Wydawnictwo: Virtualo
Liczba stron: -
Pierwsze wydanie: 1839
Polska premiera: 1973
Legenda głosi, że w XVII wieku żył pewien buńczuczny mężczyzna, który jako kapitan statku płynącego z Amsterdamu do Batawii (dzisiejsza Dżakarta) naraził się samemu Bogu, ściągając na siebie wieczne potępienie. W trakcie przerażającego sztormu kapitan zignorował wezwania marynarzy chcących zatrzymać okręt i miotając przekleństwa w stronę Stwórcy, zaparł się, że dopłynie do celu. Wówczas ukazał mu się jeden z wysłanników niebiańskich, ale to zdarzenie jedynie rozsierdziło nieprzejednanego mężczyznę, który zamiast okazać cześć niezwykłej istocie, wypalił do niej z pistoletu. Został za to surowo ukarany, gdyż anioł przepowiedział, że ani on, ani jego załoga nigdy nie zaznają spokoju i nawet po śmierci będą żeglować po morzach i oceanach, zsyłając nieszczęście na innych marynarzy. Tak oto narodziła się legenda o „Latającym Holenderze” – widmowym statku, którego ujrzenie zwiastuje nadchodzącą tragedię.
Przytoczona historia posłużyła angielskiemu pisarzowi do stworzenia własnej powieści podejmującej wątki boskiego gniewu, niebezpieczeństw czyhających na marynarzy, okrutnych przepowiedni oraz czarnoksięskich praktyk. Kiedy młody Filip Vanderdecken dowiaduje się, że jego ojciec wcale nie zginął na morzu, ale wraz z upiorną załogą snuje się po świecie, odbywając wieczną karę, postanawia zrobić wszystko, by zdjąć z niego klątwę. Bohater składa uroczyste śluby, zaklinając się na wszystkie świętości, że nie spocznie dopóki nie stanie oko w oko z kapitanem „Latającego Holendra”. Filip nie zmienia zdania nawet wówczas, gdy żeni się z piękną i roztropną Amine. Zostawiając młodą żonę w domu, wyrusza w rejs za rejsem w nadziei, że uwolni ojca od wiecznego cierpienia.
W utworze Marryata próżno szukać upiornych zamków, bezkresnych lochów, nieprzebytych lasów czy nawiedzonych cmentarzy, a mimo tego Okręt widmo określany jest jako powieść gotycka. Rzeczywiście autor zawarł szereg elementów pozwalających na taką klasyfikację. Oprócz obecności nadprzyrodzonych istot sprowadzających na bohaterów nieszczęście, pojawiają się także motywy takie jak klątwa, ingerencja złych mocy oraz zawiłe spiski i intrygi mające na celu rozdzielenie zakochanych. Można także dostrzec wyraźną krytykę katolicyzmu, który w książce został przedstawiony jako wyznanie bazujące na ślepym posłuszeństwie księżom, wymagające ciągłego „nawracania” niewiernych oraz cechujące się absolutnym brakiem tolerancji dla innych religii, obrządków i tradycji. Nie wiem czy Okręt widmo budził kontrowersje podobne do tych towarzyszących ukazaniu się powieści Mnich, ale nie zdziwiłabym się, gdyby również Marryat spotkał się z falą krytyki. Motyw wiary, oddania swojego losu pod opiekę Boga i całkowitego podporządkowania się woli Stwórcy jest jednym z najbardziej wyrazistych. Na równi z nim pojawia się też polemika z surowymi zasadami katolicyzmu, zgodnie z którymi każde zwątpienie, zaufanie własnemu osądowi i negowanie zaleceń księży, zasługuje na potępienie. Autor pokusił się o wprowadzenie wątku inkwizycyjnego, pokazując na jaki los skazane były osoby posądzone o czary, kontakty z siłami zła lub inne grzeszne uczynki.
Okręt widmo nie należy do utworów, w których opisy nadprzyrodzonych wydarzeń przyprawiają czytelnika o szybsze bicie serca. Oczywiście w pewien sposób dotyczy to większości klasycznych powieści grozy, niemniej mam wrażenie, że Marryat nie postarał się o zbudowanie atmosfery; nie poświęcił uwagi na stworzenie odpowiedniej scenerii towarzyszącej niesamowitym spotkaniom i wszelkimi niewytłumaczalnym zjawiskom. W jego dziele jedno zdarzenie goni drugie i po pewnym czasie poczułam obojętność na myśl o tym, że bohater po raz kolejny rozbił się na pełnym morzu, ledwie żyw dotarł do niegościnnej wyspy, został niesprawiedliwie potraktowany lub przydarzyło mu się jeszcze inne nieszczęście. Pomimo tego, skłamałabym pisząc, że pisarzowi zupełnie nie udało się pobudzić mojej wyobraźni, ponieważ w pewnych momentach wyraźnie czułam, że mam do czynienia z horrorem marynistycznym. Bezkresne wody zostały ukazane jako siedliska tego, czego ludzki rozum nie ogarnie. Szalejące sztormy, z których wyłania się potępiony okręt, spotkania z przeklętymi istotami oraz dziwne zachowanie marynarzy stanowią najmocniejszy punkt opowieści. Do tego należy dodać także całkiem „zwyczajne” zagrożenia takie jak kurczące się zapasy wody i żywności czy napady rabunkowe ze strony innych statków.
Ostatnia kwestia zasługuje zresztą na osobną wzmiankę, ponieważ pisarz scharakteryzował walkę o morskie szlaki toczoną pomiędzy kilkoma europejskimi państwami. Teoretycznie kraje te pozostawały w stanie pokoju, ale na morzu panowało bezprawie i wrogość wynikająca z chęci kontrolowania handlu z mieszkańcami egzotycznych regionów. Zdarzały się więc pirackie ataki, kradzieże i morderstwa motywowane chciwością. Zwróciłam także uwagę na negatywną charakterystykę przedstawicieli nacji innych niż europejskie. Patrząc na czasy, w których książka została wydana, nie powinnam być zaskoczona takim podejściem, ale i tak bardzo raziło mnie określanie ciemnoskórych postaci jako dzikich, szpetnych i odrażających. Pisarz nie poświęcił tubylcom wiele miejsca, ale wnikliwy czytelnik z pewnością nie przeoczy fragmentów, w których występują wymienione epitety.
Czasami odnosiłam wrażenie, że koleje losu Filipa Vanderdeckena i jego żony są opisane beznamiętnie, jakby autor chciał po prostu zapełnić kolejne strony. Nie potrafię jednak jednoznacznie ocenić ile w tym winy autora, a ile niedoskonałego przekładu. Przy okazji lektury odświeżonych wydań Frankensteina, Mnicha czy Draculi, przekonałam się jaka moc drzemie w dobrym tłumaczeniu. W przypadku tej książki niby mamy do czynienia ze stylizacją językową, ale zamiast piękna i bogactwa archaicznego stylu, częściej trafiał na dziwne konstrukcje zdań, sztywne dialogi oraz niefortunne określenia. Mimo tego uważam, że postaci głównych bohaterów zostały dobrze i szczegółowo nakreślone, co stanowi duży atut dzieła. Zarówno Filip, jak i Amine odznaczają się odwagą, siłą charakteru, inteligencją oraz ogromnym przywiązaniem do siebie. Zaskoczyła mnie kreacja Amine, ponieważ kobieta jawi się jak zdecydowana, działająca oraz niezachwiana w swoich przekonaniach nawet wówczas, gdy grozi jej poważne niebezpieczeństwo.
Lektura Okrętu widmo była dla mnie ciekawym doświadczeniem, ale sądzę, że w nowym przekładzie i odświeżonym wydaniu historia mogłaby wiele zyskać. Po raz pierwszy odczułam, że klasyka grozy wymaga odpowiedniej oprawy, by miała szansę trafić do większego grona współczesnych czytelników. Jeśli lubicie powieści gotyckie, fascynuje was horror marynistyczny, a legenda o upiornym statku rozpala wyobraźnię, czytajcie śmiało. W innym wypadku, zastanówcie się dwa razy zanim sięgnięcie po dzieło Marryata. Na koniec muszę też zwrócić uwagę na kiepską redakcję e-booka. Liczne literówki i dziwne znaki pojawiające się nagle w tekście, nie ułatwiały mi kontaktu z tekstem, więc lepiej postarać się o papierowe wydanie.
Ocena: 4 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Klasyka Horroru 2.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz