6 kwietnia 2012

Lód w żyłach - Yrsa Sigurđardóttir


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 368

Po kryminały Yrsy Sigurđardóttir sięgam w ciemno, ponieważ po przeczytaniu trzech jej powieści wiem, że zarówno styl pisania jak i sama fabuła na pewno przypadną mi do gustu. Lód w żyłach to czwarta książka islandzkiej pisarki, skupiająca się na sprawach, których rozwiązania podejmuje się prawniczka Thora Gudmundsdottir. Cieszę się, że moje przewidywania okazały się słuszne, bo chociaż w powieści odnalazłam kilka mankamentów, to w ogólnym rozrachunku autorka nadal trzyma poziom – książka wciąga od pierwszych stron, mrożąc krew w żyłach czytelników. 

Pewna islandzka firma prowadzi odwierty na wschodnim wybrzeżu Grenlandii. Prace zostały wstrzymane po tym jak w niewyjaśnionych okolicznościach zniknęło troje specjalistów, a reszta zatrudnionych wyjechała, zapowiadając, że już nigdy więcej nie pojawi się w tym miejscu. Thora otrzymuje zlecenie zbadania sprawy, w wyniku której nie dotrzymano warunków umowy między firmą a bankiem. Prawniczka wraz z kilkoma innymi osobami jedzie do opuszczonej bazy na Grenlandii. To, co czeka ją na miejscu przechodzi najśmielsze wyobrażenia bohaterki o życiu w bardzo trudnym klimacie. Na dodatek od początku wszystko układa się źle, a fatalne warunki pogodowe, brak łączności ze światem i ciągłe nieporozumienia w grupie potęgują nieprzyjazną atmosferę otaczającą niemal bezludny teren. 

Lód w żyłach to bezsprzecznie powieść kryminalna, chociaż zawiera wiele elementów charakterystycznych dla horrorów. Rozwiązanie tajemniczego zaginięcia następuje dopiero na samym końcu, ale do tego czasu autorka buduje takie napięcie, że z trudem powstrzymałam się by nie zerknąć na ostatnie strony i nie dowiedzieć się od razu, co też kryje nieprzyjazna Grenlandia. Na dodatek akcja powieści niemal przez cały czas rozgrywa się w jednym miejscu, a mimo tego śledziłam przebieg fabuły z ogromnym zainteresowaniem od początku do samego końca. Podobała mi się również świetnie zbudowana atmosfera grozy, która w dużej mierze zaważyła o wysokiej ocenie tej powieści. Yrsa Sigurđardóttir opisała stan, do jakiego może doprowadzić ludzi długotrwała izolacja połączona z przeświadczeniem, że gdzieś niedaleko czai się zło, które tylko czeka na dogodnym moment do ataku. Już sama opuszczona baza wygląda złowróżbnie, a jeśli do tego dodać historie o wyginięciu pierwszych osadników, miejscowe legendy i makabryczne znalezisko to naprawdę nie potrzeba wiele by uwierzyć, że nie uda się z tej wyprawy ujść z życiem. 

Thore Gudmundsdottir polubiłam od pierwszej styczności z islandzką serią kryminałów. Kobieta jest z zawodu prawnikiem, ale często ma okazje przebywać w miejscu, w którym właśnie toczy się zagmatwane śledztwo w sprawie zabójstwa. Wrodzona ciekawość i niechęć do rutynowej pracy popychają bohaterkę do podejmowania nieco szalonych i niebezpiecznych decyzji. Ciekawymi postaciami są również inni członkowie wysłanej na Grenlandię ekipy. Młody informatyk Eyjolfur Thorsteinsson zupełnie nie potrafi znaleźć wspólnego języka z geologiem Fridrikką Jonsdottir. Duży wpływ na ich relacje ma to, że oboje pracowali przy odwiertach na wschodnim wybrzeżu i dobrze znają zaginione osoby. Skuszeni znaczną sumą pieniędzy zgodzili się przyjechać do byłego miejsca pracy, ale ich obecność raczej nie pomaga w próbach ustalenia wydarzeń sprzed paru dni. W podróż udał się również partner Thory, dzięki któremu jej kancelaria otrzymała to zlecenie. Matthew, jak na stereotypowego Niemca przystało, odznacza się obowiązkowością i rozsądkiem, co zdaje się idealnie współgrać z nieco szalonym usposobieniem prawniczki. Bohaterowie nie zostali scharakteryzowani szczegółowo, ale mimo tego ani razu nie odczułam dyskomfortu z tego powodu. O postaciach czytelnik wie tyle, ile to konieczne dla wątku kryminalnego.

W powieściach Yrsy Sigurđardóttir cenię również humor, najczęściej związany z niefrasobliwym potomstwem Thory, które nieustannie wpada na zwariowane pomysły. Autorce udało się połączyć dowcipne uwagi z przerażającymi opisami tak, by w żaden sposób nie parodiować historii, a jedynie uczynić ją nieco przyjemniejszą i w ten sposób pozwolić czytelnikowi na chwilę odpoczynku od makabrycznych wydarzeń. Chwalę te książkę i chwalę, ale niestety maksymalnej noty nie mogę wystawić. Dlaczego? Powód może dla kogoś wydać się błahy, ale dla mnie to spory minus – odgadłam tożsamość mordercy. W zakończeniu oczekiwałam jakiegoś zaskakującego zwrotu akcji, który wykluczyłby moje przypuszczenia, tak jak to zdarzało się w przypadku lektury wcześniejszych powieści.  Mimo tego Lód w żyłach uważam za dobry, trzymający w napięciu kryminał, po który powinien sięgnąć każdy miłośnik gatunku.

Ocena: 5 / 6