27 grudnia 2023

Świąteczna mordercza gra - Alexandra Benedict

 

Wydawnictwo: Kobiece
Liczba stron: 384
Pierwsze wydanie: 2021
Polska premiera: 2022

Jako dziecko Lily Armitage kochała Boże Narodzenie. Wraz z matką, wujostwem oraz kuzynami mieszkała w posiadłości nazywanej Endgame, a okres świąteczny oznaczał czas zabaw, gier, wspólnych wygłupów i radości. Wszystko skończyło się bezpowrotnie, gdy 26 grudnia jedenastoletnia Lily znalazła ciało matki w ogrodzie. Koroner stwierdził śmierć samobójczą, a zdruzgotana dziewczynka zamieszkała z siostrą matki. Po ponad dwudziestu latach Lily otrzymuje list zapraszający do spędzenia świąt w Endgame House. Nie będzie to jednak zwyczajne spotkanie, ponieważ wszyscy członkowie rodziny mają wziąć udział w  ostatniej, świątecznej grze, w której nagrodą jest prawo do dziedziczenia domu. Ciotka Liliana uwielbiała szarady i zabawy językowe, a to nietypowe zaproszenie to ostatnie życzenie zmarłej, pragnącej, by rezydencja przeszła w ręce tego, kto rozwiąże wszystkie zagadki. W liście do Lily starsza pani zastrzegła, że wskazówki zawierają również treść przeznaczoną specjalnie dla niej. Ciotka uważała, że matka Lily została zamordowana, ale nie potrafiła tego udowodnić. Ukryła więc informację o tożsamości mordercy w sonetach będących podpowiedziami w kolejnych etapach świątecznej gry. Bohaterka nigdy nie pogodziła się ze śmiercią matki, więc pomimo niechęci do Endgame, przyjeżdża, by odkryć prawdę. Nie wie jednak, że wkrótce po przybyciu wszystkich członków rodziny, rezydencja zostanie odcięta od świata przez padający śnieg. Nie ma też pojęcia, że w towarzystwie kryje się bezwzględny morderca gotów zrobić wszystko, by przejąć majątek.

Mam ambiwalentne odczucia po lekturze tej książki. Z jednej strony pojawia się bardzo lubiany przeze mnie zabieg, zgodnie z którym w niewielkim gronie bohaterów kryje się zabójca. Nikt nie może udać się po pomoc z zewnątrz, nikt nie może uciec, a protagonistka musi dowiedzieć się, kto stoi za wszystkimi morderstwami, narażając przy tym własne życie. Ten schemat jest zachowany w powieści. Alexandra Benedict postarała się, by stworzyć okoliczności tłumaczące, dlaczego postaci pozostają na miejscu, mimo że sytuacja pogarsza się z każdym dniem. Oczywiście można kwestionować ich motywacje, tak samo jak wyjaśnienie, z jakiego powodu bohaterowie nie mogą wezwać policji, gdy pojawia się pierwszy trup, ale taka jest konwencja tej historii i należy ją zaakceptować, żeby czerpać radość z lektury. Jak można się spodziewać po opisie fabuły, autorka mocno skupia się na pokazaniu relacji rodzinnych, które, delikatnie mówiąc, nie są najlepsze. Główna bohaterka ewidentnie jest outsiderką; nie utrzymuje z kuzynostwem kontaktu, w ogóle zdaje się niezbyt lubić ludzi, ponieważ woli wieść życie samotniczki niż zawierać nowe znajomości. Ciekawie było obserwować jak Lily reaguje na to spotkanie po latach oraz jak kształtuje się nowa dynamika jej relacji z rodziną. Portrety psychologiczne postaci nie są zbyt szczegółowe, ale wystarczające, żeby zrozumieć, kto jest tą wredną, zazdrosną kuzynką, kto nie ma swojego zdania, a kto z sympatią wspomina czas spędzony z Lily.

Na plus zaliczam także częste wtrącenia o pogodzie, ponieważ to buduje zarówno zimowy, świąteczny nastrój, jak i atmosferę zagrożenia. Z jednej strony mamy świeży, pięknie iskrzący w słońcu śnieg, przywodzący na myśl bajkową krainę ukrytą pod białą pierzynką, a z drugiej bezlitosne śnieżyce oraz złowróżbną ciszę, podkreślającą, że lokatorzy Endgame House są zdani wyłącznie na siebie. Podobały mi się także opisy kolejnych smakowitości wjeżdżających na stół. Kiepsko znam się na angielskiej kuchni, ale pisarka sprawiła, że chętnie skosztowałabym tych wszystkich świątecznych pyszności. Z dużym zaskoczeniem odnotowałam natomiast, że Świąteczna mordercza gra to książka dość przytłaczająca ze względu na obszerny wątek żałoby i dojmującej tęsknoty za ukochanym rodzicem. Po „świątecznym” kryminale spodziewam się śmierci postaci będącej zgorzkniałym, nielubianym członkiem rodziny, po którym nikt specjalnie nie rozpacza. Wiadomo, że ktoś umiera, ale to wydarzenie nie załamuje głównych bohaterów, odbierając im chęć do życia. A w tej książce, zwłaszcza na początku, smutek i żal niemal dosłownie wylewają się na czytelnika. Miałam łzy w oczach, czytając jak Lily wciąż rozpacza po śmierci matki, jak bardzo brakuje jej matczynego ciepła oraz jak przytłaczające są wspomnienia, które z wielką siłą wracają do kobiety od momentu, kiedy przekroczyła próg posiadłości. Sięgnęłam po ten tytuł w wigilię i zupełnie nie byłam przygotowana na takie emocje. Doceniam to, że Benedict tak dobrze opisała uczucie straty, ale mam wrażenie, że to trochę nie pasuje do konwencji świątecznej historii o morderstwie i chciwej rodzince liczącej na pokaźny spadek.

Później atmosfera robi się lżejsza, ale też nie od razu, bo opis zachowania mężczyzny, który w rozpaczy tuli martwe ciało swojej żony, a potem czule przemawia do ukochanej, kompletnie odmawiając przyjęcia do wiadomości faktu, że został wdowcem, również mocno na mnie podziałał. Sądzę, że autorka trochę za bardzo skupiła się na pokazaniu żalu po stracie oraz różnych stanów żałoby, a za mało uwagi poświęciła zagadce kryminalnej. Zarówno sprawa śmierci matki Lily, jak i aktualne morderstwa w posiadłości, nie są częścią wyrafinowanej intrygi. Okazało się, że pierwsze podejrzenia, które odrzuciłam jako zbyt proste i oczywiste, były tymi właściwymi, więc szkoda, że pisarka nie obmyśliła jakiegoś zwrotu akcji. Zakończenie jest w ogóle szalone, ponieważ wychodzi na to, że w tej rodzinie morderstwo stało się sposobem rozwiązywania wszelkich kłopotów. SPOILER Dowiadujesz się, że brat zamordował waszą siostrę. Co robisz? Idziesz na policję? Szukasz dowodów umożliwiających skazanie? Konfrontujesz się z mordercą? Nieee… zamiast tego doprowadzasz do wypadku, w którym wspomniany brat i jego żona giną, osierocając troje dzieci. Po latach twoja dorosła córka wikła się w związek z kuzynem (synem brata i bratowej, którzy ginęli przez ciebie), a na końcu wspomniany syn morduje ją, żeby przejąć spadek. Gdzieś tam na marginesie majaczy twoja siostrzenica Lily, która zawsze była ci bliższa niż rodzona córka, więc po latach sprowadzasz ją do starego domu, by wdała się w śmiertelną grę z bezlitosnym kuzynem. Prawda, że logiczne?

Rozczarowało mnie takie poprowadzenie wątków kryminalnych, tak samo jak fakt, że zawarte w powieści sonety ze wskazówkami dla Lily, są zupełnie niezrozumiałe dla czytelnika. Poszczególne informacje odnoszą się do przyzwyczajeń czy upodobań bohaterów, o których tylko protagonistka może wiedzieć, więc odbiorca jest wyłączony z zabawy. Mam też wrażenie, że tłumaczenie tych fragmentów nie wypadło najlepiej, ponieważ brzmią one dziwnie, sztucznie i zupełnie nie dostrzegłam w nich kunsztownej poetyckości, którą sonety powinny się charakteryzować. Na koniec muszę też dodać, że w powieści jest sporo queerowych wątków. Mnie one ani nie odstraszają, ani nie przyciągają, więc nie odbieram tego jako wadę lub zaletę książki, natomiast wspominam o tym, ponieważ w moim odczuciu są wyraźnie zaznaczone. Mamy małżeństwo tej samej płci, tajemnice sprzed lat związane z orientacją seksualną oraz jeszcze inną ważną relację miłosną pomiędzy dwiema kobietami, o której nie mogę nic więcej napisać, żeby nie zdradzić zbyt wielu szczegółów z fabuły.

Czy żałuję, że sięgnęłam po Świąteczną morderczą grę? Nie, ponieważ szybko zaangażowałam się w akcję, pochłaniając książkę w dwa dni. Czy ponownie wybrałabym ją jako świąteczną lekturę? Też nie, bo miałam ochotę na nieco inną opowieść o morderstwie. Czy przeczytam Morderstwo w świątecznym ekspresie? Nie wiem. Z jednej strony jestem ciekawa czy autorka rozwinęła warsztat, a oczywiste nawiązanie do twórczości Christie nie pozwala mi zupełnie zignorować tej pozycji. Jednak z drugiej, nie stałam się fanką Aleksandry Benedict, więc być może za rok, kiedy znów będę miała chęć na świąteczny kryminał, nie będę już pamiętać o jej książkach. 

Ocena: 3.5 / 6

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz