Wydawnictwo: M
Liczba stron: 440
Człowiek dotknięty
ciężką, przewlekłą chorobą bardzo często zamyka się w sobie i izoluje od
innych. Nie chce współczucia, specjalnego traktowania i wścibskich spojrzeń
rzucanych niby ukradkiem przez znajomych. Pragnie po prostu od czasu do czasu
zapomnieć o bólu, niedogodnościach, ograniczeniach i chociaż spróbować nie
myśleć o tym, co przykre. Taką osobą jest trzydziestosześcioletnia Gal Garner,
która od wczesnego dzieciństwa cierpi na poważną chorobę nerek. W ciągu
ostatnich kilku lat jej stan pogorszył się tak bardzo, że musi poddawać się
dializom w ściśle określonym przedziale czasowym. Gal przyzwyczaiła się do
życia z chorobą i myśli, że jedynym ratunkiem dla niej jest przeszczep. Na co
dzień stara się funkcjonować jak każdy inny człowieka. Uczy biologii w szkole,
angażuje się w przygotowywanie uczniów do olimpiad i zajęć wyrównawczych, ale
największą satysfakcje odczuwa, gdy uda jej się wyhodować nową odmianę róż.
Mimo tych wszystkich zajęć, Gal odsuwa się od ludzi. Większość traktuje jak
wrogów i zawsze pozostaje chłodna i oficjalna w kontaktach z innymi.
Niespodziewanie w ustabilizowane życie bohaterki wkracza nastoletnia
siostrzenica Riley. Dziewczyna przez jakiś czas musi zostać pod opieką ciotki.
Wspólnie spędzony czas okazuje się przełomowy w ich życiu i sprawia, że zarówno
Gal jak i Riley pojmują, co jest dla nich najważniejsze oraz uczą się walczyć z
przeciwnościami losu.
Jeśli jesteście
zaskoczeni recenzją książki o takiej tematyce, to muszę przyznać, że na
początku sama byłam zdziwiona chęcią sięgnięcia po dzieło Margaret Dilloway.
Nie przypuszczałam, że Sztuka uprawiania
róż z kolcami wzbudzi moje zainteresowanie, ponieważ zazwyczaj unikam
historii traktujących o śmierci, chorobie, cierpieniu i stopniowym oswajaniu
się z tym, co nieuniknione. A jednak ta powieść stanowi wyjątek. Dlaczego? Po
raz kolejny zmieniłam zdanie pod wpływem recenzji innych blogerów, którzy napisali wiele pozytywnych tekstów o historii Gal, wskazując, że to nie choroba jest
najważniejszym wątkiem. Po lekturze mogę przyznać im rację. Dilloway nie chce
wzbudzać w czytelniku współczucia, kreować patetycznych scen czy nachalnie
przypominać, że każdy mógłby znaleźć się na miejscu bohaterki. Moim zdaniem
przekaz tej opowieści jest zupełnie inny, znacznie bardziej optymistyczny i pełen
nadziei. Na ponad czterystu stronach amerykańska pisarka udowadnia, że czasami
człowiek sam tworzy wokół siebie mur, oddzielający go od upragnionej
normalności. Przez lata narasta wokół niego atmosfera nieprzystępności,
prowadząca do osamotnienia i wyobcowania. Na szczęście wszystko można naprawić,
trzeba tylko tego chcieć.
Gal wychowywała się w
atmosferze ciągłego strachu o własne życie. Troskliwi i nieco nadopiekuńczy
rodzice nieświadomie izolowali bohaterkę od kontaktu z rówieśnikami, od
beztroskiej zabawy i zwyczajnych, codziennych czynności. Jako dorosła kobieta
Gal nie chce, żeby ktokolwiek się nad nią użalał, dlatego prawie nikomu nie
pozwala zbliżyć się do siebie. A nawet tę garstkę wybrańców często podejrzewa o
nieszczerość lub sztuczną uprzejmość. Dopiero pojawienie się piętnastoletniej
Riley sprawia, że kobieta zaczyna zastanawiać się nad własnym postępowaniem,
cieszyć się bliskością i obecnością drugiego człowieka i z większym optymizmem
patrzeć w przyszłość. Margaret Dilloway świetnie scharakteryzowała postać
Gal. Czytając Sztukę uprawiania róż z
kolcami z łatwością mogłam zrozumieć zachowanie bohaterki, co sprawiło, że
zapałałam sympatią do tej surowej, bardzo profesjonalnej, ale w głębi duszy kruchej
i delikatnej nauczycielki biologii. Zaimponowało mi również jej hobby. Nie
miałam pojęcia, że krzyżowanie róż to tak żmudne i nieprzewidywalne zajęcie.
Nigdy nie wiadomo, co wyrośnie z roślinek, na dodatek trzeba otaczać je opieką
i przestrzegać bardzo wielu zasad, żeby w ogóle móc określać siebie mianem
hodowcy kwiatów. Nieco mniej dokładnie opisani zostali pozostali bohaterowie
powieści, ale jako postaci drugoplanowe spełnili swoje funkcje. Może jedynie
Riley autorka mogłaby poświęcić więcej miejsca, ponieważ nie do końca jasny był
dla mnie wątek jej związku z Bradem i Samanthą.
Powieść Dilloway
koncentruje się wokół ponadczasowego tematu odnajdywania chwil szczęścia w
trudnych sytuacjach i uczenia się radości życia w momentach, w których naprawdę
trudno wykrzesać z siebie dawkę optymizmu. Nie jest to bardzo dynamiczna,
okraszona licznymi zwrotami akcji historia, ale marazmu również nie można jej
zarzucić. Losy Gal i innych bohaterów toczą się dość nieśpiesznie, bez zapierających
dech w piersiach zdarzeń czy szokujących wyznań. Autorka przedstawiła życie
zwykłych ludzi, skupiła się na realistycznym opisaniu problemów dnia
codziennego, ale nie zapomniała też o sukcesach, napędzających do działania i
motywujących do podejmowania kolejnych wyzwań. Sztuka uprawiania róż z kolcami to ciepła i wzruszająca
historia, która na pewno spodoba się miłośnikom powieści obyczajowych. W pewien
sposób autorka przełamuje też tabu dotyczące ludzi przewlekle chorych,
poruszając wątki takie jak oczekiwanie w kolejce na przeszczep, liczne zabiegi
i badania czy wreszcie stosunek otoczenia do takich osób. Natomiast nieco
zawiodłam się na zakończeniu, ponieważ jest ono trochę niejasne i
niedopowiedziane. Z jednej strony rozumiem, z jakiego powodu autorka
zdecydowała się na otwarte zakończenie, ale z drugiej chciałabym wiedzieć, jak
dalej potoczyło się życie bohaterki. Mimo tego uważam, że naprawdę warto
przeczytać książkę Margaret Dilloway, poznać Gal i towarzyszyć jej w smutkach i
radościach codzienności.
Ocena: 4,5 / 6
Egzemplarz recenzencki otrzymałam dzięki uprzejmości wydawnictwa M.