Wydawnictwo: Axis Mundi
Liczba stron: 202
Na dźwięk słów Bob
Marley stawał mi przed oczami wizerunek mężczyzny z długimi włosami, ubranego w
barwy charakterystyczne dla rastafarian i palącego marihuanę. Kojarzyłam tylko
kilka najbardziej znanych utworów, nie znając kontekstu ich powstania ani historii
związanych z nagrywaniem płyt, koncertami etc. Gdy w moje ręce trafiła
autobiografia żony muzyka ucieszyłam się, że nadarza się okazja do pogłębienia
swojej wiedzy nie tylko o dokonaniach artystycznych Boba Marleya, ale także o
jego życiu prywatnym. Niestety książka Rity Marley nie wzbudziła u mnie chęci
poznawczych. Możliwe, że dla fanów Jamajczyka będzie to wartościowa lektura,
jednak mnie nie przekonała do bliższego przyjrzenia się jego osobie.
Rita Marley napisała No Woman No Cry razem z poetką i pisarką
Hettie Jones, jednak udział tej drugiej jest w książce zupełnie niezauważalny.
Nie wiem, na czym polegała współpraca pań, a chętnie dowiedziałabym się jaki
wkład w tę publikację miała Hettie Jones. Książka opatrzona została krótkim
wstępem napisanym przez Sławomira Gołaszewskiego, a tytuł każdego rozdziału
odnosi się do konkretnych piosenek lub płyt. Przyznam, że słowo wstępne jest
niezwykle zachęcające, ponieważ obiecuje czytelnikowi nie tylko opowieść o
muzyce, ale także o wyjątkowym uczuciu łączącym Ritę i Boba. Uważam, że to rekomendacja nieco na wyrost, dlatego że w okresie gdy muzyk zyskiwał większy
rozgłos jego małżeństwo przeradzało się w przedziwny układ, który moim zdaniem,
nie ma wiele wspólnego z prawdziwą miłością. W No Woman No Cry znajdziemy także kilka fotografii rodziny Marleyów
z koncertów czy też prywatnych spotkań. Zdjęcia zawsze wzbogacają
autobiograficzne opowieści, więc cieszę się, że z nich nie zrezygnowano.
Znaczna części książki
poświęcona została opisom życia na Jamajce w latach sześćdziesiątych i
siedemdziesiątych. Nie ukrywam, że to główna zaleta tej publikacji, ponieważ
kontekst kulturowy wydał mi się znacznie ciekawszy niż szczegóły dotyczące
współpracowników Boba czy też nagrywania kolejnych utworów. Rita wspomina swoje
dzieciństwo w jednej z gorszych dzielnic Kingston; rodzinę, będącą dla niej
zawsze ogromnym oparciem, a także początki dorosłego życia. W wieku 25 lat
autorka miała już czworo dzieci i niemal zerowe źródło utrzymania. Z niemałym
zaskoczeniem czytałam o jej decyzjach, które odebrała jako, co najmniej nierozsądne.
Niewątpliwie Rita Marley jest kobietą silną i zdeterminowaną, która potrafiła
przeciwstawić się wszelkim kłopotom i trudnościom, jednak w trakcie lektury nie byłam w stanie się z
nią identyfikować. Jej rzekomo cudowny
związek z muzykiem opierał się na głębokiej miłości i wzajemnym szacunku,
chociaż Bob miał liczne romanse, których owocem jest kilkoro dzieci. Bywały
także okresy, w których małżonkowie mieszkali osobno i nie wiedzieli zbyt wiele
o swoim życiu, jednak Rita w swojej książce ciągle podkreśla, że akceptowała
zachowania męża, ponieważ rozumiała go jak żadna inna kobieta. Nie mnie oceniać
ich małżeństwo, ale takie relacje raczej odbiegają od tradycyjnego pojmowania więzi
miedzy małżonkami. Rita nie tylko akceptowała kochanki Boba, ale także matkowała
jego nieślubnym dzieciom, co wydaje mi się dość nietypowym zachowaniem.
Muzyka
jest oczywiście w książce obecna, ale odniosłam wrażenie, że mało zostało
napisane o samym procesie tworzenia. Rita Marley wspomina, że wchodzili do
studia i nagrywali piosenki, ot tak po prostu. Zabrakło mi jakiegoś
uszczegółowienia, opisu inspiracji. Żona muzyka jest rastafarianką, ale o
religii wspomina tylko przy okazji innych wydarzeń, nie poświęcając wiele miejsca na
opis wierzeń, które rzekomo są dla niej tak ważne.
Polecam
tę książkę fanom Boba Marleya i jego muzyki. Zapewne dla nich stanie się
dopełnieniem wizerunku muzyka nakreślonego przez jego żonę. Życiorys Rity Marley
również zasługuje na uwagę, ponieważ kobieta wielokrotnie wykazała się dużą
odwagą i samozaparciem w dążeniu do wyznaczonych celów. Lektura No Woman No Cry nie sprawiła mi
większych kłopotów, jednak nie była przyjemnością. Książka jest poprawna, mimo
paru niedociągnięć, ale nie wywołuje głębszych refleksji i zapewne nie
pozostanie w mojej pamięci na długi czas.
Ocena: 3,5 / 6
Egzemplarz recenzyjny
otrzymałam dzięki uprzejmości portalu Sztukater oraz wydawnictwa Axis Mundi.
Uwielbiam biografie muzyków, ale Bob Marley to akurat nie moja bajka bo słucham raczej rocka i jazzu ;) Wydaje mi się, że we mnie też nie wywołałaby większych emocji, ale z pewnością mógłby ją pokochać ktoś zakręcony na punkcie muzyki Marley'a ;)
OdpowiedzUsuńZauważyłam ostatnio, że na rynku coraz częściej pojawiają się biografie pisane przez żony znanych ludzi - nowa moda? :)
Lubię muzykę Boba Marleya, więc chętnie poznam bliżej jego życie:)
OdpowiedzUsuńFanką jego muzyki nie jestem, aczkolwiek lubię go czasem posłuchać. gdybym miała przeczytać, to z ciekawości dla jego osoby:)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie!
Ja jak Isadora, fanką nie jestem, ale czasem słucham Boba Marleya. Poza tym mam kolegę, który jest zakręcony na jego punkcie:)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię biografie i autobiografie, więc na początku Twojej recenzji, byłam skłonna sięgnąć po tę książkę, mimo, że nie słucham muzyki Boba Marleya. Ale po przeczytaniu Twojej opinii, doszłam do wniosku, że nie będę ryzykować nieprzyjemnymi wrażeniami, skoro czeka na mnie na półce biografia Coco Chanel. ^^
OdpowiedzUsuńPozdrawiam!
Lubię Marleya, a nie na tyle by sięgnąć po tą pozycję. Zresztą z byt ciekawa raczej nie jest ;)
OdpowiedzUsuńJa raczej nie przeczytam,ale moja książka uwielbia Boba Marleya,więc jej powiem,a może nawet kupię na prezent?;>
OdpowiedzUsuńNie moja tematyka. Ale recenzja ok. Pozdrawiam.
OdpowiedzUsuńŚwietna recenzja, trafnie określa to co dobre ale i złe. Nie moja tematyka jednak:P
OdpowiedzUsuńNie znam Boba Marleya na tyle dobrze, by zaglębiać się w tą książkę i oczekiwać czegoś nowego, bo z pewnością zamknęłabym ją z takimi samymi uczuciami, z jakimi Ty ją zapamiętasz...
OdpowiedzUsuńWstyd się przyznać, ale pierwszy raz słyszę o Bob'ym Marley'u. Zaciekawiłaś mnie jednak swoją recenzją i chętnie dowiem się o tym człowieku czegoś więcej.
OdpowiedzUsuńGiffin: Również słucham innego rodzaju muzyki, ale myślałam, że ta książka zachęci mnie do zgłębienie twórczości Marleya. Mówiąc szczerze to takiego trendu nie zauważyłam, ale to pewnie dlatego, że po biografie i autobiografie sięgam bardzo rzadko. Pozdrawiam :)
OdpowiedzUsuńKasandro: Skoro słuchasz jego muzyki, to książka może Ci przypaść do gustu :)
Isadoro: Odniosłam wrażenie, że z tej książki więcej można dowiedzieć się o Ricie Marley niż o Bobie, w końcu to jej autobiografia. Nie mniej oczekuje się od takiej publikacji również obszernego portretu o muzyku. Zresztą podtytuł to właśnie sugeruje. Pozdrawiam :)
Mery: Myślę, że koledze się ta książka może spodobać :)
Rapsodio: Przyznam, że gdybym miała wybierać miedzy biografią Boba a Coco to podjęłabym taką samą decyzję jak Ty :)
Bujaczku: No, mnie nie powaliła. Komuś może będzie się podobać, nie chcę jej skreślać definitywnie. Kwestia gustu po prostu.
Miravelle: Hmmm, Twoja książka go uwielbia? :D No, skoro tak, to lektura obowiązkowa :D
Edyto: Dziękuję za opinię :)
Kasiu: Bardzo możliwe, jak napisałam - to raczej pozycja dla fanów Marleya.
Skojarzenia z Bobem Marleyem mamy identyczne :).
OdpowiedzUsuńFanka jego muzyki nie jestem, więc za pewne książki nie przeczytam, chociaż kto wie.
Swoja drogą Rita miała do niego cierpliwość.
Nie czytuję biografii i nie mam zamiaru robić wyjątku dla tej książki. Pana Marleya szanuję, ale nie aż tak...
OdpowiedzUsuńNatulo: Miała cierpliwość, godziła się na te wszystkie kochanki i nieślubne dzieci. Zaskakujące podejście do małżeństwa.
OdpowiedzUsuńDusiu: Od czasu do czasu dobrze przeczytać coś innego, ale nie będę namawiać :)
Wydaje się ciekawa... A przede wszystkim pachnie jak dobry pomysł na prezent :)
OdpowiedzUsuńCarla: Dla kogoś, kto lubi muzyka Marleya będzie to bardzo dobry prezent :)
OdpowiedzUsuńBardzo lubię piosenki Marleya ale tak czytam i czytam Twą recenzję i kurczę nie wiem czy chciałabym sięgnąć po samą książkę. Nie rozumiem postępowania jego żony. Ciekawe czy próbuje oszukać czytelników, samą siebie czy naprawdę akceptowała jego skoki w bok...
OdpowiedzUsuńKingo: Sama się zastanawiałam czy ona rzeczywiście taka była czy tak chce się wykreować.
OdpowiedzUsuń