Ostatnią przeczytaną w starym roku książką była powieść Ashley Winstead, która swego czasu zebrała sporo pozytywnych opinii na Instagramie. Niestety dla mnie okazała się kolejnym literackim rozczarowaniem, ponieważ nie dostrzegłam w niej niczego specjalnego. Pomysł na fabułę jest raczej ograny, chociaż dość lubiany przeze mnie, więc początkowo byłam pozytywnie nastawiona do tej historii. Główną bohaterką jest Jessica Miller, która od lat przygotowuje się do zjazdu absolwentów organizowanego z okazji dziesięciolecia ukończenia uczelni. Kobieta obsesyjnie myśli o tym, żeby pokazać się byłym przyjaciołom z jak najlepszej strony, udowadniając, że wiedzie wspaniałe i dostatnie życie. Na studiach Jessica, Caro, Mint, Frankie, Coop, Jack i Heather tworzyli popularną paczkę, której wybryki oraz imprezy elektryzowały akademicką społeczność. Do czasu aż Heather nie została brutalnie zamordowana. Ktoś dźgnął ją nożyczkami siedemnaście razy i chociaż policja nie była w stanie znaleźć sprawcy, opinia publiczna jest przekonana do dziś, że za morderstwo odpowiada chłopak dziewczyny. Zupełnie inne zdanie ma Jesicca, która wie, że Jack nie mógłby skrzywdzić swojej ukochanej. Ponadto panna Miller sama ma sporo do ukrycia, gdyż nie pamięta co dokładnie robiła tej feralnej nocy, gdy zginęła Heather. Obudziła się nad ranem ze śladami krwi na ubraniu, mimo że sama nie była ranna. Czy to możliwe, że ma coś wspólnego ze śmiercią przyjaciółki?
Wątki takie jak spotkanie po latach dawnych przyjaciół, morderstwo kładące się cieniem na życiu sześciu osób i szansa na poznanie prawdy ukrytej gdzieś pomiędzy niedopowiedzeniami, kłamstwami i sekretami pilnie strzeżonymi nawet dziesięć lat po ukończeniu studiów, brzmiały na tyle obiecująco, że liczyłam na dobrze poprowadzoną historię kryminalną. Nie spodziewałam się oryginalności, ale miałam nadzieję na porządną dawkę napięcia oraz możliwość typowania mordercy w oparciu o podrzucane przez autorkę wskazówki. Niestety niewiele z tych założeń zostało zrealizowanych. W snach to ja trzymam nóż nie nazwałabym ani kryminałem, ani thrillerem, ponieważ akcja skupia się głównie na skomplikowanych relacjach między protagonistami. Ktoś jest skrycie zakochany w swoim przyjacielu/przyjaciółce; ktoś ukrywa swoją orientację seksualną, ktoś inny robi nielegalne interesy itd. Na dodatek przez większą część powieści narratorką jest Jessica, więc to przez jej filtr patrzymy na inne postaci, co sprawia, że mamy ograniczoną liczbę informacji. Być może taki zabieg miał dodawać tajemniczości i budować napięcie, ale moim zdaniem sprawił, że autorka nie miała okazji szczegółowo zarysować wszystkich bohaterów, co w moim przypadku doprowadziło do tego, że po prostu nie zależało mi na ich losach.
Długo myliłam się kto w ogóle jest kim i jakie relacje łączyły go z Jessiką w czasach studenckich. Frankie to ten sportowiec? Mint był bogaty, ale miał strasznie popapraną rodzinę? Czy Caro to rzekomo najlepsza przyjaciółka Jessiki? Moim zdaniem autorka zdecydowanie poległa w kwestii tworzenia osobowości bohaterów, dlatego tak trudno było mi zapamiętać czym wyróżniają się poszczególne osoby. Nie pomaga także konstrukcja powieści, bo zgodnie z najnowszą modą, Ashley Winstead podzieliła akcję na przeszłość i teraźniejszość. Naprzemiennie przenosimy się między przyjęciem z okazji zjazdu absolwentów, a różnymi wydarzeniami mającymi miejsce w czasie, gdy bohaterowie mieszkali na kampusie. Retrospekcje nie są chronologicznie prowadzone, więc od początku powieści wkrada się chaos. Moim zdaniem autorka chciała w ten sposób nieco na siłę skomplikować intrygę, żeby wydawała się dużo bardziej złożona niż jest w rzeczywistości. Odniosłam wrażenie, że retrospekcje pojawiają się losowo i na przykład raz lądujemy w czasie, gdy Jessika dopiero rozpoczyna studia, a za chwilę, kiedy szykuje się do odebrania dyplomu. Czy to ma sens? Moim zdaniem nie, ponieważ dezorientuje i denerwuje odbiorcę w „zły” sposób, czyli nie taki który wymagałby koncentracji i uważnego śledzenia, żeby wyłapać wszystkie niuanse i zdemaskować mordercę.
Skoro o zabójcy mowa to czas na największe rozczarowanie, czyli sposób w jaki autorka przedstawia „śledztwo” mające po latach wyjaśnić tajemnicę śmierci Heather. Wszystko opiera się na dialogach i omawianiu wydarzeń z przeszłości. Okazuje się, że jedna z postaci przez dziesięć lat prowadziła swoje prywatne dochodzenie i właśnie podczas balu absolwentów postanawia skonfrontować się z przyjaciółmi Heather, żeby wyciągnąć od nich niewygodne informacje i w końcu odkryć prawdę. W tym momencie trzeba po prostu uwierzyć, że ta osoba jakimś cudem dowiedziała się o sprawach, do których nie dotarła policja. Autorka nie zdradza jakimi metodami posługiwał się bohater, z kim rozmawiał, dlaczego nabrał podejrzeń w stosunku do konkretnych osób i jak udało mu się poznać najpilniej strzeżone sekrety. W powieści znajdziemy lakoniczną wzmiankę, że wspomniany protagonista zatrudnił się na uczelni, wypytywał ludzi o noc śmierci dziewczyny i słuchał plotek o jej przyjaciołach. Koniec, tyle wystarczy, żeby rozwiązać kryminalną sprawę. Dla mnie było to szalenie rozczarowujące i zupełnie nie pociesza mnie to, że pod koniec co chwilę jakieś nowe sekrety bohaterów zostają ujawnione. Jestem zmęczona thrillerami opierającymi się na wymyślaniu zaskakujących, ale absurdalnych albo niczym nieumotywowanych zwrotów akcji. Tak jest niestety w tej powieści, dlatego czytelnik raczej nie ma szans na snucie własnych hipotez, ponieważ kolejne rewelacje wyskakują jak przysłowiowy królik z kapelusza.
Pomysł na książkę jest całkiem w porządku. Tak jak wspomniałam, lubię historie, w których chodzi o odkrycie mordercy sprzed lat; lubię też wątki rozgrywające się na kampusach amerykańskich uczelni, ale w tym przypadku autorka nie poradziła sobie za dobrze. Do litanii zarzutów dodałabym także irytującą główną bohaterkę. Patrzenie na wydarzenia oczami Jessiki było szalenie denerwujące, ponieważ kobieta pomimo 32 lat na karku wciąż zachowuje się jak zakompleksiona nastolatka szukająca swojej wartości w oczach innych. Obchodzi ją tylko to, co ludzie pomyślą; czy uznają, że jest wyjątkowa, czy dostrzegą w niej kobietę sukcesu itd. O ile jestem w stanie zrozumieć, że tak myśli osiemnastoletnia dziewczyna, która przyjeżdża z małego miasteczka i chciałaby za wszelką cenę być idealna, perfekcyjna, najlepsza we wszystkim czego się dotknie, o tyle nie mam już tej wyrozumiałości w stosunku do dorosłej kobiety, która wciąż kieruje się tymi samymi płytkimi wartościami. Podsumowując, książka nie zrobiła na mnie spodziewanego wrażenia, więc nie mogę jej polecić. Jednak dam autorce drugą szansę, ponieważ powieść jest debiutem, a jak wiadomo potrzeba czasu, by rozwinąć warsztat literacki. Zatem nie spisuję na straty twórczości Winstead, ale też nie mam już wielkich oczekiwań.
Ocena: 2.5 / 6
Właśnie czytałam te pozytywne opinie ;) Ale jakoś się nie dziwię, że ten tytuł jednak zawodzi. Mam wrażenie, że coraz trudniej trafić na coś naprawdę dobrego wśród thrillerów i im podobnych. Z tego, co opisałaś, ten chaos, bohaterowie i brak szansy, by samemu rozwikłać zagadkę (a przynajmniej spróbować) - też pewnie by mnie to wszystko drażniło.
OdpowiedzUsuńTeż odnoszę takie wrażenie i obawiam się, że w końcu będę musiała ograniczyć liczbę thrillerów i kryminałów po jakie sięgam, bo mnie frustracja wykończy. Naprawdę strasznie trudno trafić na coś dobrego, a paradoksalnie co druga książka z tego gatunku jest promowana jako objawienie :(
UsuńJakoś nie mam ochoty czytać tej książki.
OdpowiedzUsuńMoim zdaniem nic nie stracisz.
UsuńZnak Crime? Kolejna córka Znaku, hm... Sama książka z braku laku pewnie by się przeczytała, bo lubię zamotane wątki i niedopowiedzenia między bohaterami, byle było to zrobione z sensem. Szkoda, że przybywa tytułów, gdzie czytelnicy są jedynie odbiorcami mającymi śledzić to wydarzeń, ale w 100% biernie. Nie zostawia się im "okruszków", tylko wykłada po kolei (albo wszystko naraz, na końcu). Brakuje jeszcze POV i mamy kombo.
OdpowiedzUsuńTak, też się zdziwiłam, że istnieje coś takiego jak Znak Crime. Nie czytałam chyba żadnej innej książki spod tego szyldu. Mam wrażenie, że jest teraz taka moda, że trzeba czytelnikowi wszystko wyłożyć, kawa na ławę od razu, żeby przypadkiem nie musiał pomyśleć za dużo. Wkurza mnie to strasznie i jestem nieustannie zdziwiona, że tyle osób pieje nad tymi słabymi książkami. Wiadomo, że wydawnictwo będzie to promować i nie jest obiektywne, ale widziałam polecenia na paru zaufanych kontach z insta i dziwię się, że im zdaniem to jest super thriller.
Usuń