Gdy dowiaduję się, że protagonistą horroru jest pisarz tworzący opowieści grozy, skojarzenia z twórczością Stephena Kinga nasuwają się same. Autor Gościa z koszmaru chyba nie ma nic przeciwko takim powiązaniom, bo jego bohaterowie sami wspominają nazwisko słynnego pisarza. Niestety taki zabieg buduje pewne oczekiwania wobec powieści nawet jeśli w trakcie lektury upominałam samą siebie, by nie szukać wszędzie kingowskich motywów i nie porównywać autorów ze sobą. Historia rozpoczyna się od policjantów z małego miasteczka, którzy prowadzą śledztwo w sprawie wyjątkowo makabrycznej zbrodni. Niemal cała rodzina Petersonów została zamordowana, a ciała umieszczono w stodole, w bardzo charakterystycznych kokonach złożonych z wysuszonych łupin kukurydzy. Przeżyła tylko kilkuletnia dziewczynka, która jest w stanie śpiączki. W tym samym czasie do spotkania autorskiego przygotowuje się Ben Bookman. Autor poczytnych horrorów jest jednak wyprowadzony z równowagi i przestraszony, ponieważ najnowszą książkę ukończył w dziwnych, niezrozumiałych dla niego okolicznościach. Sytuacja komplikuje się, kiedy wychodzi na jaw, że jego najnowsza powieść najwyraźniej inspiruje mordercę, który dokonuje dokładnie takich samych zbrodni jak te opisane przez Bookmana.