Wydawnictwo: Świat Książki
Liczba stron: 288
Pierwsze wydanie: 2010
Polska premiera: 2011
Zdecydowałam się przeczytać powieść Marka Watsona po tym jak w oko wpadła mi okładka z napisem: „Jedna chwila, jedenaście osób, niekończący się łańcuch zdarzeń”. Lubię historie ilustrujące jak ludzkie losy plączą się w zaskakujący sposób, uświadamiając, że jedno nasze wypowiedziane bądź przemilczane słowo może mieć ogromny wpływ na innych. Z tego powodu dość wysoko zawiesiłam książce poprzeczkę, oczekując od autora nakreślenia sytuacji, w których mogłabym dostrzec ten złośliwy chichot losu, uzmysławiający, że nawet obcy ludzie nieświadomie oddziałują na siebie. Niestety trochę się zawiodłam. Teoretycznie pisarz zawarł, co trzeba, bo pokazał bieg wydarzeń niespodziewanie łączący kilka osób, ale wątki te okazały się dla mnie zbyt zwyczajne i codzienne. Być może właśnie o to chodziło Watsonowi, więc nie będę upierać się, że w powieściach zawsze potrzeba wielkich tajemnic, szybkich zwrotów akcji i intryg obnażających mroczne zakątki ludzkiej duszy. Ale nie mogę pozbyć się wrażenia, że nieco dramatyzmu dodałoby tej historii pikanterii, sprawiając, iż stałaby się bardziej emocjonująca i intrygująca.
Xavier Ireland od kilku lat prowadzi nocną audycję w lokalnej rozgłośni londyńskiego radia. Kiedy większość mieszkańców miasta układa się do snu, grupa wiernych odbiorców wyczekuje na program, w którym prowadzący nie tylko wysłuchuje problemów obcych ludzi, ale stara się też doradzić i w miarę możliwości pomóc. Do studia dzwonią przeróżne osoby, choć zazwyczaj łączy je poczucie beznadziei, frustracji i zniechęcenia, wynikające z zarówno z codziennych trosk, jak i poważniejszych kłopotów. Xavier słucha i udziela rad, ale tak naprawdę sam jest zagubiony, ponieważ od dawna żyje w marazmie, nie potrafiąc ruszyć do przodu ani w życiu zawodowym, ani prywatnym. Pewnego dnia jest świadkiem jak grupa nastolatków znęca się nad słabszym chłopcem, ale nie reaguje na tyle stanowczo, by przepędzić młodocianych oprawców. Mężczyzna po prostu odwraca wzrok zawstydzony i odchodzi, starając się wyrzucić całą scenę z pamięci. Nie ma pojęcia, że swoją decyzją właśnie uruchomił ciąg wydarzeń wpływający na życie dziesięciu innych osób.
Początek historii nie jest specjalnie porywający i po przeczytaniu około pięćdziesięciu stron nie odłożyłam książki na półkę głównie ze względu na poczucie obowiązku, nakazujące dokończyć każdą lekturę. Tliła się we mnie również iskierka nadziei, że później opowieść okaże się bardziej angażująca, ponieważ co parę stron autor nawiązuje do przeszłości bohatera, wyraźnie dając do zrozumienia, że Xavier nie zawsze był tak obojętny na wszystko. Na szczęście miałam dobre przeczucie i ostatecznie zainteresowałam się losami postaci na tyle, by z przyjemnością śledzić akcję. Watson postawił na nieśpieszny rozwój wydarzeń i uważam, że poradził sobie całkiem nieźle, pokazując codzienność Londyńczyków oraz ich niekończące się zmagania z obowiązkami czy piętrzącymi się sprawami do załatwienia. Pomijając niefortunny początek, nie odczuwałam znużenia czy zniecierpliwienia, co więcej, kibicowałam Xavierowi, by w końcu przebudził się z letargu i wziął życie w swoje ręce.
Nadużyciem byłoby stwierdzenie, że w Jedenaście najważniejszy jest wątek miłosny, ale nie da się ukryć, iż związek prezentera radiowego z pewną energiczną i nieprzewidywalną kobietą, stanowi motor napędowy różnych przemian zachodzących wokół protagonistów. Relacja między nimi zdecydowanie odbiega od tej kreowanej w romansach, za co autor otrzymuje ode mnie spory plus. Ani Xavier, ani jego wybranka nie padają rażeni strzałą amora, nie deklarują miłości aż po grób i nie obiecują sobie, że ich związek będzie trwał na zawsze. Zamiast tego pisarz zarysował bardziej zwyczajną stronę rodzącego się uczucia, mniej powieściową, ale za to wiarygodną, pokazując jak bohaterowie poznają się, uświadamiają, że są dla siebie ważni i po prostu próbują ze sobą być. Obyło się bez patosu, wielkich słów i cukierkowych wyznań, za co jestem Watsonowi wdzięczna. Autor zaskoczył mnie również tajemnicą jaką obarczył protagonistę. Spodziewałam się wielkiego zawodu miłosnego z przeszłości albo pogrążenia się w depresji spowodowanej utratą kogoś bliskiego, ale Xaviera spotkała inna tragedia, która odcisnęła mocne piętno na jego psychice.
Gdyby powieść dotyczyła tylko radiowca i wspomnianej kobiety, mogłabym uznać ją za historię o optymistycznym wydźwięku, dającą czytelnikom nadzieję, że zawsze można poukładać swoje sprawy, otrząsnąć się z przeszłości i odnaleźć spokój. Jednak w książce pojawiają się też inne postaci, których losy nie są jasne. Rozumiem, że poszczególne osoby zostały wprowadzone, by zilustrować szumnie zapowiadany łańcuch zdarzeń zapoczątkowany przez Xaviera, ale potem autor porzuca drugoplanowych bohaterów jakby zapominając, że czytelnik chciałby wiedzieć, co się z nimi stało. Niestety mam też spore zastrzeżenia do wskazywanego przez pisarza połączenia między postaciami. Nie odczułam, by protagoniści zachowali się w określony sposób z powodu decyzji podjętych przez inną osobę. Moim zdaniem, to, co spotkało otyłego ucznia, zapracowaną dziennikarkę czy żyjącą na skraju wyczerpania psychoterapeutkę jest konsekwencją ich własnych wyborów, a nie zrządzeniem losu czy koniecznością podporządkowania się następującym po sobie wypadkom. Oczywiście zaistniały sprzyjające pewnym decyzjom okoliczności, ale każda z opisanych osób mogła postąpić inaczej. Dodatkowo irytowały mnie pojawiające się wtręty autora, który przypominał, że dana sytuacja miała miejsce, ponieważ Xavier nie pomógł nastolatkowi, pobity chłopak zmartwił matkę, a ta z kolei zrobiła to i tamto itd. Pomijając opisane powyżej wątpliwości, uważam, że czytelnik jest w stanie samodzielnie dojść do takich wniosków i nie trzeba mu tego łopatologicznie wyjaśniać ani tym bardziej kilkukrotnie powtarzać.
Drażniło mnie także uporczywe stosowanie antycypacji, chociaż muszę przyznać, że autor ograniczył się do zdradzenia losów trzecioplanowych, w zasadzie nieistotnych dla historii bohaterów. Niemniej i tak nie przypadły mi do gustu wtręty takie jak: „Właściciel sklepu na rogu, jowialny i brzuchaty Hindus w średnim wieku, który umrze za trzy lata, pakuje zakupy Xaviera do plastikowej reklamówki, nim ten zdążyć powiedzieć, że przyniósł własną.” (s.22) Jeszcze bardziej irytujący przykład: „ Za osiem miesięcy (…) wróci do Australii, gdzie prześpi się z kolejnymi dziesięcioma mężczyznami, po czym pozna i poślubi ortodontę o imieniu Brendon. Urodzi mu dwójkę dzieci, a kiedy już podrosną, zacznie pracować w solarium na pół etatu. Na emeryturze ona i mąż ortodonta wyjadą do Tasmanii i tam umrą jedno po drugim, w odstępie kilku tygodni.” (s. 53) Głównie przez tego typu zabiegi styl Marka Watsona nie należy do moich ulubionych. Znając umiłowanie pisarza do wyprzedzania biegu zdarzeń, tym bardziej dziwię się, że dużo ważniejsze postaci nie doczekały się chociaż jednozdaniowego komentarza rzucającego światło na ich przyszłość.
Mam wrażenie, że o tej historii zapomnę jak tylko rozpocznę kolejną lekturę. Powieść nie okazała się tak intrygująca jak przypuszczałam głównie ze względu na niezbyt przekonujące nakreślenie zapowiadanego łańcucha zdarzeń mającego połączyć wielu bohaterów. Wątek Xaviera uważam za dość ciekawy i dzięki niemu nie żałuję, że sięgnęłam po ten utwór, ale i tak uważam, że Jedenaście wpisuje się w kategorię książek, które można przeczytać, kiedy nie ma nic lepszego pod ręką.
Ocena: 3 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz