Wydawnictwo: Bukowy Las
Liczba stron: 264
Pierwsze wydanie: 2013
Polska premiera: 2015
Po książkę Kass Morgan sięgnęłam głównie dlatego że na jej podstawie powstał serial, który mam zamiar obejrzeć w niedalekiej przyszłości. Postanowiłam zachować „słuszną” kolejność i najpierw poznać powieść, a potem zobaczyć tę historię na ekranie, ale nie wiem czy to była dobra decyzja, ponieważ dzieło amerykańskiej pisarki niespecjalnie przypadło mi do gustu. Oczywiście wiedziałam, że Misja 100 to raczej lekka młodzieżówka, więc nie nastawiałam się na obcowanie z wielką literaturą, ale mimo wszystko liczyłam na coś więcej. Zacznę od ogólnego stwierdzenia, że autorka miała ciekawy pomysł, ale zawiodło wykonanie.
Kass Morgan oparła fabułę na założeniu, że w momencie katastrofy nuklearnej na Ziemi, garstka szczęśliwców dostała się na naprędce zbudowany statek kosmiczny, pozwalający na oddalenie się od zdewastowanej planety. Akcja powieści rozpoczyna się trzysta lat po tych dramatycznych wydarzeniach. Ludzkość przetrwała, ale zasady regulujące życie na statku są bardzo surowe. Małżeństwa mogą mieć tylko jedno dziecko, niższe warstwy społeczne zmagają się z przerwami w dostawie prądu i wody oraz niedoborem żywności. Kwestią czasu jest moment, w którym dojdzie do kryzysu stawiającego ludzi w śmiertelnym niebezpieczeństwie. W związku z tym władze decydują się na wysłanie na Ziemię stu nastoletnich przestępców, by sprawdzić czy człowiek może ponownie skolonizować planetę. Jeśli uda im się przeżyć, nie tylko odkupią swoje winy, ale staną się prawdziwymi bohaterami.
Nie potrafiłam porządnie zaangażować się w powieść, ponieważ autorka zapomniała, że interesujący pomysł trzeba jeszcze odpowiednio obudować, by powstała z niego dopracowana i emocjonująca historia. Już po przeczytaniu pierwszych stron zaczęłam irytować się brakiem podstawowych informacji na temat funkcjonowania na statku, który od trzech wieków dryfuje gdzieś w kosmosie. Nurtowały mnie przede wszystkim pytania o to skąd mieszkańcy czerpią wodę, jedzenie, lekarstwa, ubrania, materiały niezbędne do przeprowadzania napraw itd. Wprawdzie pojawia się wzmianka o plantacjach solarnych czy systemie filtrowania wody, ale dla mnie to zdecydowanie za mało. Chciałabym dowiedzieć się jak to wszystko działa, jak ustanawiano hierarchię w kolonii i dlaczego akurat teraz wypracowana stabilność chwieje się w posadach. Autorka nie charakteryzuje stworzonego przez siebie świata, przez co odziera opowieść z tego, co moim zdaniem najciekawsze. Skupia się jedynie na bohaterach, a raczej na relacjach panujących między nimi, zupełnie marginalnie traktując całą resztę.
Taka sama sytuacja ma miejsce również wtedy, gdy akcja przenosi się na Ziemię. Znów szczątkowe wzmianki o tym, że protagoniści zachwycają się wschodem słońca, bogactwem kolorów, zapachów oraz ogromem przestrzeni. Istna sielanka, zupełnie jakby planety wcale nie dotknęła katastrofa nuklearna, a promieniowanie było jakimś zabobonnym lękiem, a nie realnym zagrożeniem. Nie wiem czy trzysta lat po apokalipsie życie na Ziemi mogłoby się tak po prostu odrodzić, ale jakoś trudno mi uwierzyć, by jedynymi skutkami tragedii było pojawienie się królika z nienaturalnie długim ogonem czy jelenia mającego dwie głowy. Ot, takie tam nieszkodliwe mutacje. Kolejnym absurdem jest dla mnie zachowanie bohaterów, którzy nie cierpią na żadne dolegliwości związane z tak drastyczną zmianą środowiska. Niemal od razu adaptują się do życia w nowym miejscu, a jedna osoba potrafi nawet tropić zwierzynę i polować. W końcu czytała w „starożytnych” księgach o tym jak wyglądały zwierzęta, więc to naturalne, że potrafi je wyśledzić, zabić i oporządzić. Rozumiem, że Misja 100 jest powieścią, w której najważniejsze jest przedstawienie perypetii kilkorga bohaterów, a cała sytuacja związana z apokalipsą i dryfowaniem w kosmosie to tylko tło, ale mimo wszystko uważam, że autorka mogła się bardziej postarać i chociaż trochę uwiarygodnić wymyśloną rzeczywistość.
Nie będę ukrywać, że początkowo protagoniści również mnie nie zachwycili. Kass Morgan kolejno oddaje głos postaciom, które z jakichś powodów zostały odosobnione, czyli skazane na przebywanie w więzieniu i prawdopodobnie rychłą śmierć, ale ich los niespodziewanie odmienia się za sprawą wyprawy na Ziemię. Moje zniechęcenie spowodowały sugestie, że bohaterowie zostali ukarani niesłusznie, a nawet jeśli popełnili jakieś przestępstwo to kierowali się szlachetnymi pobudkami, więc nie można uznać ich za zbrodniarzy. Na dodatek na pierwszy plan zaczęły wysuwać się wątki romantyczne, a wraz z nimi irytujące przemyślenia na temat popełnionego czynu i koniecznej separacji z ukochaną osobą. Kiedy zaczęłam porządnie irytować się na tę historię i zastanawiać nad odłożeniem książki nieprzeczytanej, wreszcie nastąpiła pozytywna zmiana, dająca nadzieję, że w fabule Misji 100 jest jakiś sens. Otóż mniej więcej w połowie powieści autorka nareszcie uchyla rąbka tajemnicy, zdradzając prawdziwe problemy protagonistów. Wówczas okazuje się, że nastolatkowie rzeczywiście dopuścili się czynów co najmniej dyskusyjnych moralnie, ale na tyle niejednoznacznych, iż trudno wyrazić osąd i bez wahania potępić młodocianych przestępców. Przypadła mi do gustu także forma, w jakiej pojawiają się te wyjaśnienia, ponieważ krótkie retrospekcje dobrze komponują się z teraźniejszym biegiem wydarzeń, budując portrety psychologiczne bohaterów.
Oczywiście nastoletni kolonizatorzy nie są pozbawieni negatywnych cech, więc zdarzało mi się denerwować z powodu ich beztroski czy nadmiernej emocjonalności, ale mimo szeregu obiekcji jakie mam w stosunku do tej książki, zamierzam śledzić losy postaci w kolejnych dwóch częściach. Do takiej decyzji przekonało mnie także intrygujące zakończenie, zwiastujące nowe kłopoty czekające na protagonistów, a tym samym świeże i ciekawe wątki. Na razie nie potrafię stwierdzić czy z jakąś postacią zżyłam się bardziej niż z innymi. Chyba najbardziej kibicuję wrażliwej Glass, która pozostała na statku i powoli zaczyna pojmować, że prawo obowiązujące w kolonii jest jeszcze bardziej bezwzględne niż jej się wcześniej wydawało. Rozumiem też postępowanie Clarke – dziewczyny tragicznie doświadczonej przez los, mającej powody do tego, by nie ufać zakochanemu w niej chłopakowi. Najmniej przypadł mi do gustu przemądrzały i przekonany o swoich racjach Wells, ale jeszcze za wcześnie, żeby jednoznacznie go skreślić. Na okładce znajduje się rekomendacja porównująca Misję 100 do Władcy much. Nie mam wątpliwości, że opowieść wymyślona przez Kass Morgan nijak ma się do dzieła Williama Goldinga, więc odwołanie do klasyki w tym przypadku zupełnie chybione, ale mimo wszystko historia ma pewien potencjał, więc zamierzam sprawdzić jak akcja rozwija się w kolejnych tomach trylogii.
Ocena: 3 / 6
Książka przeczytana w ramach wyzwania Z półki.
1. Misja 100
2. Dzień 21
3. Powrót na Ziemię
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz