Ruby May jest dumną absolwentką Instytutu Norland zajmującego się kształceniem niań. W Londynie roku 1904 można spotkać mnóstwo eleganckich kobiet, które spacerują po parkach z wózkami, przysiadają na ławeczkach, wymieniając między sobą uprzejmości. To profesjonalnie opiekunki, które zamożni mieszkańcy miasta chętnie zatrudniają. Nianie mają nienaganne maniery oraz głowę pełną wiedzy o nowoczesnym wychowywaniu dzieci. Dla wielu osób to jednak wciąż fanaberia, bo kto to słyszał, żeby płacić za wycieranie dziecięcych rąk i opróżnianie przepełnionych nocników. Ruby wierzy jednak, że jej misją jest kształtowanie młodych umysłów, tak by jako dorośli ludzie byli gotowi zmieniać świat na lepsze. Gdy pewnego dnia okazuje się, że sympatyczni Państwo Radlett planują rychłą przeprowadzkę do Stanów Zjednoczonych, dla Ruby jest jasne, że musi poszukać nowych pracodawców. Kobieta nie wyobraża sobie emigracji, ale potrzebuje pieniędzy, by opłacić leczenie młodszej siostry, więc zgadza się przyjąć pierwszą ofertę pracy jaka zostanie jej zaproponowana. Tak trafia do domu państwa England położonego w hrabstwie Yorkshire. Charles i Lilian mają aż czworo dzieci, więc od pierwszego dnia Ruby ma pełne ręce roboty. Bohaterka dość szybko wdraża się w obowiązki, zyskuje też sympatię podopiecznych. Największą zagadką pozostaje dla niej pani England. Kobieta o rzekomo bardzo słabym zdrowiu, wiecznie nieobecna duchem, nieinteresująca się ani dziećmi, ani domem, Ruby podejrzewa, że Lilian skrywa jakąś mroczną tajemnicę.
Cieszę się, że przed lekturą nie przeczytałam opisu z okładki, ponieważ byłabym szalenie rozczarowana treścią książki. W streszczeniu padają sformułowania takie jak „przesycona narastającą atmosferą grozy” oraz „pasjonująca opowieść o (…) odwadze, prawdzie i szatańskim podstępie”, które moim zdaniem są bardzo na wyrost. Stacey Halls napisała bowiem historię toczącą się raczej powolnym rytmem. Dopiero na samym końcu akcja przyśpiesza i jak to często bywa, finał jest przepełniony emocjonującymi wydarzeniami, a wątki pokończone na szybko, mimo że wcześniej w zasadzie nic się nie wielkiego nie dzieje. Jeśli więc ktoś liczy na opowieść z dreszczykiem zawierającą elementy horroru to lepiej, żeby nie sięgał po ten tytuł albo wyzbył się takich oczekiwań. W kilku fragmentach można odnaleźć inspiracje gotyckimi opowieściami grozy, kiedy bohaterka samotnie przemierza pustkowia wokół domu, za towarzysza mając jedynie zdradziecki potok, a za przewodnika nikłe światło księżyca, ale takich scen nie ma dużo i nie prowadzą do żadnych nadprzyrodzonych wątków. Wspominanie o „odwadze, prawdzie i szatańskim podstępie” też nie pasuje do treści. Wydarzenie, do którego odnosi się to zdanie ma miejsce dopiero pod sam koniec książki, a sama intryga w mojej ocenie jest jednak zbyt przewidywalna, żeby określić ją mianem szatańskiego podstępu.
Skoro bańka oczekiwań pękła, czas przejść do tego, co rzeczywiście znajduje się w książce. Pani England to obyczajowa opowieść z bardzo dobrze zarysowanym tłem społecznym. Uważam, że autorka wykonała dobrą robotę, odmalowując realia życia zarówno bogatych rodzin w Londynie, jak i na prowincji, a także ubogich, ciężko pracujących ludzi, którzy codziennie zmagają się z trudnymi warunkami. Czytelnik zyskuje wgląd w obowiązki niani, małżeństwa prowadzącego niewielki sklep spożywczy, a także pracowników fabryki, w której regularnie dochodzi do wypadków, a codzienna praca zmusza ludzi do przebywania w hałasie lub węglowym pyle. Wątki te nie dominują, ale nadają głębi historii, sprawiając, że bohaterowie wydają się bardziej prawdziwi. Oczywiście autorka najwięcej miejsca poświęciła na opis życia bogatych państwa, których stać na zatrudnienie wykwalifikowanej opiekunki do dzieci. Oczami Ruby możemy spojrzeć na zwyczaje panujące w takim domu, relacje między małżonkami, hierarchię panującą wśród służby oraz podejście do rodzicielstwa. Państwo England spędzają z dziećmi około godzinę dziennie, kiedy niania przyprowadza całą gromadkę do salonu. Przez resztę dnia to Ruby musi nie tylko zatroszczyć się o to, by dzieci były najedzone i umyte, ale także przytulić i pocieszyć kiedy zachodzi taka potrzeba. Nic więc dziwnego, że maluchy z czasem przywiązują się do niani, która staje się dla nich najbliższą osobą.
Wracając jeszcze do głównej intrygi, jestem lekko rozczarowana jej zakończeniem. Mam wrażenie, że autorka na szybko skleciła finał, nie zastanawiając się czy pasuje do reszty opowieści. Wybrała też chyba najbardziej przewidywalne rozwiązanie zarysowanego konfliktu. Tajemnica związana z przeszłością Ruby nie jest jakaś szczególnie szokująca, ale przynajmniej wyjaśnia, dlaczego kobieta czuje się odpowiedzialna za siostrę. Jest to bohaterka wzbudzająca sympatię, chociaż nie rozumiem dlaczego autorka wykreowała ją na zupełnie naiwną w kwestiach relacji damsko-męskich. Wystarczy, że młoda kobieta znajduje się w towarzystwie mężczyzny (dosłownie jakiegokolwiek!), a natychmiast czerwieni się, jest odurzona zapachem tytoniu, ręce jej się trzęsą itd. Potem oczywiście rozmyśla nad wypowiedzianymi słowami, analizuje gesty. Nieważne czy to pan England z nią rozmawia, nauczyciel najstarszego syna, czy miejscowy kowal. Wydaje się jakby niania była o krok od zakochania w każdym, kto poświęci jej chwilę czasu. Nie ma to sensu, bo autorka nie stworzyła wątku romantycznego dla Ruby, więc te wstawki są wyłącznie irytujące.
Jako całokształt powieść jest całkiem udana. Nie wyróżnia się jakoś specjalnie spośród podobnych historii i raczej nie zapada w pamięć na długo, ale można przy niej miło spędzić czasu, nabierając przy okazji wyobrażenia o tym jak wyglądało życie w Anglii na początku XX wieku.
Ocena: 4 / 6
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz