Wydawnictwo: Wielka Litera
Liczba stron: 368
Pierwsze wydanie: 1985
Polska premiera: 1992
Nie pamiętam, kiedy jakakolwiek książka wywołała we mnie tyle sprzecznych odczuć, co Opowieść podręcznej. Nie po raz pierwszy sięgnęłam po twórczość Margaret Atwood, gdyż jako licealistka przeczytałam Panią wyrocznię, która zupełnie mi nie podeszła. Zabawne, że dzisiaj nie pamiętam już ani o czym jest ta historia, ani co mi się w niej nie podobało. Dlatego postanowiłam nie zwracać uwagi na niezbyt dobry początek znajomości z książkami Atwood, wychodząc z założenia, że czasy nastoletnie mam już dawno za sobą, więc warto dać pisarce drugą szansę. Oczywiście serial stworzony na podstawie Opowieści podręcznej miał duży wpływ na moją decyzję, ponieważ w pewnym momencie było o nim niesamowicie głośno. Miałam wrażenie, że wszyscy znajomi albo już go widzieli, albo właśnie są w trakcie oglądania, więc zmobilizowałam się do lektury z zamiarem szybkiego przeczytania a następnie zapoznania się z serialem. Życie zweryfikowało plany i to moje „szybko” trwało 8 miesięcy. Tyle czasu zabrało mi uporanie się z tą powieścią. Pisałam już we wcześniejszym poście, że zupełnie pochłonęły mnie obowiązki, więc naprawdę rzadko sięgałam po książkę, a jak już udało mi się wygospodarować kilka chwil to znużona odkładałam Opowieść podręcznej na bok.
Niestety muszę przyznać, że bodaj
jedna z najpoczytniejszych i najpopularniejszych powieści Atwood dość szybko
mnie zmęczyła, mimo że poruszane w niej wątki uważam za ważne oraz
ponadczasowe. Zaciekawiła, ale też przeraziła mnie rzeczywistość, do której
pisarka wrzuca czytelnika już na samym początku historii. W Republice Gileadu
powstałej na miejscu dawnych Stanów Zjednoczonych panują zasady uwłaczające
kobietom, zwłaszcza tym jeszcze pamiętającym demokratyczny ustrój. Prawa kobiet
zostały ograniczone do minimum, a ich życie podporządkowane tylko jednemu
celowi – urodzeniu dziecka. Tak zwane Podręczne mieszkają w domach oficjeli, a
ich zadaniem jest jak najszybsze zajście w ciążę z Komendantem. Freda jest
jedną z Podręcznych. Stara się przetrwać w nowej rzeczywistości, ale trudno
przywyknąć do takiego życia, gdy wspomnienia kochającego męża oraz uroczej
córki powracają każdego dnia. Bohaterka tkwi w marazmie i otępieniu, nie
wiedząc czy jej sytuacja kiedykolwiek ulegnie poprawie.
Początkowo byłam bardzo podekscytowana lekturą. Zachłannie wczytywałam się w tę historię, szukając wyjaśnień lub chociaż wskazówek, na podstawie których mogłabym zrekonstruować przebieg wydarzeń prowadzących do politycznego przewrotu. Czekałam także na szczegóły związane z dawnym życiem głównej bohaterki. Byłam ciekawa w jaki sposób trafiła do domu Komendanta, chciałam też wiedzieć, co stało się z jej rodziną i przyjaciółmi lub w jakich okolicznościach Freda straciła z nimi kontakt. Niestety na jakiekolwiek informacje pisarka każe długo czekać. A jak już się pojawią, są niepełne, fragmentaryczne, poszarpane i niejasne. Zamiast tego autorka serwuje przemyślenia Fredy okraszone opisami codzienności w domu Komendanta oraz rzadkimi wtrętami komentującymi sytuację społeczno-polityczną. Oczywiście rozumiem, że Atwood tak właśnie zaplanowała swoją powieść, celowo nie wprowadzając dynamicznej akcji. Być może po to, by uzmysłowić stan izolacji oraz dezinformacji w jakim znajduje się bohaterka. A może autorka uznała, że najważniejsze jest scharakteryzowanie nowej struktury społecznej, w której kobiety zajmują najniższą pozycję, bez odpowiadania na pytanie, dlaczego do tego doszło. Niemniej ta decyzja zaważyła na moim odbiorze tej książki.
Atwood nakreśliła mechanizmy funkcjonowania totalitarnego państwa, w którym władza kontroluje każdy aspekt życia obywateli. Tylko, że tym razem ofiarami stały się głównie kobiety, gdyż odebrano im wszystko, co osiągnęły, na co zapracowały i do czego dążyły. Podręcznym nakazano nosić charakterystyczne czerwone suknie, zdradzające ich status społeczny. Zabroniono poruszać się po mieście bez nadzoru swojego Komendanta. Jedyny przywilej to codzienna wyprawa po zakupy, ale tylko do specjalnie oznaczonych sklepów. Żadna kobieta nie może pracować, wychodzić, decydować o sobie, kontaktować się z bliskimi, przedstawiać się dawnym imieniem. Zakazano nawet czytania, gdyż na rozkaz nowych władz wszystkie czasopisma, gazety oraz książki zawierające „nieprzyzwoite” treści zostały spalone.
Tak zarysowana wizja świata jest jednocześnie niemożliwa do zrozumienia i porażająco realna pod pewnymi względami. Wydaje mi się, że rozumiem, co pisarka chciała przekazać i muszę przyznać, że pod tym względem doceniam Opowieść podręcznej. Ale nie zmienia to faktu, że ta historia po prostu mnie znużyła. Niecierpliwie czekałam aż Freda zacznie coś robić w kierunku poprawy swojego losu. Aż zacznie planować ucieczkę albo myśleć jak dołączyć do ruchu oporu. Miałam nadzieję, że zrobi cokolwiek, byle tylko akcja ruszyła do przodu. Doczekałam się, ale dopiero na samym końcu i przyznam, że kilkanaście ostatnich stron sprawiło, że na całą historię spojrzałam nieco łaskawszym okiem. Jednak mimo tego czuję ogromny niedosyt, bo Atwood zostawia czytelnika z wieloma pytaniami bez odpowiedzi. Finał opowieści również nie stanowi wyraźnego zamknięcia wątków. Można tylko domniemywać, co się wydarzyło, ale losy Fredy pozostają nieznane. Wprawdzie pisarka zdecydowała się powrócić do Republiki Gileadu w nowej powieści pt. Testamenty, ale nie wiem czy sięgnę po tę książkę. Czuję się rozdarta, bo jednocześnie doceniam Opowieść podręcznej i jestem zirytowana sposobem w jaki autorka przedstawiła historię Fredy. Jestem ciekawa waszych wrażeń. Czy ktoś zmagał się z podobnymi wątpliwościami, co ja? A może macie już lekturę Testamentów za sobą i podpowiecie, czego się spodziewać?
Ocena: 3,5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz