nie zapisze się w mojej pamięci.
Zdaję sobie sprawę, że poczucie humoru to bardzo indywidualna sprawa i niestety komizm wprowadzony przez Anitę Chrząszcz zupełnie do mnie nie przemawia. Miałam wrażenie, że dialogi są niesamowicie przerysowane, zwłaszcza te pomiędzy Kornelią a jej sąsiadem Kamilem. Bohaterowie rozmawiali ze sobą jak para nadpobudliwych dziesięciolatków, wiecznie sobie dogadując i robiąc infantylne przytyki. Dla mnie takie dialogi są męczące, zwłaszcza jak Kornelia co chwilę odgraża się, że zamorduje Kamila/pójdzie przez niego siedzieć/zrobi cokolwiek innego w tym stylu. Ileż można ciągnąć ten sam motyw? Inne pomysły na wprowadzanie humoru do powieści też mnie nie przekonały. Nie bawi mnie to, że ktoś skacze z pierwszego piętra po nieudanej randce albo wywraca się, wpada w dziurę itd. Żałuję też, że w tej książce nie ma momentu na oddech, jakąś chwilę refleksji, żeby bohaterowie przez chwilę zastanowili się czego chcą. Nie, tutaj wszystko dzieje się błyskawicznie. Akcja zawiązuje się na początku listopada, ale ani się obejrzymy nastaje grudzień i Kornelia jest już na wigilijnej kolacji z rodziną, a za chwilę mamy koniec roku i sylwestrowe wesele jej koleżanki.
Autorka zbyt szybko przechodzi do kolejnych wydarzeń, zwłaszcza że one do niczego tak naprawdę nie prowadzą. Magia świąt czy atmosfera nadchodzącego nowego roku nie zostają wykorzystane. Równie dobrze akcja mogłaby rozgrywać się wiosną albo w trakcie letniego urlopu. Kornelia nie przechodzi przemiany, nic spektakularnego się nie dzieje, nie pojawiają się nowe wątki. Na dodatek zakończenie jest rozczarowujące, ponieważ nie daje żadnych konkretnych odpowiedzi. It’s snowtime to ładnie opakowana, dobrze zapowiadająca się historia, która jednak nie spełniła moich oczekiwań.
Ocena: 2.5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz