Szukałam angażującej, rozbudowanej powieści grozy, która pochłonie mnie na wiele godzin i zupełnie oderwie od rzeczywistości. Wybrałam Dziedzictwo Usherów i okazało się, że to był strzał w dziesiątkę. Nie czytałam słynnej noweli Poego, więc przez chwilę martwiłam się, że nieznajomość tej historii wpłynie negatywnie na odbiór książki McCammona, ale na szczęście nic takiego się nie wydarzyło. Pisarz osadził akcję w XX wieku, a bohaterami powieści uczynił potomków „tych” Usherów, pokazując jak rodzinne imperium rozrosło się i wzmocniło swoje wpływy dzięki produkcji oraz handlem bronią. Trzydziestoczeroletni Rix jest uważany za czarną owcę rodu. Nie dość, że nigdy nie interesował się firmą i nie próbował udowodnić, że jest godnym następcą ojca, to na dodatek kilka lat temu wyjechał z Usherlandu, praktycznie zrywając kontakty z bliskimi. Teraz wraca do domu, by pożegnać się z umierającym ojcem. Po przekroczeniu progu posiadłości odżywają w nim wszystkie wspomnienia oraz lęki. Riksa nawiedzają koszmary, a stare historie o grasującym po lesie potworze wydają się przerażająco prawdziwe. W powieści pojawia się także odważna dziennikarka z lokalnej gazety, usiłująca rozwikłać sprawę tajemniczych zniknięć dzieci, do których od lat dochodzi w okolicy oraz nastolatek imieniem New, odkrywający, że dysponuje pewnymi nadnaturalnymi zdolnościami.
Dziedzictwo Usherów przypomniało mi jaką frajdę daję lektura dopracowanej, przemyślanej i złożonej powieści, w której poszczególne wątki łączą się ze sobą w zaskakujący, ale wiarygodny sposób. McCammon niespiesznie buduje swoją historię, pozwalając czytelnikowi dobrze poznać wszystkich bohaterów, rozeznać się w zależnościach panujących pomiędzy nimi, a także zrozumieć, że ogromna rodzinna posiadłość to coś więcej niż tylko rezydencja bogaczy mogących pozwolić sobie na wszystko czego zapragną. Pisarz stopniowo odkrywa przed czytelnikiem kolejne warstwy opowieści, dzięki czemu zatopiłam się w lekturze na wiele godzin, zapominając o rzeczywistości. Po raz pierwszy od dawna czułam, że muszę dowiedzieć się, co będzie w kolejnym rozdziale, dlatego sięgałam po książkę w każdej wolnej chwili. Autor stworzył na kartach powieści angażujący, żywy świat, przypominając mi jak cudownie jest zanurzyć się w horrorze, w którym groza ma nieoczywisty wydźwięk, napięcie budowane jest powoli i z rozmysłem, a finał pozostawia z poczuciem wielkiego zaskoczenia, ale też zrozumienia, że to musiało się tak skończyć.
Akcja rozgrywa się jesienią w górzystej okolicy pełnej zarośli, gęstego lasu, zdradzieckich uskoków i opuszczonych domostw. Pisarz doskonale wykorzystał taką scenerię do zbudowania atmosfery grozy. Coś szeleści w krzakach, dzieciom zbierającym w lesie owoce wydaje się, że ktoś je obserwuje, w koronach drzew szaleje wiatr, a hałaśliwe ptaki nagle milkną. Do tego dochodzą jeszcze opisy złowrogiej burzy, nocnych wypraw w gęstwinę oraz miejscowe opowieści o Dyniowatym i Żarłocznym Bebechu – potworach atakujących dzieci na terenie Usherlandu. Wydaje się, że to tylko niemądre historyjki mające odstraszyć maluchy od zapuszczania się w las, ale czy na pewno? Główny bohater też mierzy się ze lękami, mimo że od dawna jest dorosły, a powrót do domu powinien łączyć się z poczuciem bezpieczeństwa. Jednak nie w tym przypadku. Rix staje się neurotyczny i podejrzliwy, kiedy demony przeszłości dają o sobie znać. Jak już wspomniałam McCammon nie śpieszy się ze straszeniem czytelnika, ale kiedy już to robi, poszczególne sceny zapadają w pamięć. Groza pojawia się również w odniesieniu do pewnego budynku nazywanego Twierdzą. Rix pamięta, że w dzieciństwie zgubił się we wnętrzu tej makabrycznej budowli. Jak to możliwe skoro pamiętał drogę? Co kryje się w środku?
Ważnym wątkiem są również relacje pomiędzy członkami rodziny Usherów. Nie będę zdradzać szczegółów, ale wszyscy bohaterowie są co najmniej… specyficzni, a może nawet przerażający. W powieści pojawia się kilka retrospekcji poświęconych przodkom Riksa, które uważam za bardzo udane, ponieważ te fragmenty świetnie dopełniają wątek rozgrywający się w teraźniejszości, pozwalając lepiej zrozumieć zachowanie postaci. Czy Dziedzictwo Usherów ma jakąś wadę? Tak, sądzę, że w zakończeniu akcja toczy się zbyt szybko w porównaniu do wcześniejszych rozdziałów. Niemniej nie uważam, żeby to był poważny mankament, ponieważ autor zadbał o to, by finał był szokujący, ale sensowny. Nie rozgryzłam najważniejszych elementów układanki, straciłam czujność i dałam się zaskoczyć. Cieszę się, że pisarz mnie przechytrzył, serwując takie wyjaśnienie. Styl autora po raz kolejny skojarzył mi się z pisarstwem Stephena Kinga ze względu na gawędziarstwo, niespiesznie budowane napięcie, dopracowane portrety psychologiczne bohaterów i mocne tąpnięcie w finale. Dla mnie to duży plus i kolejny powód, żeby wkrótce znów sięgnąć po twórczość Roberta McCammona.
Ocena: 5 / 6
Przeczytane książki McCammona:
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz