Wydawnictwo: MAG
Liczba stron: 336
Zwlekałam z przeczytaniem tej
powieści nieprzyzwoicie długo, mimo iż wiedziałam, że recenzja powinna ukazać
się jak najszybciej. Co jakiś czas brałam książkę Chrisa Becketta do ręki, ale
zaraz ją odkładałam na półkę, usprawiedliwiając się, że teraz nie mam ochoty na
taką lekturę. Przez pewien czas żałowałam nawet, że zgłosiłam się po egzemplarz
recenzencki, bo przecież historie science
fiction nie należą do moich ulubionych. W końcu jednak postanowiłam się
przemóc i zapoznać z powieścią. Trudno było mi wejść w osobliwy świat wymyślony
przez brytyjskiego pisarza. Początkowo bez większego entuzjazmu przewracałam
kolejne strony, poznając bohaterów i ich prymitywną egzystencję, ale stopniowo
zaczęłam angażować się w opisaną historię. Niepostrzeżenie powieść zawładnęła
moim wolnym czasem, zmuszając mnie do tego, bym czytała więcej i więcej. Nawet
nie wiem, kiedy przestałam myśleć o tej książce jako o obowiązku, a zaczęłam
sięgać po nią w każdej wolnej chwili. Teraz z czystym sumieniem mogę stwierdzić,
że Ciemny Eden to lektura oryginalna
i zasługująca na uwagę, choć początek wcale na to nie wskazuje.
Tytułowy Eden to obca, dziwna
planeta, na której nie istnieje podział na dzień i noc, ponieważ świat
nieustannie spowija mrok. Jedynym źródłem światła są drzewa pompujące z
podziemi ciepły sok i świecące swoim własnym blaskiem. Na Edenie mieszka
Rodzina, czyli grupa ponad pięciuset ludzi, będących potomkami Toma i Angeli –
kosmicznych rozbitków, którzy przylecieli na tę cudaczną planetę z Ziemi. Od pokoleń
członkowie Rodziny żyją w ten sam sposób – polują, jedzą, śpią, robią
prymitywne narzędzia, rozmnażają się, ale przede wszystkim czekają aż na niebie
znów pojawi się ogromny statek i zabierze wszystkich do pięknego, jasnego
świata, w którym ludzie mają auta, komputery, radyjo i Py-ront. Jednak nie
wszyscy uważają, że najlepiej siedzieć w jednym miejscu i czekać nie wiadomo
jak długo. John Czerwoniuch chce czegoś więcej; nie ma określonego planu, ale
nie waha się złamać edeńskich praw i postąpić tak, jak jeszcze nikt przed nim.
Książka Becketta nie zauroczyła
mnie od pierwszej strony, ale za to im dalej brnęłam w historię, tym bardziej
mi się ona podobała. Czytelnik poznaje bohaterów jako jedną, zżytą ze sobą
społeczność, która wszystko robi tak, jak nakazali im przodkowie wiele lat
temu. Edeńczycy niczego nie ulepszają, nie odkrywają, nie zmieniają, ponieważ
żyją nadzieją, że wkrótce przybędzie statek kosmiczny i zabierze ich do
lepszego świata. Trwają w ciągłym oczekiwaniu nie rozumiejąc, że Rodzinie
potrzeba zmian i to gruntownych. W końcu jeden człowiek dostrzega konieczność
rozwijania się, przekraczania kolejnych granic i stawiania sobie wyzwań, ale
jak można się domyślać, większość nie podziela jego zdania. Autor świetnie
sportretował obraz zbiorowości, w której tradycja ściera się z chęcią
odkrywania nowych rzeczy i wprowadzania ulepszeń. Czytając o działaniach
podejmowanych przez Johna Czerwoniucha, o decyzjach Rady mających utemperować
chłopaka oraz o konsekwencjach wyborów dokonanych zarówno przez jedną, jak i
drugą stronę, miałam wrażenie, że tak właśnie rodziła się cywilizacja, którą
znamy dzisiaj. Ludzie zaczynali od małych rzeczy, krok po kroku przesuwali
granicę udowadniając sobie i innym, że mogą pokonać kolejną przeszkodę.
Oczywiście nie wszyscy czuli taką potrzebę, większość wolała po prostu trwać w
spokoju, nie przejmując się przyszłością i nie rozmyślając o potencjalnych
możliwościach. Jednak ktoś odważny w końcu się znalazł i rutyna została
przerwana. Ogromny plus należy się pisarzowi za to, że pokazał pozytywne oraz
negatywne skutki zmian, jakie pociągnął nowatorski sposób postrzegania
rzeczywistości. Postępowanie zgodnie z tradycją było nudne i uwsteczniające,
ale zapewniało bezpieczeństwo. Każdy członek Rodziny znał reguły wspólnego
życia i wiedział, że inni będą ich przestrzegać. Zerwanie z przeszłością
doprowadziło do chaosu i pojawienia się zła. Nic nie było już takie samo po
tym, jak główny bohater podjął pewne decyzje.
Oryginalności całej historii
dodaje osobliwy świat wykreowany przez autora. O ile problemy, z którymi
zmagają się postaci oraz trapiące ich dylematy są uniwersalne, o tyle wygląd
zamieszkiwanej przez nich planety stwarza duże pole do popisu dla wyobraźni odbiorcy.
Drzewa z lampionami na gałęziach, zwierzęta z kilkoma parami nóg i dziwnymi czułkami
na głowie, surowy klimat oraz niezwykłe właściwości pewnych roślin zapewniają
opowieści element tajemniczości i nieprzewidywalności, ponieważ nigdy nie
wiadomo, kiedy znów na pierwszy plan wysunie się kolejna przedziwna cecha tego
świata. Pierwszoosobowa narracja
prowadzona z perspektywy różnych postaci pozwala na dokładne przedstawienie
wszystkich wydarzeń wraz z różnymi ich skutkami. Głównym bohaterem jest
wspomniany już John Czerwoniuch, ale na szczęście pisarz pozwolił też dojść do
głosu innym mieszkańcom, więc czytelnik może niemal każdą sytuację poznać z
kilku punktów widzenia.
Zazwyczaj w recenzjach nie
wspominam o tłumaczeniu, ponieważ nie znając oryginalnego tekstu, nie mogę odnosić
się do tego problemu. Ponadto pisarze nie mają przecież wpływu na to jak ich
dzieła zostaną przełożone, więc ocenianie powieści przez ten pryzmat raczej nie
byłoby sprawiedliwe. Jednak teraz zrobię wyjątek, ponieważ uważam, że Ciemny Eden stanowił nie lada wyzwanie
dla tłumacza. W książce pojawia się mnóstwo neologizmów, które na dodatek
czasem są połączone z imionami, więc domyślam się, że Wojciech M. Próchniewicz
musiał się natrudzić, żeby stworzyć polskie odpowiedniki. Moim zdaniem efekt
jest świetny, gdyż wszystkie zlepki słów są logiczne i dobrze dopasowane.
Powieść napisana jest bardzo prostym językiem, co pewnie nie każdemu przypadnie
do gustu. Jednak mnie się wydaje, że to udany zabieg, ponieważ oddaje sposób
myślenia ludzi, którzy w większości nie potrafili pisać ani czytać, mieszkali w
prymitywnych szałasach i mieli problem z nazwaniem pewnych zjawisk czy emocji.
Prosty język nie przekreśla głębi płynącej z tekstu, więc uważam, że Beckett
obrał słuszną drogę. Muszę jednak zwrócić uwagę na pewną denerwującą manierę.
Otóż, bohaterowie w każdej emocjonującej sytuacji przywołują swoich przodków w
dość specyficzny sposób, krzycząc: „Na cycki Geli” lub „Na fiuty Toma i
Harry’ego”. Rozumiem, że to element podkreślający prostotę bohaterów, ale
stanowczo nadużywany, przez co czasami naprawdę miałam dość, kiedy po raz
kolejny widziałam w tekście takie wtrącenia.
W moim odczuciu Ciemny Eden to jedna z oryginalniejszych
historii, jakie miałam okazję poznać. Początkowo trudno się w nią zagłębić, ale
ten stan nie trwa długo, więc naprawdę warto dać książce Chrisa Becketta
szansę. Nie zrażajcie się tym, że to literatura science fiction. Nawet, jeśli na co dzień nie gustujecie w tym
gatunku, to opowieść o zmieniającej się społeczności i nowych wyzwaniach
podejmowanych przez człowieka może się wam spodobać.
Ocena: 5 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwań Grunt to okładka oraz Klucznik.
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz