Cykl Freyja i Huldar ma swoje lepsze i gorsze momenty, chociaż autorce udaje się utrzymać poziom dobrze napisanego kryminału z solidną intrygą. Pogodziłam się już z tym, że nie wszystkie części będą mi się tak samo podobać, na co wpływ ma głównie dynamika relacji pomiędzy głównymi bohaterami. Freyja i Huldar to para jak przysłowiowy żuraw i czapla. Raz jedno chce się zbliżyć, ale drugie ucieka, innym razem na odwrót, więc przez cztery części nic się między nimi nie zmienia. Osobno to całkiem ciekawi bohaterowie, ale razem są absolutnie niestrawni. Na szczęście tym razem pisarka ograniczyła im kontakt, skupiając się głównie na sprawie kryminalnej. Wszystko zaczyna się od ciała zwisającego z lawowiska niedaleko Rejkiawiku. Na pierwszy rzut oka wygląda jakby mężczyzna popełnił samobójstwo, ale bliższe oględziny zwłok ujawniają, że do klatki piersiowej miał przybitą gwoździem jakąś wiadomość. Kartka uleciała z wiatrem, ale śledczy nie mogą zaprzeczyć, że ofiara została zamordowana. Sprawa komplikuje się jeszcze bardziej, gdy w mieszkaniu zmarłego znajdują czteroletnie dziecko, które nie wie jak się tam znalazło i nie potrafi powiedzieć gdzie są jego rodzice. Psycholożka Freyja usiłuje wydobyć z chłopca jakieś przydatne informacje, a detektyw Huldar rozpoczyna śledztwo w sprawie śmierci mężczyzny.