Nie mam ostatnio dobrej passy w wyborze książek, bo trafiam albo na przeciętne, albo wręcz nieciekawe i źle napisane powieści. Liczyłam, że Dom Starlingów będzie tytułem przełamującym ten trend, ale niestety tak się nie stało. Sięgnęłam po tę historię skuszona opisem, obiecującym „gotycką opowieść o małym miasteczku nawiedzanym przez tajemnice, które nie mogą zostać pogrzebane”. Eden czasy świetności ma dawno za sobą. Teraz mieszkańcy zmagają się z zanieczyszczonym powietrzem, wodą o metalicznym posmaku oraz szeregiem dziwnych wypadków zdarzających się tutaj z podejrzaną częstotliwością. Opal dodatkowo boryka się też z trudną codziennością oraz wychowaniem szesnastoletniego brata. Od śmierci matki rodzeństwo jest zdane wyłącznie na siebie, a młoda kobieta robi wszystko, by jakoś związać koniec z końcem i zapewnić Jasperowi lepszą przyszłość. Pewnego dnia przyjmuje ofertę pracy w tytułowym domu Starlingów, czyli posiadłości owianej złą sławą. Nikt w miasteczku nie widuje jej właściciela, a krążące legendy o potworach czyhających na każdego, kto odważy się przekroczyć bramę skutecznie odstraszają ciekawskich. Bohaterka jednak ma za nic ostrzeżenia, zwłaszcza że od dawna śni o tym domu, czując że mroczne siedlisko ją przyzywa.
Wiele moich recenzji rozpoczyna się od stwierdzenia, że autor miał dobry pomysł, ale po drodze coś poszło nie tak. Do opinii na temat tej powieści również to zdanie pasuje, bo początek zapowiada się całkiem ciekawie. Czytelnik poznaje protagonistkę, która naprawdę nie ma w życiu łatwo. Mieszka w motelu, od lat zmaga się z problemami zbyt poważnymi jak na jej wiek, nie pogrążyła się w beznadziei i marazmie tylko ze względu na młodszego brata, ponieważ wciąż ma nadzieję, że chociaż on wyrwie się z Eden. Opal jest zadziorna, buntownicza, niepokorna, a jednak w głębi serca marzy o normalności, własnym miejscu na ziemi i poczuciu, że jest dla kogoś ważna. Ten wątek równoważy opowieść o domu Starlingów, będącym przedziwną budowlą, która zdaje się przystosowywać do okoliczności. Pomieszczenia zmieniają swój układ, podjazd to wydłuża się, to skraca, a posiadłość sprawia wrażenie żywego organizmu reagującego na nastroje właściciela. Do tego należy jeszcze dodać legendy o potworach i bestiach rzekomo zamieszkujących podziemne korytarze, by w teorii otrzymać intrygującą historię z elementami grozy.
Jednak w praktyce wyszła bardzo przegadana opowiastka, w której próżno szukać horroru czy też ciekawego fantastycznego świata. Alix E. Harrow przez bardzo długi czas po prostu powtarza te same informacje albo daje wgląd w codzienność bohaterów, z której nic nie wynika. Ile razy można czytać o tym, że Opal śni o tytułowej rezydencji, że Arthur Starling strzeże przerażającej tajemnicy, a Jasper po raz kolejny ignoruje wiadomości od siostry i wiecznie przesiaduje u swojego kumpla. Kiedy wreszcie zaczyna dziać się coś ciekawego to w zasadzie książka zmierza ku końcowi. Mój główny zarzut dotyczy zatem bardzo wolnego tempa akcji. Natomiast na tym nie koniec narzekania, ponieważ autorka popełniła jeszcze kilka innych błędów. Jednym z nich jest pojawiający się znikąd wątek romantyczny. Związek Opal i Arthura jest dziecinny i dziwaczny; oparty o to, że „coś” ich do siebie przyciąga. Ona go oszukuje, okłamuje i okrada, a on ją zbywa albo warczy z wściekłością, że powinna odejść. Dobre chociaż to, że autorka darowała sobie zachwyty nad wyglądem postaci, wręcz przeciwnie, kilkukrotnie można przeczytać, że żadne z nich nie grzeszy urodą. Nie przypadł mi do gustu również sposób pisania o ich relacji. Teoretycznie to dorośli ludzie, którym bliżej już do trzydziestki niż lat nastoletnich, ale ich rozmowy są płytkie, pełne przekomarzania się oraz docinków charakterystycznych raczej dla pierwszych niezdarnych relacji romantycznych niż poważnego związku. Gdyby wiek bohaterów nie został określony wprost, byłabym przekonana, że to nastoletnia miłość.
W ogóle mam wrażenie, że Dom Starlingów jest raczej powieścią dla młodzieży. Odkładając już na bok wątek romantyczny, muszę dodać, iż autorka pozwala sobie na sporą dozę naiwności w pewnych kwestiach oraz uproszczoną wizję świata, w której zagrożenie to pojawia się, to znika, w zależności co jest aktualnie potrzebne, by rozwinąć fabułę. Wydawało mi się, że wspominanie o tajemniczych bestiach, prawdziwie krwiożerczych potworach mogących w każdej chwili pojawić się na ulicach Eden stanowi zapowiedź dobrze poprowadzonego wątku fantastycznego. Otóż nie. Przez całą powieść głównie chodzi o Opal i Arthura, a bestie mają swoje pięć minut dopiero w finale. Męczyłam się z tą powieścią długo, jakoś dobrnęłam do końca, ale w ogólnym rozrachunku stwierdzam, że nie było warto.
PS O ból głowy przyprawiało mnie również nagromadzenie opisów związanych z knykciami. Mamy zbielałe, zakrwawione, krwawiące, ściśnięte, rozwarte knykcie. Tak jakby tylko w ten sposób można było oddać stan fizyczny lub emocjonalny bohaterów. W połowie powieści miałam serdecznie dość czytania o knykciach.
Ocena: 2 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz