Wydawnictwo: VIDEOGRAF II
Liczba stron: 288
O powieściach Stefana
Dardy dowiedziałam się dzięki licznym blogowym recenzjom, w których miłośnicy
literatury grozy chwalili jego twórczość. Zachęcona tyloma pozytywnymi opiniami
z niecierpliwością czekałam na moment, w którym będę mogła zanurzyć się w świat
wykreowany przez Dardę. Wybór na padł na Dom
na wyrębach, który według opisu na okładce utrzymany jest w klimacie prozy
Stephena Kinga. Nie potrzebując lepszej rekomendacji z ochotą zabrałam się za lekturę,
licząc na naprawdę mocną i trzymającą w napięciu historię.
Czterdziestoletni Marek
Leśniewski do niedawna był znudzonym i nieoczekującym już wiele od życia
pracownikiem naukowym. Ciepła posadka na uczelni i wieloletnie małżeństwo
zapewniało tak zwaną stabilizację, która z biegiem czasu zmieniła się w
niepokojącą rutynę. Nieprzemyślany romans zburzył spokojne życie Leśniewskiego,
zmuszając go nie tylko do zmiany stanu cywilnego, ale także wyprowadzki z
wygodnego apartamentu. Mężczyzna w ciągu paru dni stał się właścicielem domu z
ogrodem w Wyrębach – miejscowości położonej niedaleko Lublina. Wioska nie
należy jednak do spokojnych i urokliwych, o czym Leśniewski przekonuje się już
w kilka dni po przybyciu. Nieprzeniknione mgły, gęste lasy, zaniedbany
cmentarz, a przede wszystkim osobliwy sąsiad to tylko niektóre z „atrakcji”,
czekających na nowego mieszkańca.
Z przykrością muszę
zaznaczyć już na wstępie, że książka Stefana Dardy nie spełniła moich
oczekiwań. Dom na wyrębach nie jest
powieść złą czy też nie wartą przeczytania, ale posiada kilka irytujących
właściwości, które psuły przyjemność z lektury. Fabuła brzmi interesująco w
opisie, ale niestety aż do połowy książki niemal żadne z obiecanych, budujących
napięcie wydarzeń nie ma miejsca. Pierwszą część powieści wspominam, jako nudny
i nic niewnoszący do historii ciąg czynności wykonywanych przez głównego
bohatera, od czasu do czasu przeplatany wzmiankami o warunkach pogodowych w
Wyrębach lub Lublinie. Zakładam, że autor chciał wytworzyć odpowiedni nastrój
przed kolejnymi wypadkami, tzw. ciszę przed burzą, jednak mnie ten dość
obszerny fragment powieści po prostu znużył. Całe szczęście, że później akcja
nabiera tempa i wreszcie coś zaczyna się dziać. Kiedy tylko pisarz zdecydował
się na postraszenie Leśniewskiego to automatycznie i ja poczułam lekki niepokój,
i przestałam myśleć o ilości stron dzielących mnie od zakończenia. Przyznam, że
z niejakim zaskoczeniem czytałam o kolejnych niesamowitych przygodach głównego
bohatera. Opuszczony dom w sercu leśnej głuszy lub prawie wymarłej wioski nie
jest niczym nowym w literaturze grozy. Niemniej Derdzie udało się stworzyć
intrygujące fragmenty w oparciu o ten nieco już wyczerpany motyw. Dużym plusem
jest to, że autor nawiązuje w książce do słowiańskich podań i legend,
dotyczących pewnej istoty. Dawno nie spotkałam jej w żadnej powieści, więc z
zadowoleniem przyjęłam takie wytłumaczenie.
Dom
na Wyrębach nie obfituje w wielość różnorodnych
bohaterów. Postać Marka Leśniewskiego
nie wyróżnia się niczym specjalnym. Ot, zwyczajny mężczyzna w średnim wieku, który
układa sobie życie po rozwodzie i ma nadzieję, że przeprowadzka na wieś okaże
się pozytywną zmianą. Ciekawszym bohaterem jest z pewnością tajemniczy sąsiad –
Jaszczuk, o którym we wsi krążą niepokojące plotki. Nie chcę zdradzić zbyt
wiele na jego temat, ale to dzięki tej postaci nie porzuciłam lektury po
kilkudziesięciu pierwszych stronach. Derda stopniowo i umiejętnie wprowadza
kolejne informacje na temat Jaszczuka, dzięki czemu przez całą powieść
pozostaje zagadkową postacią. Inne osoby raczej nie wnoszą nic ważnego do
historii i właściwie książka nie ucierpiałaby z powodu ich braku.
Ustosunkowanie się do
użytego w powieści języka sprawiło mi nie lada problem. Męcząca pierwsza części
Domu na wyrębach napisana została w
stylu, przypominającym sprawozdanie lub raport z wyprawy. Czytelnik dowiaduje
się, że Leśniewski kupuje materiały budowlane, każdego dnia wypija kilka
piw, odbywa nieciekawe spotkania z przyjacielem z Lublina i zastanawia się,
czemu sąsiad nie daje znaków życia. Od czasu do czasu pojawia się wzmianka o
niepokojących odgłosach lub odczuciach, ale to kropla w morzu rozwlekłego opisu
codzienności Leśniewskiego. Ponadto autor w większości używa tych samych
sformułowań lub poszczególnych słów, naprawdę przydałaby się większa różnorodność.
W dalszej części książki styl pozostaje w zasadzie ten sam, jednak akcja
zdecydowanie przyspiesza, a przytoczone opisy zostają zastąpione przez upiorne
i niewytłumaczalne zdarzenia. Kiedy losy bohatera zaintrygowały mnie na tyle,
by z uwagą śledzić jego dalsze poczynania, warstwa językowa powieści nie
wydawała mi się już tak denerwująca. Z perspektywy zakończenia można odnaleźć
wytłumaczenie dla takiego reporterskiego stylu, jednak nie jestem w stanie
ocenić czy język to zamierzona stylizacja czy po prostu „tak wyszło”.
Jakkolwiek by nie było, nudne raporty z zajęć bohatera porządnie mnie
wymęczyły.
Recenzowana książka to
literacki debiut Stefana Dardy, więc daleka jestem od wysnuwania wniosków na
temat całej twórczości tego pisarza. Sam pomysł na fabułę jest godny uwagi, a
wytworzenie odpowiedniego dla horrorów klimatu dość udane – kluczowe wydarzenia
intrygują i wywołują przyspieszenie pulsu w trakcie lektury. Za bardzo dobry
pomysł uważam wykorzystanie ludowych wierzeń. Niestety zabrakło lepszej
charakterystyki bohaterów, bo opis wykonywanych czynności nijak ma się do
portretów psychologicznych, a także większej staranności językowej.
Ocena: 3 / 6