Z reportażem Olgi Gitkiewicz wiązałam duże oczekiwania, ponieważ temat wykluczenia komunikacyjnego uważam za niezwykle istotny, a niestety w debacie publicznej często pomijany. Politykom wydaje się, że większość Polaków albo mieszka w dużych miastach, albo ma swoje samochody, więc transport publiczny nie jest im potrzebny. Jednak rzeczywistość jest dużo bardziej złożona. Na okładce książki zamieszczono informację, że 14 milionów Polaków ma daleko „wszędzie”, czyli do pracy, szkoły, przychodni czy sklepu, a jedna czwarta sołectw jest w ogóle pozbawiona dostępu do pociągów lub autobusów. Uważam te dane za przerażające, ponieważ to oznacza, że mieszkańcy wielu wsi i małych miasteczek są niemal odcięci od świata, jeśli nie dysponują własnym autem. Z miejsca to wyklucza najbiedniejsze rodziny, dzieci oraz osoby starsze, które muszą zadowolić się jednym małym sklepem spożywczym w promieniu 5 kilometrów oraz możliwością podjechania do lekarza tylko jeśli kierowca autobusu szkolnego nagnie przepisy i zgodzi się wziąć nieuprawnionego pasażera.
Kiedy zabrałam się do lektury byłam jednocześnie zaintrygowana, ale też zbulwersowana, że w XXI wieku tyle osób mierzy się z wykluczeniem komunikacyjnym. Dość szybko do tych uczuć dołączyło też zdziwienie oraz… rozczarowanie, ponieważ autorka zabrała się za opisywanie tematu w dość osobliwy sposób. Wspomniane zdziwienie pojawiło się już na początku lektury, gdy zorientowałam się, że reportaż rozpoczyna się od krytyki korzystania z samochodów w wielkich miastach i podporządkowywania infrastruktury potrzebom kierowców. Gitkiewicz podaje przykład Stanów Zjednoczonych, które zupełnie uległy samochodozie oraz przeciwnego podejścia władz hiszpańskich i kolumbijskich aglomeracji, decydujących się na wprowadzenie szeregu ograniczeń dla kierowców. Następnie autorka wspomina o polskim podejściu do korzystania z auta, podkreślając, że wciąż dla wielu osób to synonim źle pojętego luksusu. Nie waha się też przed portretowaniem użytkowników samochodów jako grupy stanowiącej ogromne zagrożenie na drodze.
Z wieloma argumentami Gitkiewicz trudno polemizować, ponieważ nie da się ukryć, że polskie miasta są niesamowicie zakorkowane, a wielu kierowców nagminnie łamie przepisy dotyczące chociażby ograniczeń prędkości, pierwszeństwa pieszych i rowerzystów czy parkowania w dozwolonych miejscach. Jednak rozpoczynanie reportażu o wykluczeniu komunikacyjnym od takiego zagadnienia wydaje mi się dość dziwne. Zwłaszcza że autorka z dezaprobatą przytacza też statystyki, z których wynika, że w wielu polskich rodzinach samochodów jest często tyle samo, co dorosłych, a jedynie niewielki procent pełnoletnich obywateli nie posiada i nie zamierza sobie sprawić własnych czterech kółek. Co nam to mówi o sytuacji komunikacyjnej w Polsce? Czy te statystyki oznaczają, że Polacy to ignoranci napawający się staniem w korkach i niszczeniem środowiska? A może dane pokazują, że w naszym kraju po prostu często nie ma alternatywy i albo każdy członek rodziny będzie miał samochód, albo nie wydostanie się z domu dalej niż do sąsiedniej wioski? Mam wrażenie, że te pytania pozostają w książce bez odpowiedzi.
Kiedy reportaż wreszcie skupia się na sednie problemu i czytelnik może poznać kilka historii osób zmuszonych wstawać o świcie, żeby busem dojechać do szkoły lub pracy, spędzających poza domem 12 godzin albo więcej, bo dojazd pochłania mnóstwo czasu, to niestety znowu pojawia się zgrzyt. Nie zdążę to książka bardzo chaotycznie napisana. Jak tylko pojawia się jakiś interesujący wątek to zaraz zostaje zasypany kolejnymi historiami i w efekcie żadna z opowieści nie wybrzmiewa z taką siłą jak powinna. W publikacji znalazło się miejsce na pokazanie nieudolności i zakłamania polityków, zarówno tych na najwyższym szczeblu, jak i lokalnych działaczy, co pozwala zrozumieć, dlaczego wciąż nic się nie zmienia na lepsze. Autorka obszernie opisuje jak od czasu transformacji ustrojowej liczba połączeń autobusowych oraz kolejowych ciągle maleje w obszarach poza dużymi miastami. Oficjalnie są to nierentowne linie, których utrzymanie nie ma sensu, ponieważ ludzie wybierają transport własny. Często jednak mieszkańcy są do tego zmuszeni, gdyż rozkład jazdy zostaje ułożony tak, by pasażerowie odczuli niewygodę podróżowania komunikacją zbiorową. Wiele osób ma dość spóźniania się do pracy albo pojawiania się godzinę przed czasem, więc kupują samochody i rezygnują z transportu publicznego. Koło się zamyka.
Niestety ten przykład to jedno z nielicznych dobrze opisanych zagadnień. Wiekszość jest chaotyczna i niespójna, bo autorka dziwnie rozłożyła akcenty w swojej pracy. Drugą część książki zdominowała opowieść o kolei i jej przeobrażeniach na przestrzeni kilku dekad. Trudno odmówić autorce pracy włożonej w zdobycie tych informacji, ale nie jestem przekonana, że wszystkie szczegóły są potrzebne, zwłaszcza że reportaż liczy nieco ponad 200 stron, więc nie jest to obszerna publikacja. Nie zdążę zamyka satyryczna wstawka o „Cesarstwie Pekap”, mająca podkreślić wszystkie absurdy zarządzania transportem publicznym w Polsce. Nie przypadła mi do gustu ta nagła zmiana konwencji, ale pewnie dlatego, że mam ogólny problem z zaakceptowaniem stylu pisania Gitkiewicz. Wierzę, że autorka poświęciła dużo czasu na research i rozmowy z wieloma osobami, jednak po lekturze tej książki czuję niedosyt. Nie mogę się pozbyć wrażenia, że problem wykluczenia komunikacyjnego powinien zostać opisany bardziej wnikliwie i z większą wrażliwością.
Ocena: 3,5 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz