Wydawnictwo: Znak
Liczba stron: 224
W dzisiejszych czasach wieść o
tym, że ktoś przebywał w zakładzie psychiatrycznym raczej nie wywołuje sensacji
i nie sprawia, że taka osoba zostaje wykluczona ze społeczeństwa. Mimo tego
większość osób nie wie, co dzieje się za murami szpitali, a tym samym nie
rozumie, przez co musi przejść chory. Wizyty u psychologa lub psychiatry czy
przebyta w zakładzie terapia zazwyczaj utrzymywane są w tajemnicy. Grażyna
Jagielska przełamała tabu, przyznając się do tego, że pół roku spędziła w
Klinice Psychiatrii i Stresu Bojowego w Warszawie, a następnie pisząc książkę,
w której przybliżyła czytelnikom funkcjonowanie takiej placówki i problemy, z
jakimi zmagają się pacjenci. Żona znanego korespondenta wojennego trafiła na
terapię, ponieważ nie potrafiła poradzić sobie ze stresem wywołanym ciągłą
obawą o życie męża. Wśród pacjentów znaleźli się głównie weterani wojenni,
którym misje w Afganistanie i Iraku odcisnęły piętno na psychice,
uniemożliwiając powrót to codzienności. Ale w klinice przebywali także cywile
zmagający się z paraliżującym stresem czy niemożnością przystosowania się do
życia wśród innych ludzi.
Sięgając po książkę Anioły jedzą trzy razy dziennie
spodziewałam się opisu szpitalnej rutyny, metod stosowanych w celu przywrócenia
pacjentom równowagi, a także zwierzeń samej autorki, która dzieli się z
czytelnikami swoimi emocjami. Jednak publikacja Grażyny Jagielskiej jest inna.
Nie chcę użyć słowa rozczarowująca, ale muszę przyznać, że miałam odmienne
oczekiwania względem tej książki i po jej przeczytaniu stwierdzam, że nie
wywarła na mnie spodziewanego wrażenia. Autorka nie zaakcentowała własnego stanowiska
zbyt silnie, tak naprawdę to Jagielskiej w tej opowieści prawie nie ma. Gdyby
nie opis na okładce, nie wiedziałabym nawet, z jakiego powodu autorka trafiła
do kliniki. Możliwe, że taki był jej zamysł i zamiast koncentracji na sobie i
swoich doświadczeniach Jagielska wolała oddać pierwszeństwo innym osobom. A
może temat własnych lęków wyczerpała już w książce pt. Miłość z kamienia i teraz zwyczajnie nie chciała powtarzać tego
samego. Nie jestem w stanie tego stwierdzić, ale niestety recenzowana publikacja
wydała mi się niepełna, niewystarczająco zrozumiała bez kontekstów, o których
wspomniałam wcześniej.
Po skończonej lekturze zaczęłam
zastanawiać się, do kogo właściwie jest ta książka skierowana. Doszłam do
wniosku, że przede wszystkim przeczytać powinny ją osoby, których bliscy
zmagają się ze stanami lękowymi czy innymi problemami psychicznymi wymagającymi
leczenia w szpitalu. Wtedy zapewne lepiej zrozumieją zachowanie chorych, a
przede wszystkim zdadzą sobie sprawę, że dla wielu takich osób zwyczajne
wyjście do sklepu urasta do rangi wyzwania. Dla innych czytelników książka
również może być pouczająca, ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że Jagielska
dała zbyt mało informacji, żeby przekaż był naprawdę mocny. Teoretycznie
opisała przebieg leczenia, ponieważ dowiedziałam się, że najważniejszym punktem
każdej terapii jest wygłoszenie życiorysu przed grupą oraz odbycie psychodramy,
ale nadal nie mam pojęcia, dlaczego to jest takie istotne. Ponadto bardzo
zaskoczyło mnie to, że pacjenci byli uzależnieni od siebie nawzajem. Terapia
grupowa stanowiła podstawę rekonwalescencji, ale nie wiem czy odbywały się
jakieś zajęcia indywidualne, czy zawsze obecność innych była konieczna.
Grażyna Jagielska opisała
wszystko w sposób chaotyczny i ten nieporządek bardzo mi przeszkadzał.
Rozpoczynając lekturę czułam się jakbym wtargnęła w sam środek toczącej się już
opowieści, jakbym przegapiła coś ważnego. Książka nie została podzielona na
rozdziały, poszczególne fragmenty wyróżnione są jedynie akapitami albo kilkoma
linijkami przerwy, a odnoszą się zazwyczaj do różnych wydarzeń i osób. Takie
wymieszanie informacji utrudniało zbudowanie spójnego obrazu pacjentów kliniki.
W jednej chwili czytałam o Julii, która przez długi czas znajdowała się w tak
wielkim napięciu i stresie, że pewnego dnia dokonała samookaleczenia, a dwie
strony później nagle przeskakiwałam do opisu traum weteranów lub do irytującego
zachowania staruszki odmawiającej współpracy z grupą. Oczywiście nie jest tak,
że książka Jagielskiej składa się jedynie z elementów, które nie przypadły mi
do gustu. Podziwiam autorkę za to, że zdecydowała się opisać rzeczywistość
szpitala psychiatrycznego. Dzięki temu, że przybliżyła problemy, z jakimi
zmagali się pacjenci kliniki, zdałam sobie sprawę, że człowiek na co dzień nie
zastanawia się nad wieloma czynnościami. Idzie do sklepu, rozmawia z sąsiadem,
idzie do pracy i jest to dla niego zwyczajna, codzienna rzecz. Natomiast osoby
borykające się ze stanami lękowymi wiele spraw odbierają inaczej. Świat stawia
przed nimi ograniczenia, których nie są w stanie pokonać bez wysiłku i ogromnej
pracy nad sobą. Uświadomienie czytelnikom jak odbierają rzeczywistość osoby
doświadczające silnych stanów lękowych uważam za najmocniejszą stronę tej
publikacji.
Ocena: 3 / 6
Przypominam o konkursie, do wygrania nowa książka Cecelii Ahern!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz