18 kwietnia 2014

Ciemny Eden - Chris Beckett


Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 336

Zwlekałam z przeczytaniem tej powieści nieprzyzwoicie długo, mimo iż wiedziałam, że recenzja powinna ukazać się jak najszybciej. Co jakiś czas brałam książkę Chrisa Becketta do ręki, ale zaraz ją odkładałam na półkę, usprawiedliwiając się, że teraz nie mam ochoty na taką lekturę. Przez pewien czas żałowałam nawet, że zgłosiłam się po egzemplarz recenzencki, bo przecież historie science fiction nie należą do moich ulubionych. W końcu jednak postanowiłam się przemóc i zapoznać z powieścią. Trudno było mi wejść w osobliwy świat wymyślony przez brytyjskiego pisarza. Początkowo bez większego entuzjazmu przewracałam kolejne strony, poznając bohaterów i ich prymitywną egzystencję, ale stopniowo zaczęłam angażować się w opisaną historię. Niepostrzeżenie powieść zawładnęła moim wolnym czasem, zmuszając mnie do tego, bym czytała więcej i więcej. Nawet nie wiem, kiedy przestałam myśleć o tej książce jako o obowiązku, a zaczęłam sięgać po nią w każdej wolnej chwili. Teraz z czystym sumieniem mogę stwierdzić, że Ciemny Eden to lektura oryginalna i zasługująca na uwagę, choć początek wcale na to nie wskazuje.

Tytułowy Eden to obca, dziwna planeta, na której nie istnieje podział na dzień i noc, ponieważ świat nieustannie spowija mrok. Jedynym źródłem światła są drzewa pompujące z podziemi ciepły sok i świecące swoim własnym blaskiem. Na Edenie mieszka Rodzina, czyli grupa ponad pięciuset ludzi, będących potomkami Toma i Angeli – kosmicznych rozbitków, którzy przylecieli na tę cudaczną planetę z Ziemi. Od pokoleń członkowie Rodziny żyją w ten sam sposób – polują, jedzą, śpią, robią prymitywne narzędzia, rozmnażają się, ale przede wszystkim czekają aż na niebie znów pojawi się ogromny statek i zabierze wszystkich do pięknego, jasnego świata, w którym ludzie mają auta, komputery, radyjo i Py-ront. Jednak nie wszyscy uważają, że najlepiej siedzieć w jednym miejscu i czekać nie wiadomo jak długo. John Czerwoniuch chce czegoś więcej; nie ma określonego planu, ale nie waha się złamać edeńskich praw i postąpić tak, jak jeszcze nikt przed nim.

Książka Becketta nie zauroczyła mnie od pierwszej strony, ale za to im dalej brnęłam w historię, tym bardziej mi się ona podobała. Czytelnik poznaje bohaterów jako jedną, zżytą ze sobą społeczność, która wszystko robi tak, jak nakazali im przodkowie wiele lat temu. Edeńczycy niczego nie ulepszają, nie odkrywają, nie zmieniają, ponieważ żyją nadzieją, że wkrótce przybędzie statek kosmiczny i zabierze ich do lepszego świata. Trwają w ciągłym oczekiwaniu nie rozumiejąc, że Rodzinie potrzeba zmian i to gruntownych. W końcu jeden człowiek dostrzega konieczność rozwijania się, przekraczania kolejnych granic i stawiania sobie wyzwań, ale jak można się domyślać, większość nie podziela jego zdania. Autor świetnie sportretował obraz zbiorowości, w której tradycja ściera się z chęcią odkrywania nowych rzeczy i wprowadzania ulepszeń. Czytając o działaniach podejmowanych przez Johna Czerwoniucha, o decyzjach Rady mających utemperować chłopaka oraz o konsekwencjach wyborów dokonanych zarówno przez jedną, jak i drugą stronę, miałam wrażenie, że tak właśnie rodziła się cywilizacja, którą znamy dzisiaj. Ludzie zaczynali od małych rzeczy, krok po kroku przesuwali granicę udowadniając sobie i innym, że mogą pokonać kolejną przeszkodę. Oczywiście nie wszyscy czuli taką potrzebę, większość wolała po prostu trwać w spokoju, nie przejmując się przyszłością i nie rozmyślając o potencjalnych możliwościach. Jednak ktoś odważny w końcu się znalazł i rutyna została przerwana. Ogromny plus należy się pisarzowi za to, że pokazał pozytywne oraz negatywne skutki zmian, jakie pociągnął nowatorski sposób postrzegania rzeczywistości. Postępowanie zgodnie z tradycją było nudne i uwsteczniające, ale zapewniało bezpieczeństwo. Każdy członek Rodziny znał reguły wspólnego życia i wiedział, że inni będą ich przestrzegać. Zerwanie z przeszłością doprowadziło do chaosu i pojawienia się zła. Nic nie było już takie samo po tym, jak główny bohater podjął pewne decyzje.

Oryginalności całej historii dodaje osobliwy świat wykreowany przez autora. O ile problemy, z którymi zmagają się postaci oraz trapiące ich dylematy są uniwersalne, o tyle wygląd zamieszkiwanej przez nich planety stwarza duże pole do popisu dla wyobraźni odbiorcy. Drzewa z lampionami na gałęziach, zwierzęta z kilkoma parami nóg i dziwnymi czułkami na głowie, surowy klimat oraz niezwykłe właściwości pewnych roślin zapewniają opowieści element tajemniczości i nieprzewidywalności, ponieważ nigdy nie wiadomo, kiedy znów na pierwszy plan wysunie się kolejna przedziwna cecha tego świata.  Pierwszoosobowa narracja prowadzona z perspektywy różnych postaci pozwala na dokładne przedstawienie wszystkich wydarzeń wraz z różnymi ich skutkami. Głównym bohaterem jest wspomniany już John Czerwoniuch, ale na szczęście pisarz pozwolił też dojść do głosu innym mieszkańcom, więc czytelnik może niemal każdą sytuację poznać z kilku punktów widzenia.

Zazwyczaj w recenzjach nie wspominam o tłumaczeniu, ponieważ nie znając oryginalnego tekstu, nie mogę odnosić się do tego problemu. Ponadto pisarze nie mają przecież wpływu na to jak ich dzieła zostaną przełożone, więc ocenianie powieści przez ten pryzmat raczej nie byłoby sprawiedliwe. Jednak teraz zrobię wyjątek, ponieważ uważam, że Ciemny Eden stanowił nie lada wyzwanie dla tłumacza. W książce pojawia się mnóstwo neologizmów, które na dodatek czasem są połączone z imionami, więc domyślam się, że Wojciech M. Próchniewicz musiał się natrudzić, żeby stworzyć polskie odpowiedniki. Moim zdaniem efekt jest świetny, gdyż wszystkie zlepki słów są logiczne i dobrze dopasowane. Powieść napisana jest bardzo prostym językiem, co pewnie nie każdemu przypadnie do gustu. Jednak mnie się wydaje, że to udany zabieg, ponieważ oddaje sposób myślenia ludzi, którzy w większości nie potrafili pisać ani czytać, mieszkali w prymitywnych szałasach i mieli problem z nazwaniem pewnych zjawisk czy emocji. Prosty język nie przekreśla głębi płynącej z tekstu, więc uważam, że Beckett obrał słuszną drogę. Muszę jednak zwrócić uwagę na pewną denerwującą manierę. Otóż, bohaterowie w każdej emocjonującej sytuacji przywołują swoich przodków w dość specyficzny sposób, krzycząc: „Na cycki Geli” lub „Na fiuty Toma i Harry’ego”. Rozumiem, że to element podkreślający prostotę bohaterów, ale stanowczo nadużywany, przez co czasami naprawdę miałam dość, kiedy po raz kolejny widziałam w tekście takie wtrącenia.

W moim odczuciu Ciemny Eden to jedna z oryginalniejszych historii, jakie miałam okazję poznać. Początkowo trudno się w nią zagłębić, ale ten stan nie trwa długo, więc naprawdę warto dać książce Chrisa Becketta szansę. Nie zrażajcie się tym, że to literatura science fiction. Nawet, jeśli na co dzień nie gustujecie w tym gatunku, to opowieść o zmieniającej się społeczności i nowych wyzwaniach podejmowanych przez człowieka może się wam spodobać.

Ocena: 5 / 6

Książka przeczytana w ramach wyzwań Grunt to okładka oraz Klucznik.

Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz