Wydawnictwo: Oficynka
Liczba stron: 384
Rok pierwszego wydania: 2011
Nie pamiętam, dlaczego nabrałam przeświadczenia, że powieść Ewy Ostrowskiej jest mocną, trzymającą w napięciu mieszanką thrillera i kryminału, ale ilekroć spojrzałam na półkę z nieprzeczytanymi jeszcze książkami, mój wzrok kierował się ku Kamuflażowi, a ja zastanawiałam się z jakiego powodu wciąż tę pozycję omijam skoro to historia, która prawdopodobnie będzie mi się podobać. Możliwe, że przeczytałam jakąś pozytywną recenzję, albo do kupna skusiły mnie wysokie oceny na Biblionetce czy Lubimy Czytać, w każdym razie, byłam przekonana, że opowieść o tajemniczych porwaniach dzieci wstrząsających spokojną, niemal sielankową społecznością małego miasteczka Nevada w stanie Iowa, dostarczy mi mocnych wrażeń. Po takim wstępie zapewne domyślacie się, że tym razem intuicja zawiodła i wybrałam lekturę, która niemile mnie zaskoczyła i wymęczyła. Oczywiście macie rację. Kamuflaż wprawdzie dostarczył mi emocji, ale zupełnie nie takich, jakich się spodziewałam.
Intryga wymyślona przez autorkę nie jest zła. Powiem więcej – choć podobne motywy można znaleźć w wielu kryminałach – pisarce udało się ciekawie poprowadzić akcję, utrzymując czytelnika w napięciu i niepewności. Jak już wspomniałam, areną wydarzeń jest spokojne miasteczko Nevada, idealnie wpisujące się w stereotypowy obraz małej mieściny, w której tylko z pozoru nic się nie dzieje, a mieszkańcy wprost tryskają sąsiedzką życzliwością i serdecznością. Pewnego dnia tą dość hermetyczną społeczność elektryzuje wieść o porwaniu sześcioletniego synka Hellen i Williama Barkinsów. Chłopiec został uprowadzony w biały dzień, niemal pod nosem rodziców, którzy spuścili go z oka tylko na chwilę. Dochodzenie prowadzi miejscowy szeryf Stan Haig przy wsparciu detektywa Collina Petersa z policji stanowej. Sprawa okazuje się bardzo trudna do rozwiązania, ponieważ nie dość, że śledczy nie mają pojęcia, kto porwał małego Patricka, to na dodatek porywacz staje się coraz zuchwalszy i wkrótce kolejne dzieci znikają z domów.
Historie o porwaniach lub innych tajemniczych zniknięciach prawie zawsze przykuwają moją uwagę, mimo że rozwijają się według dość przewidywalnego schematu. Sięgając po taką powieść, spodziewam się opisu reakcji zrozpaczonych bliskich zaginionego bohatera, miotających się policjantów oraz podejrzanych zachowań pewnych osób. Elementem zaskoczenia jest natomiast tożsamość porywacza/mordercy oraz motyw jego działania. Wszystko to znalazłam w książce Ewy Ostrowskiej, a ponadto odkrycie, kto jest głównym czarnym charakterem w Kamuflażu, naprawdę mnie zdziwiło, więc na sam pomysł nie mogę narzekać. Pisarce udało się także scharakteryzować małomiasteczkową społeczność, gdzie obowiązują niepisane zasady, według których nie wypada porządnych ludzi przesłuchiwać na komendzie lub zlecać ekshumacji zwłok, bo przecież nikt obcy nie będzie naruszał spokoju zmarłych. Muszę przyznać, że autorka z wyczuciem odmalowała tę duszną atmosferę Nevady, przekonując, że w parze z rzekomo życzliwymi słowami idą wścibskie spojrzenia i zawistne myśli.
Niestety na tym kończą się zalety tej powieści, więc przyszedł czas na wyliczenie elementów kompletnie mnie nieprzekonujących. W zasadzie wszystkie zarzuty odnoszą się do stylu pisania pani Ostrowskiej, który zupełnie nie przypadł mi do gustu. Za irytujący uważam przede wszystkim sposób, w jaki bohaterowie ze sobą rozmawiają. W Kamuflażu wszyscy na siebie wrzeszczą, obrzucają się obelgami i wyładowują swoją złość na kimś znajdującym się akurat w pobliżu. Jestem w stanie zaakceptować, że jedna z postaci ma taki charakter i styl bycia, ale niemożliwe, żeby niemal każdy bohater zachowywał się w tak niestosowny sposób. Zupełnie nie przekonuje mnie wizja szeryfa wyzywającego świadka od kretynek lub idiotek, czy też policjanta bez ogródek informującego rodziców porwanego dziecka, że ich ukochany syn na pewno już od dawna nie żyje. No cóż, moim zdaniem tak się z ludźmi nie rozmawia. Oczywiście nie tylko policjanci są niegrzeczni, ponieważ również inni wykrzykują, co im się żywnie podoba, jakby wszelkie normy społeczne nagle wyparowały, co jest o tyle zaskakujące, że wielu bohaterów nieustannie mówi o tym, że o pewnych rzeczach nie wypada publicznie dyskutować.
Kolejną bolączką książki są także sztucznie brzmiące dialogi. Jeśli akurat protagoniści nie obrzucają się inwektywami, to i tak ich rozmowa jest zazwyczaj dziwna oraz nienaturalna. Autorka upodobała sobie też uporczywe stosowanie tych samych wyrazów lub zwrotów, przez co kiedy tylko szeryf Haig pomyślał o zmarłej żonie, musiałam czytać o „białych dłoniach trzepoczących po kołdrze w agonii”. Taka sama sytuacja dotyczy słówka „koleś”. Nie zliczę ile razy ono padło, ale spróbuję zilustrować częstotliwość użycia przykładem (str. 38): „Haig zaproponował Petersowi gościnę w swoim domu, mając cichą nadzieję, że detektyw z niej nie skorzysta. – Dzięki, koleś, ale nie musisz mi się wkręcać w tyłek bez wazeliny. Wynająłem do kimania na te kilka dni pokój w hotelu – zgasił gościnne zapędy Haiga detektyw. – To prościutka sprawa. Przynajmniej dla mnie. Kidnaper nie jest zawodowcem, pozostawił po sobie tyle wizytówek, że raz-raz odnajdę go wraz z dzieciakiem. Na czas śledztwa rekwiruję twój gabinet, koleś. Urządzę w nim stanowisko dowodzenia. Masz się stawić jutro punkt siódma. Odtąd ja tu rządzę, tobą i twoimi gliniarzami. Uprzedź ich, niech mi nie podskakują, koleś. Ty również nie podskakuj!”. I tak sobie panowie policjanci „kolesiują” przez całą powieść. Przyznam, że czułam się jakbym czytała źle przetłumaczoną książkę. Nawet teraz aż mnie skręca na myśl o tych paskudnych powtórzeniach i wtrąceniach.
Muszę też wspomnieć o jeszcze jednej denerwującej składowej stylu Ewy Ostrowskiej. Otóż w powieści wyraźnie dominują dialogi nad opisami, co byłoby do zniesienia, gdyby nie to, że w formie dialogów wyrażono nawet myśli i spostrzeżenia bohaterów. Przez taki zabieg protagoniści nie tylko „głośno myślą”, ale również relacjonują wydarzenia, w których właśnie biorą udział. Wolałabym po prostu przeczytać, że np. „na wpół przytomny mężczyzna chwycił za nóż” niż „ – Widzisz, ledwo trzyma się na nogach, a teraz chwyta za nóż”. To akurat nie są cytaty z książki, ale tak mniej więcej wygląda wspomniane relacjonowanie i rozmowy, jakie prawie każdy bohater prowadzi z samym sobą, więc mam nadzieję, że rozumiecie, o co mi chodzi. Z przykrością stwierdzam, że na nic zdała się ciekawa historia przy takim języku i stylu pisania autorki. Nie twierdzę, że Ewa Ostrowską jest słabą pisarką, ale mnie jej sposób przekazywania informacji o wydarzeniach oraz portretowania postaci zupełnie nie przypadły do gustu. Z tego powodu ogólna ocena powieści jest tak niska, mimo że intrygę kryminalną uważam za całkiem udaną.
Ocena: 2.5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz