6 marca 2014

Noc Zombie - Brian Keene


Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 248

Książka Briana Keene zaczyna się tak, jak większość historii z zombie w roli głównej. Pewnego dnia świat obiegła informacja, że zmarli powstają z grobów i napędzani niemożliwym do opanowania pragnieniem ludzkiego mięsa, zaczynają atakować żywych. Niewytłumaczalne zjawisko pojawiło się w każdym zakątku naszej planety, nigdzie nie jest bezpiecznie. Ludzie bardzo szybko padali ofiarą nieumarłych stworów, ponieważ nie wiedzieli jak się przed nimi bronić, cierpieli też na psychiczną blokadę przed unicestwieniem ukochanych osób, które zamieniły się w zombie. W krótkim czasie cywilizacja rozpadła się z wielkim hukiem. Jim Thurmond swoje przetrwanie zawdzięcza obsesji na punkcie apokalipsy. Mężczyzna przygotowywał się na koniec świata od lat, zbudował schron, zamontował w nim generator, zgromadził zapasy jedzenia oraz potrzebnych przedmiotów. Kiedy świat zaroił się od nieumarłych potworów, Jim i jego druga żona ukryli się w ciasnym, ale solidnym bunkrze. Niestety Carrie zachorowała i zmarła. Od tego momentu zrozpaczony Jim stopniowo popada w szaleństwo, coraz częściej myśli o tym, by zakończyć swoją marną egzystencję jednym, celnym strzałem w głowę. Jednak wszystko się zmienia, gdy mężczyzna otrzymuje wiadomość od syna. Kilkuletni Danny błaga ojca o ratunek. W Jima wstępuje zupełnie nowa wola walki, gdy dowiaduje się, że jego chłopiec żyje i potrzebuje pomocy. Bohater opuszcza schron i udaje się w niezwykle niebezpieczną, pełną pułapek podróż do New Jersey.

Wydawałoby się, że od horroru z zombiakami nie powinno się wymagać zbyt wiele, bo przecież najważniejsze, żeby pojawiła się dynamiczna, pełna makabrycznych zdarzeń akcja. Możliwe, że w pewnym stopniu przychyliłabym się do tej obiegowej opinii, gdybym nie poznała uniwersum The Walking Dead. Jednak dzięki fantastycznemu serialowi i bardzo dobrym książkom Kirkmana i Bonansingi przekonałam się, że historie opowiadające o apokalipsie zombie mogą zachwycać świetnie wykreowanymi postaciami oraz zachęcać odbiorców do refleksji poprzez uwikłanie bohaterów w skomplikowane sytuacje, a także trudne do rozstrzygnięcia dylematy. Powieść Briana Keene nie osiągnęła poziomu The Walking Dead. Nie jestem tym faktem zaskoczona, ponieważ nie oczekiwałam od Nocy zombie niczego ponad sprawnie napisaną historię, dostarczającą fance horroru trochę rozrywki. W zasadzie dostałam to, czego chciałam, bo książkę połknęłam w kilka godzin i nie żałuję, że poświęciłam na nią wolny wieczór, ale mimo tego nie mogę wystawić wyższej oceny. Keene napisał powieść dla miłośników gatunku i obawiam się, że czytelnicy, którzy nie są zafiksowani na punkcie zombiaków, mogą czuć się rozczarowani miałkością bohaterów oraz kilkoma absurdalnymi rozwiązaniami zastosowanymi przez autora.

Zanim zacznę opisywać, co mi się nie podobało, chcę zwrócić uwagę na pozytywne aspekty Nocy zombie, ponieważ dzieło amerykańskiego pisarza posiada też mocne punkty, dzięki którym nie uważam czytania tej książki za stratę czasu. Po pierwsze, przypadł mi do gustu pomysł uczynienia zombie z niemal każdej istoty. U Briana Keene nieumarłymi potworami stają się nie tylko ludzie, ale także ptaki, dzikie zwierzęta, ryby, psy, koty, słowem wszystko, co kiedyś żyło. Czasami miałam wrażenie, że nawet potężne drzewa czy gęste zarośla pomagają stworom ścigającym ludzi. Takie rozwiązanie buduje bardzo intensywne poczucie zagrożenia i beznadziei. Już samo przetrwanie w świecie opanowanym przez ludzi-zombie wydaje się niezwykle trudne, a co dopiero, gdy do tego dochodzą jeszcze zwierzęta-zombie. W takiej rzeczywistości nasz gatunek jest w potrzasku, ponieważ nie może szukać schronienia ani w miastach, ani w lasach. Człowiek staje się przynętą; mierną, bezbronną istotą, której egzystencja może zostać przerwana w każdej chwili albo przez gnijące ludzkie zwłoki, albo przez agresywne nieumarłe zwierzęta. Po drugie, za ciekawe rozwiązanie uważam też rezygnację ze sportretowania zombiaków, jako potworów kierujących się jedynie instynktem. Brian Keene wyposażył stwory w inteligencję i to nie jakąś szczątkową, ale taką, która dorównuje ludzkiej. Zombie potrafią myśleć, planować i zastawiać pułapki na żyjących. O ile na początku trochę śmieszyła mnie wizja rozpadających się zwłok kierujących motocyklem, o tyle później rozbawienie zostało zastąpione przez przerażenie, bo potwory wymyślały coraz bardziej przebiegłe sposoby dorwania ocalałych.

Pisarz obnażył zło i okrucieństwo wpisane w ludzką naturę, co również zaliczam do zalet tej powieści. Keene pokazał, że człowiek potrafi być swoim najgorszym wrogiem i nawet w obliczu końca cywilizacji nie umie wyzbyć się pragnienia władzy, dominacji nad innymi oraz chęci pofolgowania wszelkim dewiacjom. Wojsko powinno chronić obywateli swojego państwa, dbać o ich bezpieczeństwo i zaprowadzać porządek, ale w Nocy zombie żołnierze swoim postępowaniem budzą jedynie grozę i terror. Zdeprawowani mężczyźni traktują cywili jak niewolników zmuszanych do spełniania wszystkich zachcianek swoich panów. Autor powieści nie szczędzi makabrycznych opisów tego, co wojskowi robią z kobietami niemającymi zamiaru zostać prostytutkami oraz mężczyznami, którzy ośmielają się sprzeciwiać regułom panującym w obozie. Jak nietrudno się domyślić akcja obfituje również w przerażające zdarzenia, więc wrażliwsi czytelnicy mogą mieć problem z przebrnięciem przez opisy walk z zombie, zwłaszcza tych przegranych, kończących się pożeraniem ludzkiego ciała.

Największym minusem recenzowanej powieści są bohaterowie. Oprócz wielebnego Martina nikt nie zyskał mojej sympatii. Jedynie pastor wydał mi się człowiekiem rozsądnie myślącym, uczynnym, pozbawionym pędu do pakowania się w kłopoty. Nie będę kryć, że Keene nie postarał się tworząc całą resztę postaci. Nie umiałam kibicować Jimowi w jego dążeniu do spotkania z synem. Przed apokalipsą mężczyzna nie potrafił wziąć się w garść i wywalczyć częstszych spotkań z dzieckiem, a po upadku cywilizacji ograniczył się do wysłania kilku maili (!) do byłej żony z pytaniami czy wszystko w porządku. Nie otrzymawszy odpowiedzi uznał po prostu, że Danny nie żyje. Dopiero później wyruszył w szaleńczą podróż i wpadał w furię za każdym razem, gdy ktoś ośmielił się stwierdzić, że dziecko może być martwe. Nie przekonała mnie jego metamorfoza z kompletnego nieudacznika w niepokonanego herosa. Pisarz wprowadził do historii także heroinistkę Frankie, która też ni z tego, ni z owego podjęła decyzję o zmianie swojego losu. Nie wierzę, że odwyk wieloletniej ćpunki trwał zaledwie trzy dni i po tym czasie Frankie stała się prawdziwą twardzielką, odważnie stawiającą czoła zarówno nieumarłym jak i okrutnym żołnierzom. Jest jeszcze naukowiec Baker, który przyczynił się do tego, że zwłoki ożywają. Moim zdaniem ta postać stanowi jedynie pretekst do wprowadzenia dziwacznego wyjaśnienia zombie apokalipsy. Innego pożytku z tego bohatera nie dostrzegłam. Na dodatek wspomniane wytłumaczenie zombiozy uważam za dość absurdalne, ponieważ znajduje się ono na pograniczu nauki i metafizyki. Wolałabym, żeby pisarz zdecydował się na jedną z tych rzeczy i konsekwentnie się jej trzymał.

O Nocy zombie dowiedziałam się dzięki recenzji Pauliny z bloga W świecie słów. Paulina ostrzega, że zakończenie tej książki jest bardzo irytujące i po przeczytaniu ostatniej strony od razu powinno się sięgnąć po kontynuację. Zgadzam się z tą opinią, ponieważ Brian Keene najwyraźniej nie ma pojęcia o tym, że istnieje klasyczna kompozycja składająca się ze wstępu, rozwinięcia i zakończenia. Ostatni element po prostu w tej książce nie występuje. Nie ma czegoś takiego jak finał czy domknięcie wątków, opowieść zostaje przerwana w emocjonującym momencie i tyle. Nie spotkałam się jeszcze z taką sytuacją i mam nadzieję, że doczekam się satysfakcjonującego końca w kontynuacji noszącej tytuł Miasto żywych trupów

Ocena: 3,5 / 6

Cykl Jim Thurmond:

2. Miasto żywych trupów

Książka przeczytana w ramach wyzwań Apokalipsa zombie oraz Z półki.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz