8 października 2014

Miasto żywych trupów - Brian Keene


Wydawnictwo: Amber
Liczba stron: 264

W marcu recenzowałam książkę Noc zombie, będącą pierwszą częścią mini cyklu o Jimie Thurmondzie, który w czasie apokalipsy zombie wyrusza w śmiertelnie niebezpieczną podróż, by odnaleźć kilkuletniego syna. Powieść Briana Keene’a nie wywarła na mnie zbyt dużego wrażenia, ale postanowiłam poznać kontynuację, ponieważ pisarz zostawił swoich bohaterów w najgorszym możliwym momencie, czyli po prostu uciął historię bez sensownego zakończenia. Ogromnie mnie to zdziwiło i zirytowało, ponieważ nie spotkałam się jeszcze z takim porzuceniem opowieści, ale liczyłam na to, że kontynuacja okaże się o wiele bardziej satysfakcjonująca. Jednak czas pokazał, że moje oczekiwania to jedynie pobożne życzenia, ponieważ Miasto żywych trupów rozczarowuje pod każdym względem. Opisując swoje wrażenia z lektury, siłą rzeczy będę musiała zdradzić pewne szczegóły związane z fabułą, więc jeśli planujecie przeczytać Noc zombie, lepiej omińcie ten tekst.

Nie wiem nawet, od czego zacząć wytykanie błędów i irytujących rozwiązań, ponieważ mam wrażenie, że ta książka składa się tylko ze słabych momentów. O ile w przypadku pierwszej części znalazłam kilka plusów i wydaje mi się, że powieść ma szansę spodobać się fanom horrorów z zombie w roli głównej, o tyle druga cześć wypada naprawdę słabo. W Nocy zombie podobał mi się patent na zombiozę atakującą każdą żywą istotę, co sprawiło, że bohaterowie musieli walczyć również z nieumarłymi zwierzętami. Na dodatek żywe trupy nie zostały przedstawione jako istoty pozbawione inteligencji, więc starcie z nimi stanowiło dla ludzi nie lada wyzwanie. Te same rozwiązania pojawiają się także w Mieście żywych trupów, ale tym razem autor posunął się za daleko z pomysłem, ponieważ bohaterowie praktycznie od początku są skazani na klęskę. Jimowi i jego kompanom udało się opuścić ośrodek szkoleniowy i dostać się do domu, w którym mieszka Danny, ale jakim cudem bohaterowie mają znaleźć jakiekolwiek schronienie skoro zombiaki stanowią liczną i inteligentną armię? Dokąd uciekać, kiedy mordercze zamiary mają również psy, koty, szczury, ptaki, dzikie zwierzęta? 

Brian Keene nie zna odpowiedzi na te pytania, mimo że przez całą powieść protagoniści ostatkiem sił bronią się przed przeciwnikami i zawsze w jakiś sposób udaje im się uciec lub schować na chwilę. W mojej ocenie nie ma w tym logiki, zwłaszcza że ludzi jest coraz mniej, a zombie rosną w siłę z każdą chwilą. Poza tym fabuła nie prezentuje się specjalnie interesująco. Bohaterowie trafiają do ostatniego bastionu cywilizacji, czyli wieżowca zaprojektowanego przez ekscentrycznego milionera, który po ataku na WTC kazał stworzyć niemal samowystarczalny budynek odporny na ostrzał, pożar oraz wszelkie inne formy zagrożenia terrorystycznego. Jimowi, Danny’emu i Frankie wydaje się, że wreszcie znaleźli się w bezpiecznym miejscu, ale oczywiście nie mają racji, ponieważ super inteligentne zombiaki już przygotowują się do szturmu na wieżowiec. Nie trudno zgadnąć, że następnie odbywa się dramatyczna walka o przetrwanie, która teoretycznie powinna być interesująca i emocjonująca, ale w praktyce ten fragment nie trzyma w napięciu, ponieważ niczym nie różni się od wcześniejszych opisów zmagań z zombiakami. Brian Keene ochoczo raczy czytelnika makabrycznymi scenami rozdzierania ciał, wyjadania wnętrzności, brutalnych napaści na ludzi i śmierci w męczarniach, więc po pewnym czasie przywykłam do takich opisów i zobojętniałam na cierpienia postaci.

Bohaterowie, tak jak w pierwszej części, są słabym punktem historii. Ich charaktery właściwie niczym się nie różnią, ponieważ wszyscy walczą z jednakowym zacięciem, mają bardzo podobne pragnienia i w zasadzie w ten sam sposób postrzegają otaczającą rzeczywistość. Jim martwi się głównie o życie syna, a Frankie, Martin i Don pomagają mu chronić dziecko. W Mieście żywych trupów pisarz zdecydował się bardziej szczegółowo wyjaśnić skąd w ogóle wzięły się zombie, czym tak naprawdę są i jakie mają zamiary. Wizja autora niespecjalnie przypadła mi do gustu, wprawdzie w książce nie pojawia się dość oklepany wątek wirusa powodującego śmiercionośną chorobę, ale wytłumaczenie zaserwowane przez Keena’a też mnie nie przekonało. Na koniec ponarzekam na finał tej powieści, ponieważ moim zdaniem zakończenie zostało pozbawione sensu. Równie dobrze Brian Keene mógł taki finał wcisnąć do Nocy zombie i darować sobie pisanie kontynuacji, bo nie potrzeba osobnej książki po to, żeby bohaterowie skończyli w taki sposób.

Nie ukrywam, że nie podobała mi się ta książka. Oceniam Miasto żywych trupów na 2 (czyli i tak wysoko w tym przypadku) ze względu na kilka fragmentów wywołujących nutę strachu. Dodatkowo do głosu dochodzi moja słabość do wszelkich opowieści o zombiakach, ale mam wrażenie, że na rynku jest znacznie więcej lepszych historii, w których pojawiają się żywe trupy. 

Ocena: 2 / 6

Cykl Jim Thurmond:

Książka przeczytana w ramach wyzwań: Apokalipsa zombie, Klucznik oraz Z półki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz