Wydawnictwo: Smak Słowa
Liczba stron: 390
Chyba nikogo nie zaskoczę stwierdzeniem, że lubię pisać o książkach. Cieszy mnie dzielenie się swoją opinią zarówno na temat tych wspaniałych, zachwycających powieści, jak i tych słabych, które radzę omijać szerokim łukiem. Zazwyczaj nie mam problemu ze spisaniem swoich myśli i zaznaczeniem tego, co w danej lekturze przypadło mi do gustu oraz tego, co uważam za nietrafione. Niestety raz na jakiś czas zamiast zawzięcie stukać w klawiaturę, wpatruję się tępo w biały ekran, bo zwyczajnie nie wiem jak opisać wrażenia po przeczytaniu całkiem przeciętnej książki, której nie mogę nazwać ani dobrą, ani złą. Jak nietrudno zgadnąć, przykładem takiego recenzenckiego kłopotu jest dla mnie Jaskiniowiec. Nie mam najmniejszych podstaw do wysnucia wniosku, że powieść rzekomo okrzyknięta najlepszym norweskim kryminałem 2012 roku, jest słaba. Ale nie mam też żadnego powodu, by zachwycać się intrygą lub kreacją bohaterów.
Fabuła koncentruje się na dwóch wątkach, które oczywiście w pewnym momencie łączą się ze sobą, chociaż na początku nic na to nie wskazuje. Pierwsze zagadnienie wiąże się z odnalezieniem zwłok niezidentyfikowanego mężczyzny, leżących w dość ustronnym miejscu od około czterech miesięcy. Ciało w stanie daleko posuniętego rozkładu początkowo nie wydaje się specjalnie interesujące z kryminalnego punktu widzenia. Policjanci podejrzewają nieszczęśliwy wypadek lub samobójstwo. Jednak dokładne badania szybko obalają tę hipotezę, ponieważ mężczyzna z całą pewnością został zamordowany. Śledztwo prowadzi William Wisting, posiadający wieloletnie doświadczenie w pracy policjanta. Równocześnie z tym wątkiem, rozwija się inna, na pozór zupełnie odrębna sprawa, w którą zaangażowana jest córka Williama. Line jest dziennikarką i aktualnie zbiera materiały do artykułu o mężczyźnie tak przeraźliwie samotnym i nieważnym dla otoczenia, że jego śmierć przeszła zupełnie bez echa. Zarówno ojciec jak i córka pracują z pełnym zaangażowaniem, ale nie widzą, że oboje wmieszali się w bardzo niebezpieczną, międzynarodową intrygę.
Niedawno w blogosferze dość głośno było o najnowszej powieści dla dorosłych Jørna Liera Horsta, będącej dziewiątą częścią cyklu z Williamem Wistingiem w roli głównej. Na naszym rynku autor dopiero zadebiutował tą książką, ale z moich obserwacji wynika, że powieść została doceniona przez większość czytelników. Nie dziwię się temu, bo historia ma potencjał i zdecydowanie może się podobać. Rzecz w tym, że akurat mnie nie rzuciła na kolana i postaram się wyjaśnić, dlaczego tak się stało. Zacznę od podkreślenia, że nie uważam Jaskiniowca za powieść niewartą czytania, źle napisaną i ogólnie niezbyt udaną. Nic z tych rzeczy. Horst stworzył kryminał ze stosunkowo dynamiczną akcją oraz fabułą, znajdującą się w moim odczuciu dokładnie pomiędzy skomplikowaną, ekscytującą intrygą, a przewidywalną, schematyczną historią. Z jednej strony pojawiło się kilka ciekawych wątków, których rozwinięcie nie było jasne przez długi czas, ale z drugiej, pewne fragmenty uważam za bardzo przewidywalne i niestety pozbawione logiki. Przykładem takiej sytuacji jest chociażby moment, w którym jedna z postaci ucieka z rąk mordercy, ale zamiast jak najszybciej oddalić się z feralnego miejsca i poszukać pomocy, krąży w okolicy, a następnie chowa się i zasypia (!!!), zapominając, że ślady stóp na śniegu prędzej czy później doprowadzą do niej zabójcę.
Skoro jestem już przy kwestii rozwijania poszczególnych tematów podjętych przez autora, to uważam, że aż prosi się, żeby Horst rzucił nieco więcej światła na tytułowych jaskiniowców, czyli ludzi kradnących cudzą tożsamość. Uważam, że to fascynujący motyw, zwłaszcza że w dzisiejszym świecie ukrywanie się lub udawanie kogoś zupełnie innego jest niezwykle trudne. A jednak niektórym udaje się przez wiele lat żyć w skórze obcego człowieka. Norweski pisarz nakreślił okoliczności takiego zjawiska, ale mam wrażenie, że zabrakło dokładniejszego wyjaśnienia. Podobnie oceniam także bardzo pobieżnie zarysowany wątek choroby psychicznej jednego z bohaterów. Znów w trakcie czytania czułam, że ten temat ma niewykorzystany potencjał, ponieważ związany jest ze swego rodzaju motywem przewodnim tej powieści, czyli z samotnością dotykającą coraz więcej osób. Podobało mi się natomiast przedstawienie tego wyobcowania w sposób mocno oddziałujący na wyobraźnię. Ogromnie to smutne, że niektórzy ludzie są zupełnie niewidoczni dla społeczeństwa, a ich zniknięcie czy też odejście dla nikogo nie ma większego znaczenia.
Za przeciętnością tej książki przemawiają niczym niewyróżniający się główni bohaterowie. Ani William, ani Line nie otrzymali od autora żadnych cech charakterystycznych, pozwalających czytelnikowi poczuć do nich sympatię lub antypatię. Od początku losy obojga były mi zwyczajnie obojętne, co znacznie rujnowało napięcie i sprawiało, że nie czułam potrzeby jak najszybszego poznania tej historii. Zazwyczaj lubię, kiedy w kryminalne pisarze skupiają się na zagadce, a nie na życiu prywatnym policjantów, ale całkowita eliminacja przeszłości bohaterów też nie wychodzi książce na dobre. Jaskiniowiec to dziewiąta część cyklu, ale próżno szukać w niej odwołań do wcześniejszych tomów lub fragmentów, z których dałoby się wyczytać coś na temat upodobań postaci, ich charakterów lub konkretnych wydarzeń z przeszłości. Takie informacje pojawiają się w szczątkowej formie i niestety przez to zarówno Line jak i William byli dla mnie papierowymi postaciami, powołanymi do literackiego życia tylko w celu poprawnego opowiedzenia historii.
Jaskiniowiec zawiera dynamiczną akcję, skomplikowane śledztwo, ważny wątek do przemyślenia, mylne tropy podrzucane przez autora chcącego nieco podrażnić się z czytelnikiem, a mimo tego odebrałam tą powieść jako przeciętną. Sama jestem tym faktem zaskoczona, bo kiedy tak wymieniam kolejne pozytywne elementy historii, to wygląda na to, że książka Horsta ma wszystko, co potrzeba. Mnie jednak czegoś zabrakło; nie umiałam przejąć się losami bohaterów, zaangażować w prowadzone śledztwo. Rozwiązanie zagadki też przyjęłam obojętnie, a ujawnienie nazwiska mordercy, skwitowałam krótkim: „aha, to ten” i tyle. Moim zdaniem lektura ma tyle samo zalet, co wad, dlatego końcowa ocena nie jest wysoka. Nie zrażajcie się jednak do tej historii, ponieważ istnieje duże prawdopodobieństwo, że wam spodoba się znacznie bardziej niż mnie.
Ocena: 3 / 6
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz