Eve Palmer i jej partnerka Charlie zajmują się zawodowo remontowaniem i sprzedawaniem domów. Ich najnowszy nabytek to stara willa położona w górach, w sporej odległości od innych domostw. Pewnego zimowego wieczoru, gdy Eve jest sama, rozlega się pukanie do drzwi. Na progu stoi pięcioosobowa rodzina Faustów. Sympatycznie wyglądający mężczyzna o imieniu Thomas informuje bohaterkę, że w dzieciństwie mieszkał w tym domu i chciałby go teraz pokazać swojej żonie i dzieciom. Kobieta czuje się bardzo niezręcznie, nie ma ochoty spełniać tej prośby i wpuszczać obcych osób do miejsca, w którym sama jeszcze się nie urządziła. W zasadzie już odprawiła rodzinę z kwitkiem, ale w ostatniej chwili zmiękła na widok zawiedzionej miny kilkuletniej dziewczynki. Faustowie wchodzą więc do środka, uprzejmie dziękując i deklarując, że najdalej za kwadrans nie będzie po nich śladu. Jednak Eve ma paskudne przeczucie, że popełniła błąd. Coś jej mówi, że kiedy goście już weszli to nigdy nie wyjdą.
Nie spodziewałam się, że ta książka tak mnie zaangażuje i tak mocno podziała na wyobraźnię. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona i już teraz zdradzę, że polecam ją wszystkim fanom horrorów bez rozlewu krwi. Autor pisze w sposób prosty, raczej niewyszukany, ale potrafi od razu zbudować napiętą atmosferę, przekształcając zwyczajną, normalną sytuację w zdarzenie rodem z najgorszego koszmaru. Podobało mi się to, że niepokojąco robi się już od pierwszych stron. Teoretycznie nic nie odbiega za bardzo od normy, bo zachowanie Thomasa i jego rodziny można zrozumieć. Nikt nie jest nachalny, więc w sumie w czym problem? I tu właśnie zaczyna się sfera domysłów i przeczucie, że za chwilę coś się wydarzy, a Faustowie ujawnią swoje prawdziwe, zapewne demoniczne oblicze. Zanim jednak to się dzieje autor wprowadza mnóstwo dwuznaczności, a także zachowań, które łatwo wytłumaczyć zarówno ekstrawertyzmem i swobodnym stylem bycia, jak i przekroczeniem granic oraz zwyczajnym panoszeniem się w cudzym domu. Oczywiście pobyt gości znacząco się przedłuża, ale powody ku temu znów wydają się dość racjonalne.
Pierwszą połowę książki przeczytałam na raz, nie mogąc oderwać się od lektury. Akcja nie jest bardzo dynamiczna, być może ktoś powiedziałby, że wręcz nudna, bo przecież nic takiego się nie dzieje. Ot, Eve i jej partnerka utknęły z obcymi ludźmi, ale goście na pewno sobie pojadą kiedy tylko będą mogli. Jednak do mnie najbardziej przemówiły te fragmenty, w których nie wiadomo czy naprawdę dzieje się coś niepokojącego, czy w końcu Faustowie odjadą i wszystko wróci do normy. W horrorach uwielbiam ten moment opowieści, kiedy dopiero pojawiają się oznaki, że „coś” się wydarzy. Marcus Kliewer w świetny sposób wprowadza elementy nadprzyrodzone, ponieważ cały czas balansuje na granicy logicznego wyjaśnienia. W dużej mierze od czytelnika zależy czy przyjmie perspektywę fantastyczną, czy jednak stwierdzi, że główna bohaterka zdradza oznaki niepoczytalności. Groza wprowadzona w tej powieści narasta z każdą stroną. Najpierw bohaterka zauważa, że goście dziwnie się zachowują, potem ma wrażenie, że niektóre elementy rzeczywistości uległy zmianie, a na końcu zaczyna wątpić w prawdziwość relacji łączącej ją z bliskimi. Dodatkowo w książce pojawiają się też krótkie wzmianki na temat historii domu oraz ludzi mających z nim dłuższy kontakt. Wszystko to przyprawiało mnie o ciarki dużo bardziej niż popularne w wielu horrorach sceny gore.
No i znowu zaciekawiłaś! :) Jedyny minus Twoich recenzji to to, że często piszesz o nowych książkach i muszę czekać, aż będą w bibliotece, jeśli mnie zaciekawią.
OdpowiedzUsuńPrzypomniałaś mi scenkę z ekranizacji jednej z części sagi Millennium. Główny bohater bardzo nie chce wchodzić do domu, do którego został zaproszony, ale nie wie, jak odmówić i wchodzi. Później gospodarz z niego szydzi, że czuł, coś mu mówiło, żeby tego nie robić, a jednak...
Cieszę się, że zaciekawiłam :) Tak jak już wspomniałam w komentarzu do poprzedniej recenzji, mam całe mnóstwo starszych książek, które leżą nieprzeczytane, ale ostatnio to nowości mnie przyciągają. Może skończy mi się ta faza, w każdym razie trzymam kciuki, żeby jednak ta książka się w bibliotece pojawiła. O widzisz, to jest tutaj podobny wątek tylko odwrócony. Bardzo mi się to podobało, bo autor bezbłędnie zrekonstruował tok myślenia kogoś, kto jest niechętny obcym osobom w domu, ale nie chce być niegrzeczny. I ta fraza, że "jak weszli to już nie wyjdą" to jest coś, co Eve kołacze się po głowie od momentu jak rodzinka przekracza próg. Bardzo polecam :)
UsuńMyślę, że ta książka się pojawi prędzej czy później, pytanie tylko w której filii ;)
UsuńBrak asertywności (przy jednoczesnym popiskiwaniu intuicji, że coś jest bardzo nie tak) brzmi jak niezła baza pod kryminał :) Pewnie niejedna ofiara szła gdzieś z zabójcą, chociaż miała przeczucia, że to zły pomysł.
Trzymam kciuki, żeby to było prędzej niż później :) Otóż to, zwłaszcza, że jednak często te podszepty się nie sprawdzają. Ile razy wydaje nam się, że coś jest nie tak, a potem jednak nic się złego nie dzieje. A tu okazuje się, że czasami warto posłuchać przeczucia.
Usuń