20 sierpnia 2017

Apokalipsa Z: Gniew Sprawiedliwych - Manel Loureiro


Wydawnictwo: Muza
Liczba stron: 496
Pierwsze wydanie: 2011
Polska premiera: 2014

Po ponad dwóch latach od rozpoczęcia trylogii Apokalipsa Z, udało mi się przeczytać ostatni tom. Duża w tym zasługa Blue Carmen z bloga Poczytalna umysłowo, która namówiła mnie na wspólną lekturę finałowej części. Powieść zabrałam ze sobą na wakacje i od razu zdradzę, że dobrze sprawdziła się jako historia niewymagająca dużego skupienia, a skutecznie zabijająca dłużące się godziny. Przebywając wśród rozgadanych współpasażerów w pociągu czy hałaśliwych plażowiczów, bez problemu mogłam śledzić dalsze losy bohaterów zmagających się z apokalipsą zombie.

Loureiro nie bawi się w subtelności i już na pierwszych stronach zmusza protagonistów do stoczenia walki o życie. Bezimienny prawnik z Hiszpanii razem z dzielnym Ukraińcem Wiktorem, nastoletnią Lucíą oraz humorzastym kotem Lukullsuem po raz kolejny znaleźli się w niewesołej sytuacji. Na Oceanie Atlantyckim spotkała ich najgroźniejsza i najpotężniejsza burza jaką kiedykolwiek widzieli. Niewielka łódź nie wytrzymała siły żywiołu i niechybnie wszyscy zginęliby, gdyby na ich trasie nie pojawił się ogromny tankowiec. Ocaleni przez członków przedziwnej ekspedycji, dotarli nad Zatokę Meksykańską, gdzie w niewielkim mieście Gulfport życie zdawało się toczyć jak dawniej. Oczom protagonistów ukazały się zadbane domy, przycięte trawniki i ludzie wychodzący do pracy jak każdego dnia przed końcem świata. Czyżby wreszcie strudzeni wędrowcy znaleźli bezpieczny zakątek czy raczej wpakowali się w jeszcze większe kłopoty niż dotychczas?

Sięgając po Gniew Sprawiedliwych, zastanawiałam się czy autor może mnie czymś zaskoczyć. W pierwszej części ukazał jak nasza cywilizacja rozpada się i umiera, a pojedyncze grupy ocalałych walczą o przetrwanie. W drugiej skierował postaci w stronę teoretycznie bezpiecznego miejsca, które jako jedno z niewielu na świecie chroni przed inwazją nieumarłych, ale jednocześnie staje się siedliskiem szeregu innych zagrożeń. Zatem, czy można jeszcze coś do tej historii dodać? Okazuje się, że tak i chociaż Loureiro podąża szlakiem utartym przez innych pisarzy lubujących się w opowieściach o zombiakach, potrafi od czasu do czasu zabłysnąć pomysłem na ciekawy motyw lub nietuzinkową charakterystykę postaci. Dzięki temu Apokalipsa Z w pewien sposób wyróżnia się na tle podobnych książek. Widać też, że autor nie boi się zmian i wciąż eksperymentuje z różnymi rodzajami narracji oraz kreacją większej liczby bohaterów. W trzecim tomie popuścił wodze fantazji, wplatając do powieści wątki, które na pierwszy rzut oka wydają się zbyt przekombinowane lub nawet absurdalne, ale ostatecznie zdają egzamin, spajając poszczególne elementy fabuły w intrygującą całość. Tym razem do grupki zwyczajnych ludzi, którzy jakimś cudem wychodzą całą z największej opresji Loureiro dodał jeszcze Koreańczyków z Północy chcących opanować świat, szalonego kaznodzieję ślepo wierzącego w swoją „boską” misję, żołnierzy-amatorów rwących się do walki oraz wielu innych popaprańców chcących przejąć kontrolę nad resztkami cywilizacji.

W tomie wieńczącym trylogię akcja nie zwalnia nawet na chwilę, co ma swoje dobre jak i złe strony. Z pewnością nie można narzekać na nudę, bo autor naszpikował powieść dynamicznymi zwrotami akcji zmuszającymi bohaterów do odnalezienia się w nowych sytuacjach. Ledwie odparli jedno zagrożenie, już na horyzoncie pojawiały się kolejne kłopoty i trudności pozornie nie do przezwyciężenia. Nie mogę też odmówić pisarzowi inwencji w wymyślaniu przeciwności, a także wystarczająco sprawnego pióra, dzięki któremu liczne sceny potyczek z przeciwnikami pobudzają wyobraźnię oraz podkręcają emocje czytelnika. W Gniewie Sprawiedliwych trup ściele się gęsto a protagoniści nie mają czasu, by zastanawiać się nad swoim położeniem, co niestety przekłada się na brak rozbudowanych charakterystyk. Głównego bohatera i jego wiernego towarzysza Wiktora lepiej poznałam w pierwszej i drugiej części, więc jestem w stanie wybaczyć autorowi, że w finale nieco zaniedbał te postaci. Muszę też przyznać, że obu panów polubiłam i szczerze kibicowałam im we wszystkich działaniach. Mężczyźni pozornie różni jak ogień i woda, szybko znaleźli wspólny język, zaprzyjaźniając się na dobre i na złe, co w postapokaliptycznej rzeczywistości jest rzadkością. 

Nie mogę natomiast przymknąć oka na pobieżny rys jakim pisarz obdarzył Lucíę. Nastolatka wpisuje się w stereotyp damy w opałach, której nierozsądek przekracza dopuszczalne granice głupoty powieściowych bohaterów. W poprzednich tomach dziewczyna nie odgrywała dużej roli, więc marginalizacja postaci nie przeszkadzała mi aż tak bardzo jak teraz. Jednak w finale Lucía przeobraziła się w naiwną buntowniczkę, dając pokaz niedojrzałości oraz zupełnego braku instynktu samozachowawczego. Szkoda, że jedyna ważniejsza żeńska postać została wykreowana na olśniewającą piękną, ale głupiutką i nieodpowiedzialną istotę. Przyczepię się również do wątku miłosnego, ponieważ absolutnie go nie rozumiem. Nie mam pojęcia, kiedy narodziło się rzekomo żarliwe, głębokie uczucie łączące prawnika z Lucíą i co, oprócz pociągu fizycznego, przyciągnęło tych dwoje do siebie. Nie znalazłam w książce ani jednego fragmentu podbudowującego ich miłość; pokazującego, że rzeczywiście są sobie bliscy. Moim zdaniem po prostu wdali się w romans, który siłą rozpędu toczył się dalej, a wszelkie zapewnienia o płomiennym uczuciu to czcza gadanina.

Gniew Sprawiedliwych obfituje w sceny pościgów, strzelanin oraz innych walk na śmierć i życie. Nie brakuje też intryg snutych przez czarne charaktery, a także przesłania pokazującego, że historia lubi zataczać koło, a z ludzi zawsze wylezie paskudna natura. Być może autor czasami jest zbyt dosłowny i dosadny w tym, co odbiorcy powinni wyczytać między wierszami, ale nie uważam tego za dużą wadę. Na uwagę zasługuje ciekawie nakreślona wizja wydarzeń mających miejsce już jakiś czas po wybuchu pandemii zamieniającej ludzi w zombie. Świat jaki znamy nie istnieje, ale czy cywilizacja może się odrodzić? Czy jest szansa na pozbycie się nieumarłych, a może trzeba przyzwyczaić się do ich obecności? Loureiro nie daje gotowych odpowiedzi, ale wskazuje intrygujący kierunek interpretacyjny, z którym fani gatunku powinni się zaznajomić. Zdradzę też, że protagonista jednak ma jakieś imię! Wreszcie autor zdecydował się odkryć jego tożsamość, ale nie sądzę, by dla kogokolwiek była ona tajemnicą. Przypuszczam, że ocena powieści byłaby wyższa, gdyby nie kilkustronicowy epilog psujący efekt końcowy. Nie wiem co autora podkusiło, ale na samym końcu poszedł na łatwiznę, serwując czytelnikom ogromną dawkę kiczu. Aż mnie zemdliło od słodkości wylewającej się z ostatnich stron książki, ale cóż, zawsze mogę epilog ignorować. 

Cieszę, że Apokalipsa Z dobiegła końca. Mimo sympatii do tej historii, zdaję sobie sprawę, że w trzeciej części pojawiło się sporo mankamentów i obawiam się, że z każdym kolejnym tomem byłoby tylko gorzej. Manel Loureiro zakończył trylogię na przyzwoitym poziomie, dlatego mogę ją polecić wszystkim fanom opowieści o zombiakach. Oczywiście jestem pewna, że nikt nie przyjmie tych utworów bezkrytycznie, ponieważ mają kilka słabych punktów. Jednym będą przeszkadzały częste zbiegi okoliczności ratujące bohaterom życie, inni zapewne zaczną narzekać na obecność kota, który dziwnym trafem zawsze spada na cztery łapy, ale mimo wszystko warto dać tej serii szansę, ponieważ jako całokształt wypada nieźle, a plusy przeważają nad minusami.

Ocena: 3.5 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz