Reżyseria: Kevin Kolsch, Dennis Widmyer
Scenariusz: Jeff Buhler
Obsada: Jason Clarke, Amy Seimetz, John Lithgow, Jeté Laurence
Premiera w Polsce: 3 maja 2019
Wybrałam się na seans z lekką obawą i bez specjalnych oczekiwań. Miałam po prostu nadzieję, że nowa ekranizacja powieści, od której zaczęło się moje zainteresowanie twórczością Kinga, będzie na tyle porządna, że z kina wyjdę w poczuciu dobrze spędzonego czasu. Myślę, że ten cel udało się osiągnąć, ponieważ Smętarz dla zwierzaków obejrzałam z zaciekawieniem, ale z pewnością nie jest to film bez wad. Twórcy zaczerpnęli z książkowego oryginału mnóstwo wątków oraz pomysłów, umieszczając w swojej produkcji wszystkie najważniejsze momenty, jednak nie mogę powiedzieć, żeby to była trafna decyzja. W mojej ocenie film nie powinien bezmyślnie powielać tego, co już zostało zawarte w powieści, ponieważ nie wystarczy sporządzić listę obowiązkowych punktów do pokazania na ekranie, a potem odhaczać kolejne elementy, by całość była dla widza atrakcyjna. Rozumiem, że to indywidualna kwestia, ale zdecydowanie lepiej ogląda mi się produkcje reinterpretujące zamysł pisarza lub pokazujące nowe spojrzenie na pewne tematy ujęte w oryginale, niż kopiujące to, co już znam. Dlatego też odniosłam wrażenie, że reżyserzy nie wykorzystali potencjału medium filmowego.
Nawet za dnia na cmentarzysku dla zwierząt nie jest bezpiecznie. |
Historia rozpoczyna się w chwili, gdy rodzina Creedów wprowadza się do nowego domu. Decyzja o opuszczeniu Bostonu i przeniesieniu się na prowincję podyktowana była chęcią zwolnienia trybu życia. Jako lekarz w wielkomiejskim szpitalu Louis nie miał wiele czasu ani dla żony, ani dla dzieci, dlatego wyprowadzka na wieś miała być początkiem nowego, lepszego, a przede wszystkim spokojniejszego życia. Jednak okrutny los zadrwił z pragnień bohatera, podsyłając mu coraz boleśniejsze i trudniejsze do zniesienia wydarzenia, mimo iż początek nie zapowiadał tragicznego końca. Wszystko zaczęło się od wizyty na położonym za domem cmentarzysku dla zwierząt, które dla miejscowych od zawsze było czymś więcej niż tylko terenem służącym do pochowania domowych pupili. Jedna zła decyzja Louisa pociągnęła za sobą szereg nieodwracalnych konsekwencji uświadamiających, że nie powinno się igrać ze śmiercią. To właśnie temat utraty bliskiej osoby, niemożność pogodzenia się z jej odejściem oraz doświadczanie żałoby jest moim zdaniem najważniejszym elementem tej historii. Twórcy starali się położyć nacisk na ten aspekt i w paru momentach skupili się na dramacie rodziny Creedów, ale jednocześnie za wszelką cenę chcieli też wystraszyć widza w bardziej konwencjonalny sposób, co już niekoniecznie przysłużyło się temu obrazowi.
Finałowa walka jest zbyt długa i banalna, pozbawiona ciężaru emocjonalnego, który doskonale wyczuwa się w trakcie lektury książki. Również większość dźwięków mających niepokoić widza nie spełnia swojej funkcji, ponieważ wydają się po prostu niepotrzebne. To nie opowieść o nawiedzonym domu, więc jakieś dziwne stukania dochodzące ze strychu czy odgłosy przesuwanych mebli nie mają sensu. Nieco lepiej wypadają pomruki i prychnięcia kota, chociaż też ciekawiej byłoby, gdyby zmiany zachodzące w charakterze Churcha były pokazane w inny sposób. Kto ma kota ten doskonale wie, że samo intensywne wpatrywanie się w człowieka może wywołać ciarki na plecach. Nieźle przedstawiono tytułowy cmentarz, zwłaszcza w momencie, kiedy bohaterowie przebywają na jego terenie. Ciemny, mroczny las, niezrozumiałe znaki wyryte w drzewach, mgła oraz nadciągająca burza budują atmosferę grozy i trzymają w napięciu.
Louis jeszcze nie wie, że podejmuje najgorszą decyzję w swoim życiu. |
Bardzo podobała mi się w swojej roli Jeté Laurence. Dziewczynka miała trudne zadanie, ale spisała się świetnie zarówno jako słodka, energiczna Ellie, którą ojciec kocha ponad wszystko na świecie, jak i [SPOILER] demoniczne, przerażające dziecko. John Lithgow również wiarygodnie odwzorował postać Juda Crandalla i wielka szkoda, że nie miał więcej czasu na ekranie. Nie mam zastrzeżeń do roli Amy Seimetz grającej Rachel Creed, uważam wręcz, że należy aktorkę pochwalić za scenę spotkania z córką już po wypadku. Natomiast najmniej intensywnie i barwnie zaprezentował się Jason Clarke. Jego sposób odgrywania Louisa określiłabym jako poprawny, a to trochę za mało, żeby poruszyć odbiorcę. Główny bohater przeżywa traumę, przechodzi przemianę, w jedną noc doświadcza wydarzeń mogących doprowadzić do obłędu, a po mimice czy zachowaniu Clarke’a tych emocji nie widać. W ogólnym rozrachunku film wypada średnio. Ani mnie specjalnie nie rozczarował, ani nie ukazał nowej perspektywy, o której mogłabym rozmyślać i dyskutować.
Ocena: 6 / 10
Liczba sezonów: 1
Liczba odcinków w sezonie: 6
Lata emisji: 2018
Obsada: Chloé Lambert, Manuel Blanc, Philippe Dusseau,
Emilie de Preissac, Agnès Delchair, Nicolas Gob
Dom w górach zaczęłam oglądać z dość prozaicznej przyczyny – tytuł wpadł mi w oko na Netfliksie i z krótkiego opisu wywnioskowałam, że to historia z pogranicza thrillera i slashera, która może mnie zainteresować. W serialu przeplatają się dwa wątki, jeden dotyczy teraźniejszości, a drugi związany jest z wydarzeniami z przeszłości, których status na samym początku opowieści nie jest jasny. Wiadomo, że dwadzieścia lat temu do niewielkiej górskiej wioski sprowadziła się rodzina Rodierów. Niestety nie zdążyli się na dobre zaaklimatyzować, bo pewnego dnia po prostu zniknęli bez słowa. Zostawili otwarty dom oraz wszystkie swoje rzeczy, ale nikt z miejscowych nie wiedział, co stało się z czteroosobową rodziną. Wątek współczesny koncentruje się natomiast na grupie młodych ludzi, którzy przybyli do wioski na ślub przyjaciół. Bohaterowie zatrzymują się w dawnym domu Rodierów, beztrosko spędzając czas do momentu, w którym okazuje się, że jedyny most łączący wioskę ze światem, został zniszczony. Niepokój wzmaga odkrycie, że prawdopodobnie ktoś celowo uwięził bohaterów. Na dodatek kolejnym osobom przydarzają się niebezpieczne wypadki, sugerujące, że przyjezdni nie są tu mile widziani.
Co stało się z rodziną Rodierów? |
Muszę przyznać, że zaangażowałam się w ten serial, chociaż obiektywnie rzecz ujmując, ma kilka słabych punktów. Najistotniejszym minusem są dość poważne nielogiczności dotyczące zarówno zachowania protagonistów, jak i okoliczności ich uwięzienia w górach. Twórcy zastosowali bowiem standardowy wymyk, pozbywając wszystkich bohaterów jakiegokolwiek kontaktu ze światem zewnętrznym. Ktoś bowiem nie tylko zniszczył most, ale też przekaźniki sygnału, wobec czego nie działają telefony i nie ma dostępu do Internetu. Powiedzmy, że ten motyw jakoś można obronić, ale dość dziwne wydaje się założenie, że nikt z zewnątrz nie zauważył, że cała wieś została odcięta od świata. Nikt z bliskich naszych protagonistów nie martwił się o nich? Nie zaproszono innych gości weselnych? Żaden z usługodawców nie zorientował się, że w to miejsce po prostu nie można dotrzeć? To Bardzo, ale to bardzo naciągane założenie, którego moim zdaniem nie da się logicznie uzasadnić. Przymykając oko na wspomniany słaby punkt scenariusza, trzeba wziąć też poprawkę na typowe dla tego gatunku zachowanie postaci, ponieważ pomimo ewidentnego zagrożenia bohaterowie w wielu przypadkach postępują co najmniej nierozsądnie. Oddalają się od siebie, samotnie wędrują po okolicy, wymykają w środku nocy i tym podobne, mimo że wciąż rozmawiają o wzmożonej czujności oraz czyhającym niebezpieczeństwie.
Nieporozumienia między bohaterami dodatkowo psują atmosferę. |
Wiem, że jak dotąd głównie narzekam na Dom w górach, ale fanom opowieści z pogranicza thrillera i slashera, mogę ten tytuł polecić, ponieważ główna intryga została całkiem ciekawie poprowadzona. Dla widza od początku oczywiste jest, że morderstwa mają jakiś związek z rodziną Rodierów, jednak stosunkowo długo nie wiadomo w jaki sposób te dwa wątki się łączą. Dopiero pod koniec wszystko zaczyna układać się w całość, ale nawet wtedy twórcy mają w zanadrzu kilka niespodzianek uatrakcyjniających fabułę. Interesująco przedstawione zostały także relacje między bohaterami. Niektórzy przyjaźnią się od lat, inni dopiero próbują odnaleźć się w grupie, a jeszcze inni skrywają własne, mroczne cele, które będą starali się osiągnąć za wszelką cenę. Gdy sprawy przybierają niepokojący obrót w towarzystwie wybuchają pierwsze kłótnie oraz wzajemne oskarżenia. Doceniam szczegółowe przedstawienie postaci, ponieważ dzięki temu bez problemu mogłam postawić się na miejscu niemalże każdej z osób, rozumiejąc jej emocje i odczucia. Duża w tym zasługa również licznych retrospekcji rzucających światło na źródło konfliktu. Dom w górach to serial opowiadający o zdradzie, niespełnionej miłości oraz marzeniach zamieniających się w koszmarną rzeczywistość. To również historia o pielęgnowanych przez lata urazach i zemście za doznane krzywdy.
Ocena: 7 / 10
King-deom (Kingdom) - sezon 1
Liczba sezonów: 1 (drugi w produkcji)
Liczba odcinków w sezonie: 6
Lata emisji: 2019-
Obsada: Ji-hoon Joo, Donna Bae, Seung-ryung Ryu, Jun-ho Heo
Jeśli macie dość amerykańskich seriali o zombiakach albo ogólnie czujecie przesyt obrazami ukazującymi hordy nieumarłych wałęsających się po centrach miast oraz garstkę ocalałych walczących o przetrwanie w nowej rzeczywistości, proponuję produkcję, w której wyeksploatowany motyw został przedstawiony w całkiem oryginalny sposób. Akcja rozgrywa się bowiem w średniowiecznym koreańskim królestwie Joseon, a wątek zarazy przemieniającej ludzi w krwiożercze potwory nie od razu wysuwa się na pierwszy plan. Początek dotyczy bowiem dworskich intryg oraz walki o władzę pomiędzy wysoko postawionymi ludźmi. Stary monarcha choruje, jego syn planuje objąć tron przed śmiercią ojca, ponieważ w przeciwnym razie korona zostanie mu odebrana przez mające się lada moment urodzić dziecko króla i jego drugiej żony. Swoje intrygi snują także przedstawiciele dwóch wpływowych rodów, od dawna marzących o władzy. Kiedy pałacowe mury obiega wieść o ciężkiej chorobie monarchy, na Księcia korony zostaje wydany wyrok śmierci. Na domiar złego w odległej wiosce wybucha epidemia nieznanej wcześniej zarazy, wskutek której mieszkańcy zmieniają się w bestie atakujące innych ludzi.
Scen ukazujących atak zombiaków nie brakuje. |
Motyw zombie obecny w tym serialu nieco różni się od przedstawienia nieumarłych, do którego jestem przyzwyczajona. Potwory w Kingdom przypominają bowiem demony z azjatyckiej mitologii – żerują głównie w nocy, ponieważ za dnia chowają się przed słońcem, są niesamowicie szybkie, a ich atak ma różne skutki, gdyż niektórzy niemal od razu zamieniają się w bestie, inni zostają pożarci na miejscu, a jeszcze inne ofiary chorują przez kilka dni zanim przejdą przemianę. Do tej pory widziałam zaledwie dwa koreańskie filmy, w których pojawiały się zombie, więc ta nieco odmienna konwencja jest wciąż dla mnie świeża oraz intrygująca. Podobnie zresztą jak źródło choroby, którym z oczywistych względów nie mogą być medyczne eksperymenty przeprowadzane przez wojsko czy wielkie korporacje. Na razie nie podano pełnego wyjaśnienia genezy zarazy, ale pojawiły się sugestie wskazujące na nietypowe właściwości pewnej rośliny. Nie mogę zdradzić zbyt wiele, ale ten wątek zapowiada się całkiem obiecująco.
Książe musi wziąć sprawy w swoje ręce. |
Ocena: 8 / 10
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz