11 lutego 2018

Piąta fala – Rick Yancey


Wydawnictwo: Otwarte
Liczba stron: 512
Pierwsze wydanie: 2013
Polska premiera: 2013

Do czasu pierwszej fali szesnastoletnia Cassie Sullivan była przeciętną amerykańską nastolatką, która codziennie wymieniała setki smsów z przyjaciółką, skrycie marzyła o umawianiu się na randki, a wieczorami wzdychała do szkolnego przystojniaka, który nie zwracał na nią uwagi. Jej myśli raczej nie powędrowałyby w kierunku rozważań na temat istnienia pozaziemskich cywilizacji, gdyby nie fakt, że pewnego dnia nad Ziemią pojawił się niezidentyfikowany obiekt wielkości Manhattanu. Na całym świecie wybuchła panika. Telewizje nieprzerwanie transmitowały obraz unoszącej się w powietrzu szarozielonej bryły, a ludzie albo gorączkowo opuszczali swoje domy w poszukiwaniu lepszego schronienia, albo barykadowali się w środku, zbierając zapasy i przygotowując się na najgorsze. Rodzina Cassie starała się w miarę możliwości żyć jak dotychczas, ale już po dziesięciu dniach od pojawienia się tajemniczego obiektu obcy pokazali, że nie mają pokojowych zamiarów. Pierwsza fala zniszczyła wszystkie urządzenia elektryczne, uniemożliwiając transport i odcinając elektryczność. Po niej nastąpiły kolejne ataki, sprawiające, że liczebność naszej planety drastycznie zmalała. Cassie przeżyła, ale zapłaciła za to wysoką cenę. Na domiar złego zbliża się piąta fala, a dziewczyna musi nie tylko przetrwać, ale też stoczyć nierówną walkę z wrogiem, by ochronić to, co dla niej najcenniejsze.

Pierwsza część cyklu Ricka Yanceya wzbudziła we mnie mieszane odczucia. Opowieść naprzemiennie intrygowała mnie i nudziła. Czasami miałam wrażenie, że autor nieźle to wszystko wymyślił, ale potem pojawiało się wydarzenie lub rozwiązanie, powodujące, że wymownie przewracałam oczami, pomstując w myślach na pisarza. Spodobał mi się sam pomysł na inwazję przybyszów z kosmosu. Podobno motyw wykorzystany w tej książce nie jest szalenie oryginalny, ale przyznam, że przekonała mnie wizja, w której kosmici nie są ani pociesznymi stworkami, ani przerażającymi bestiami rodem z najstraszniejszego koszmaru. Ich sposób działania jest daleki od strzelania do ludzi laserowymi pociskami czy urządzania widowiskowych wybuchów, a mimo tego nasza cywilizacja w zasadzie nie ma szans na przetrwanie. Doceniam również dość szczegółowe nakreślenie tego, co działo się od momentu, gdy statek przybyszów został dostrzeżony do chwili ataku. Yancey całkiem zgrabnie oddał panujące wśród społeczeństwa nastroje, toczące się dyskusje na temat tego czy kosmici przybyli nawiązać kontakt, czy mają złe zamiary, jak wyglądają itd. Wszystko to uwiarygodniło w moich oczach punkt wyjścia opowieści i sprawiło, że z przejęciem obserwowałam jak wszystkie hipotezy upadają, a najazd kosmitów przybiera formę jakiej nikt nie przewidział.

Pewien problem mam też z oceną występujących w książce bohaterów. Cassie w zasadzie nie wywołała we mnie większych uczuć, więc ani nie życzyłam jej źle, ani nie kibicowałam jakoś szczególnie w podjętych działaniach. Z jednej strony denerwowała mnie nastoletnia naiwność i czasami beztroskie podejście do nowej sytuacji, z drugiej podobało mi się jej przywiązanie do kilkuletniego brata oraz chęć zaopiekowania się nim, ochronienia na miarę swoich możliwości. Pięcioletni Sammy niejako utrzymuje Cassie przy zdrowych zmysłach, nie pozwala zatonąć w smutku i samotności, bo myśl o nim motywuje dziewczynę do wysiłku i podjęcia starań, żeby przetrwać pomimo wszelkich przeciwności. Z nieco większą sympatią śledziłam losy chłopaka nazywanego Zombie – osiemnastolatka, który z dnia na dzień musiał stać się żołnierzem i przyzwyczaić do morderczych treningów przygotowujących do walki z obcymi. Autor dobrze opisał momenty kluczowe dla rozwoju tego bohatera, pokazując jak w ekstremalnych warunkach chłopak dojrzewa, zmienia się, przewartościowuje poglądy. Zaintrygowała mnie jeszcze jedna męska postać, chociaż odkryłam jej sekret na długo przed tym zanim pisarz zdecydował się ujawnić ten wielki sekret. Evan Walker został zaprezentowany jako tajemniczy przystojniak, mający tyle zalet, że aż niemożliwe, by był prawdziwy. Niemniej bohater ma potencjał i liczę, że w kolejnych częściach jego historia zostanie rozbudowana i Evan stanie się kimś więcej niż niespodziewanym wybawcą Cassie.

Czytając różne opinie na temat Piątej fali, zwróciłam uwagę, że jako wadę czytelnicy często wymieniają podobieństwa do innych młodzieżowych hitów ostatnich lat. Zgadzam się, że opowieść przywodzi na myśl serię Gone czy trylogię Igrzyska śmierci, ale moim zdaniem inspiracje nie są tak nachalne, by czynić z tego zarzut. Prawda jest też taka, że sporo popularnych serii dla młodzieży mnie ominęło, więc mogłam po prostu nie zauważyć, że Yancey zbyt obficie czerpie z dorobku innych pisarzy. Zresztą większym grzechem autora wydaje mi się przedwczesne zdradzanie wydarzeń, które mogłyby być świetnymi zwrotami akcji. W powieści pojawiają się bardzo czytelne sugestie dotyczące dalszego rozwoju kluczowych wątków, co psuje całą frajdę z lektury, ponieważ odziera historię z większych emocji. Nie umiem przejmować się losami bohaterów, kiedy na długo przed nimi widzę, do czego doprowadzą podjęte działania. Nie angażuję się w opowieść tak jak powinnam skoro od początku domyślam się, kto kłamie w sprawie swojej tożsamości, kto skrywa mroczną tajemnicę itd. Gwoli ścisłości muszę dodać, że nie jestem genialnym czytelnikiem, który wszystko rozszyfrowuje w mgnieniu oka, a potem czepia się pisarza. Gdyby Yancey umiejętnie podrzucał pewne informacje zamiast podawać je niemal na tacy, z pewnością mógłby wywieść mnie w pole, sprawiając, że Piąta fala bardziej przypadłaby mi do gustu. 

Skompletowałam już cały cykl, więc na pewno będę kontynuować znajomość z bohaterami, ale jestem trochę rozczarowana tą książką. Za dużo w niej oczywistych rozwiązań oraz niezrozumiałych zachowań protagnistów, którzy w jednej chwili potrafią przejść od rozpaczy po śmierci bliskich, do zachwytu nad urodą nowo poznanego osobnika płci przeciwnej. Rozumiem, że w powieści młodzieżowej wątki związane z żałobą zostały potraktowane z mniejszą uwagą, ponieważ autor skupił się na akcji, nie pozwalając postaciom na zanurzenie się w smutku, ale mam wrażenie, że przez to historia stała się nieco naiwna i infantylna. Oczywiście Piąta fala ma też swoje zalety. Autor pisze w niewymuszony, lekki sposób, uzupełniając dialogi o błyskotliwe spostrzeżenia oraz popkulturowe nawiązania. Podoba mi się też motyw kosmicznego ataku przeprowadzonego z niezwykłą przebiegłością, więc daję Yanceyowi kredyt zaufania, mając nadzieję, że w kontynuacji wreszcie mnie czymś zaskoczy. 

Ocena: 3.5 / 6

Cykl Piąta fala

2. Bezkresne morze
3. Ostatnia gwiazda

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz