Wydawnictwo: Akurat
Liczba stron: 448
Mieszkańcy pustynnego
miasta-państwa Gujaareh oddają cześć potężnej bogini Hananji poprzez comiesięczną
ofiarę ze swoich snów. Dzięki pochodzącym z marzeń sennych magicznym energiom
nazywanym humorami ludzie są w stanie wyleczyć ciało z przeróżnych dolegliwości,
stymulować wzrost kończyn lub uśmierzać ból, gdy nic już nie można dla chorego
zrobić. Jednak najważniejszym humorem jest senna krew, czyli energia ze snu
poprzedzającego śmierć, służąca do zaprowadzania spokoju i porządku. Jej
zbieraniem zajmują się kapłani, którzy pod osłoną nocy wślizgują się do domów i
odsyłają dusze śpiących ludzi do krainy zmarłych. Ehiru jest jednym z najlepszych zbieraczy i
dlatego to on otrzymuje zlecenie pobrania humoru z ostatecznego snu kobiety
przebywającej w Gujaarehu z powodów politycznych. Ehiru nigdy nie zastanawiał
się czy osoba, którą ma zabić została słusznie wytypowana, ponieważ ślepo
wierzył w mądrość zwierzchników. Jednak zlecenie zebrania wysłanniczki
sąsiedniego państwa budzi w nim wątpliwość. Niepostrzeżenie mężczyzna zostaje
wciągnięty w wir spisków i intryg, które mogą doprowadzić do wybuchu wojny.
Zanim sięgnęłam po powieść N.K.
Jemisin, przeczytałam kilka lub nawet kilkanaście recenzji, z których wynikało,
że książka może się spodobać również czytelnikom, na co dzień stroniącym od
fantastyki. Ucieszyło mnie to, ponieważ wciąż dość nieufnie podchodzę do
historii należących do tego gatunku, mimo że parę książek wywarło na mnie duże
wrażenie. Po przeczytaniu Zabójczego
Księżyca również przychylam się do stwierdzenia, że nie trzeba być fanem
fantastyki, żeby czerpać przyjemność z lektury, ale jednocześnie muszę trochę
ponarzekać, bo dzieło Jemisin czasami mnie po prostu nudziło. Zacznę jednak od
wątku, który skradł mi serce i sprawił, że czekam na kolejne części cyklu. Mowa
o niezwykle interesującej mitologii, jaką pisarka stworzyła wzorując się na
wierzeniach występujących w różnych kręgach kulturowych. Nigdy specjalnie nie
interesowałam się mitami, więc jestem nieco zaskoczona, że historia o powstaniu
świata wymyślona przez Jemisin tak mi przypadła do gustu. Niestety nie jestem w
stanie odszyfrować znaczenia wielu imion przypisywanych bogom lub nazw
mitycznych krain oraz konkretnych opowieści, na których wzorowała się
amerykańska pisarka. Nie pozostaje mi więc nic innego jak zagłębić się we
wspomnianą przez autorkę encyklopedię Richarda Cavendisha (Mythology: An Illustrated Encyclopedia) i na własną rękę poszukać
powiązań, bo mam przeczucie, że mitologia inna niż egipska czy grecka może mnie
zainteresować.
Skoro tak zachwycam się systemem
reguł, którym podporządkowuje się większość bohaterów tej książki, to czuję się
w obowiązku napisać, co dokładnie wzbudziło mój podziw. Otóż urzekły mnie
dwuznaczność wierzeń wymyślonych przez pisarkę oraz kontrowersje związane ze
zbieraniem sennej krwi. Z jednej strony można przerazić się wymaganiami
stawianymi przez najważniejszą boginie, bo jak zaakceptować obecność kapłanów nazywanych
zbieraczami zabijających nieświadomych, pogrążonych w głębokim śnie ludzi,
ponieważ tak postanowili zwierzchnicy w świątyni? Jednak patrząc na cały
proceder pod innym kątem, można zrozumieć pogląd głoszący, że akt zebrania to
błogosławieństwo płynące od samej bogini, która za pośrednictwem kapłanów zsyła
na przebywających w Gujaarehu wieczny spokój. Oczywiście nie zawsze odesłanie
duszy do krainy snów odbywa się bezproblemowo, co jest kolejnym, intrygującym
elementem tej mitologii. Obawiam się, że zaraz zdradzę zbyt wiele informacji i
zepsuję Wam radość z samodzielnego odkrywania kolejnych zawiłości gujaareńskich
wierzeń, dlatego porzucam już ten temat, ale polecam zapoznanie się z
powieścią, chociażby ze względu na opisane powyżej zagadnienia.
Teraz niestety przyszedł czas na
wyszczególnienie tego, co w książce nie zyskało mojego uznania. Zacznę od
przewidywalnej intrygi, bo autorka nie zadbała o to, żeby czytelnikowi trochę
utrudnić życie i zmusić go do zastanawiania się nad kilkoma możliwymi
scenariuszami rozwoju wydarzeń. Odbiorca może bardzo szybko zorientować się,
kto uknuł spisek i po co to zrobił. Motywy takie jak pragnienie zdobycia nieograniczonej
władzy nad ludźmi czy chęć zgłębienia tajemnicy nieśmiertelności są tak często
eksploatowane w przeróżnych opowieściach, że trzeba dodać do nich coś więcej,
żeby wzbudzić w czytelniku emocje. Jemisin chyba o tym zapomniała, ponieważ
bardzo szybko zorientowałam się, kto w tej historii jest czarnym charakterem,
kto poświęci swoje życie dla zachowania równowagi i pokoju na świecie itd. W
książce pojawia się także siejąca spustoszenie bestia, ale odkrycie tożsamości
postaci, która się w tego potwora przemieniła również nie było dla mnie
zaskoczeniem. W pierwszym akapicie wspomniałam, że od czasu do czasu powiało
nudą i oczywiście podtrzymuję tę obserwację, mimo że w Zabójczym księżycu obecne są także pełne napięcia dialogi oraz
fragmenty opisujące widowiskowe potyczki między bohaterami. Czasami czułam się
znużona lekturą, ponieważ historia jest właściwie jednowątkowa. Moim zdaniem
nie zaszkodziłby tej powieści jakiś dodatkowy motyw urozmaicający główny tok
wydarzeń.
Często narzekam na wątek
romantyczny w książkach. Marudzę, że bohaterowie przez kilkanaście stron dumają
nad tym czy wybranek tudzież wybranka serca okażą im swoją łaskawość.
Przeszkadzają mi tak lubiane przez wielu pisarzy intrygi zbudowane wokół
miłosnego trójkąta. Nudzę się czytając wyznania zakochanych. Ale tym razem
stwierdzam, że jakiś romansik między postaciami przydałby się do
zintensyfikowania emocji odczuwanych przez czytelnika. Wydaje mi się, że
mogłabym wykrzesać więcej sympatii do Ehiru lub do młodego praktykanta Nijiriego,
gdyby kogoś obdarzyli uczuciem; gdyby ktoś obawiał się o ich życie. Autorka co
prawda zasugerowała, że Ehiru i Nijiriego mogłoby połączyć coś wykraczającego
poza więź mistrz-uczeń, ale jakoś za mało pasji, a za dużo służalczości
praktykanta było w tej relacji. Jedynie energiczna Sunandi – dyplomatka z
sąsiadującej Kisui zyskała moją sympatię, wobec czego jej los nie był mi
obojętny.
Za najciekawszy element książki
N.K. Jemisin uważam wspomnianą mitologię, ale podobały mi się także opisy
budynków, świątyń czy codziennych zajęć mieszkańców Gujaarehu, przywodzące na
myśl starożytne realia. Natomiast fabuła mnie nie porwała, ponieważ uważam ją
jedynie za poprawną i w gruncie rzeczy dość pospolitą. Sami musicie zdecydować
czy bogactwo wykreowanego świata wynagrodzi Wam inne niedostatki.
Ocena: 3 / 6
Cykl Sen o Krwi
2. The Shadowed Sun
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa Akurat.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz